ironia, groteska, żart
Transparent z napisem „Niech żyje czterdziesta rocznica Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej”, dodali parę lat tej rocznicy, nie miała ona wówczas tyle lat. W Trybunie Ludu daty były jakieś zamazane, jak zgniecione obcasem. Bohater jakiemuś przechodniowi rozerwał gazetę, dostał część artystyczną, nakrzyczał na niego – Żulik! Żulik! - chuligan. Bohater ma w garści przewodnik po Warszawie. Zatrzymało go 2 milicjantów, poszli w bramę, sprawdzili mu dowód osobisty. Dziś był 22 lipca ale jest jesień! (taka porę roku napisał Konwicki w pierwszych linijkach powieści) ale, że daty w Trybunie są pomylone, więc nie ta data jest rzeczywiście. Spisują jego dane. Boh zmierza do „Familijnego” - bar mleczny, przechodził obok Kolka Nachałow, pozdrowił naszego boh po rosyjsku. Pomógł on boh., bo wciągnął Kolka milicjantów w rozmowę a ci się zaraz ulotnili. Kolka pyta, czy nie chce on cegły, bo rozbierają hutę „Warszawa”, można tanio kupić. Kolka krąży po stolicy robiąc interesy; podobno jego ojciec był generałem w KGB, doradcą bezpieczeństwa w Szczecinie. Gdy był on na emeryturze, zdjął polski mundur, zamienił na radziecki i ruszył do Moskwy. Kolka został, nie chciał z ojcem iść. Kolkę można było zawsze znaleźć w „Paradyzie”. Boh., poszedł do baru mlecznego; po drodze minął chłopca, który powiedział mu cytat o śmierci. Chciał wyjść z kolejki, gdy ktoś zawołał za nim „Panie kolego”- wołał go brat Rysia. Jedli razem przy stoliku. Ten przybysz jest dyrektorem, wykłada, teraz ma spotkanie w cenzurze, w departamencie aluzji, bo on jest zwolennikiem aluzji, stworzył taką teorię o społeczeństwie socjalistycznym. Prawda nieobjawiona staje się prawdą publiczną. Aluzja jest formą sztuki, to prawda ubrana w szatę metafory. Boh mówi mu, że był u niego dzisiaj jego brat – filozof – Rysio, który rozmówce bohatera nazywa prowokatorem i idiotą, jemu marzy się światowa kariera. Ktoś w tym czasie reklamował najświeższe jaja. Na ścianie w barze wisiał kalendarz, pokazywał kwiecień 1980 roku, nie wiedział nasz boh czy to stary czy nowy kalendarz. Ktoś jadł nieświeże jajka. Bohater pyta się brata Rysia, dlaczego czepił się marksizmu?, bo lękał się pan życia na własny rachunek. Teraz on rządzi a inni pracują. Teraz Wschód nas zalał. Obaj mieli różne poglądy. Spotkał boh na ulicy znowu tego chłopca, znowu coś mu zacytował – o zamykanych obozach i księdze. Chodzi za nim. Ktoś boh na ulicy prosi o ogień, ale on nie pali, prosi go do bramy – to agent. Znowu go spisują; za jego plecami eskortowano partyjnych,. Puszcza go. Znowu mija chłopca – mówi kolejny cytat – że umierają wielcy ludzie, którzy nie zdążyli zbawić świata. W sklepie z instrumentami muzycznymi wisiał kalendarz wskazywał datę październik 1979 r. boh pyta jakiegoś pana, którego dzisiaj mamy, ale nie obchodzi to tamtego. Boh ma wątpliwości, dlaczego dziś się ma spalić, po co? Charakter to nieszczęście ludzkości. Wsiadł do autobusu, był przepełniony. Pisze o nędzy w kraju – polega ona na ogonkach, tłoku, kolejkach, to złośliwy urzędnik, spóźniony bez powodu pociąg, odcięta woda, brak wody, zamknięty sklep, kłamliwa gazeta, wielogodzinne przemówienie w telewizji, przymus należenia do partii, monotonia życia bez nadziei, zatrute rzeki „Nasza nędza to taka łaska totalnego państwa, łaska z której żyjemy” dojechał nad Wisłę. Autobus przystanął, bo ma awarię, tak rzekł kierowca i że dalej nie pojedzie – taką ma zachciankę. Boh znalazł dom na Wiślanej – kamienica z epoki stalinowskiej, na rogu Wiślanej stał ten sam chłopiec z prowincji, co sypał cytatami. Boh przekroczył ulicę, chciał wejść do środka budynku, gdy zatrzymał go milicjant, mówiąc, że przekroczył ulicę w niedozwolonym miejscu, znowu go legitymują – 3 już raz, ale nie wystawił mu mandatu, pogroził tylko palcem i kazał uważać na siebie. Dać mu chce jakieś broszury dotyczące techniki. W pokoju, w którym się znajdował włączony był telewizor, przemawiał towarzysz Kobiałka, gdy zaczyna przemawiać drze swoje kartki i zaczyna „Towarzysze zdrajcy! Towarzyszki świnie!” i nasępują zakłócenia w transmisji. W pokoju było kilka osób. W pewnym momencie został sam z mężczyzną leżącym na tapczanie. Był częściowo sparaliżowany, 10 lat po ostatniej wojnie spędził w łagrach sowieckich, należał do AK, miał wylew. Rozmawiają o jego spaleniu się, zastanawiają się czy jego śmierć będzie słabością czy siła dla innych, rozmawiają o śmierci. Świat ciągle żyje, tylko własny świat umiera. Kaleka mówi mu, że trzeba krzyknąć by zbudzić ludzi, sam będzie boh wiedział, co ma robić, kiedy zbliży się godzina. Pani Halina zawołała go, zapoznała go z Nadzieżdą; zmieniono miejsce samospalenia – teraz ma być to przed Salą Kongresową, gdzie odbywa się zjazd. Potrzebna jest benzyna i zapałki – ma to nabyć Halina. Do tego czasu ma zostać z Nadzieżdą, która ma go wprowadzić w szczegóły. Babcia Nadzieżda była kochanką Lenina, jest ruda. Wypili po kieliszku, przyznaje się ona, że go kocha, ktoś kiedyś mu jej pokazał i od tej pory go kocha. Wypili za zdrowie. Boh nazywa ją Nadzieją i ona za to go pocałowała, znowu się napili za szklaneczek.
Po czym następuje tu dygresja na temat jego życia, świata; ironia, żart, groteska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz