niedziela, 29 września 2013

Tadeusz Konwicki - Mała apokalipsa. cz. 4

Wszystko go obraża, policzkuje. Bułat czepia się boh, mówi, ty jesteś słaby. Bułat chce jechać do Ameryki Południowej, wie, gdzie ma się udać boh, nie chce się z nim zamienić – żegnają się. Pies – Pikuś zaszczekał. Bułat dał Tadziowi – boh autograf. Boh znowu spotyka malarza – ministra, który chce go zabrać na dziewczyny pod Warszawę, minister stawia, ale boh nie chce; są ze sobą na „ty”. Minister ma jechać z towarzyszem Makolągwą. On nie chce; może mu załatwić paszport. Halina mówi, że mają iść do sklepu walutowego a nie mogą dojść. Chcą tam kupić zapałki; wyszli przed kino, ruszyli w stronę Ordynackiej. Nadzieżda znalazła się w Polsce, bo wyszła za mąż za polskiego dyplomatę, i tu jest razem z nim, kiedy się skończyła jego kadencja, rozwiodła się i wyszła za dziennikarza i znowu się rozwiodła. Teraz jest narzeczoną inżyniera leśnika, nie wiadomo, czy się pobiorą, bo zakochał się w niej Rysio Szmidt. Boh nie wierzy w to, że w ogóle była zamężna; teraz coraz więcej jest w Polsce Rosjan. Boh jest szowinistą, człowiekiem starej daty, chce wstąpić na kawę, mówi o urodzie Haliny (miała ona delikatny makijaż). Stoi on przed sklepem dewizowym, Halina weszła do środka. Ulicą przelewały się tłumy, gnały nerwowo, szukały one żeru, czegoś do kupna na straganach na Nowym Świecie. Boh zastanawia się gdzie podział się ten naród, który pamiętał. Pamięta okres przemian, to koniec lat 60, początek 70. w geny ludzi przeniknęło paskudztwo fachu rodziców, ohyda moralna – dzieci sekretarzy, milicjantów, dyrektorów, docentów – teraz towarzyszy. Boh rozumie, że już nie ma krainy jego dzieciństwa – tylko w nim pamięć żyje, tak mówi Tadzio – cytuje boh, mówi o kwaszeniu kapusty w domu Tadzia, a boh, że jest połowa lata! Ale jak to, skoro jest śnieg. Tadzio mówi, że to anomalia pogodowe. Idą coś zjeść, wyszła Halina – ma szwedzkie zapałki – najlepsze! Muszą się rozstać.
Hubert leży na sali reanimacyjnej – stan krytyczny. Idą coś zjeść – Pikuś, Tadzio i boh – do „Paradyzu” - który nazywał się kiedyś „Paradais”. Tadzia rodzina bardzo szanuje bohatera jako pisarza i człowieka. Idą w stronę Trzech Krzyży. Od Alei Jerozolimskich biegła duża grupa mężczyzn poprzebieranych za gazeciarzy; rzucali „Trybunę Ludu”, krzycząc przy tym, że Polska kandyduje do Związku Radzieckiego. Doszli do ronda, bohater zobaczył swoich przyjaciół: Andrzeja M. i Józefa H. , którzy szli na spacer w stronę Okólnika. Zawsze chodzili we 3 na te spacery. Dziś bohater im nie towarzyszył, ale im to nie przeszkadzało. Pod Domem Partii było odświętnie i cicho. Agenci Bezpieczeństwa spacerowali pod gmachem. Boh stanął pod budynkiem cenzury i patrzył w stronę Wisły, na zawalony most Poniatowski, widział sczerniałe domy na Powiślu, plaże Pragi, roślinność Grochowa i Gocławską; ten obrazek dodał mu otuchy. Wziął od Tadzia kanister, ruszyli dalej – na obiad. Koledzy Andrzej M. i Józef H. Minęli boh bez pozdrowienia. W szatni zostawiają kanister i psa; boh. przegląda się w lustrze ; miał porządnych rodziców, mimo to ma urodę mało powabną, ale w sam raz na te czasy. Tadzio wraca z WC z wiadomością, że ktoś chce rozmawiać z boh. Stoi w korytarzu. Wprowadza go do salki, gdzie kilku gości przygląda się sali obrad zjazdu wyświetlanego w telewizorze. Ktoś go poznaje, pyta co u niego, jak obiadek. Drwina. Jakiś agent Zenek go obszukuje, pytają co teraz pisze w myśli i w życiu, dostaje w zęby, założono mu kajdanki – mają za chuligana. Pytają co robił przez dzisiejszy cały dzień, po kolei; opowiada, trochę detali pomija; robią mu na siłę zastrzyk – radziecki. I znowu pytają go o to samo, dostaje w twarz; mówi o wizycie Huberta i Ryszarda Szmidt, lekki dotyk sprawia mu teraz ogromny ból – to wynik zastrzyku; mówi, że poderwał Halinę – wie tylko gdzie ona mieszka. Oni mówią o drażliwej pracy agenta, chodzi o to, żeby na każdym szczeblu byli ich ludzie, tacy jak boh i agent – oni są opozycjonistami, bohater też ale wg nich negatywnym, a oni pozytywnymi, boh reprezentuje bierność szlachetną, a agent jest trywialny. Agenci też są kontrolowani, by w ich szeregi nie dostał się ktoś z kręgu ideowych opozycjonistów. A doradcy radzieccy? - boh za to pytani stracił przytomność, Zenek ocucił go wiadrem wody. Pierwszy sekretarz jest ich członkiem, należy do armii opozycjonistów pozytywnych, choć im nie przewodzi, wszyscy jesteśmy współuczestnikami przez współudział; a w niewoli jesteśmy, bo taki jest układ polityki globalnej. Sami sobie narzuciliśmy niewolę; puszczają go wolno do wieczora.. Agent nakłania go do pisania, nawet dla jednego czytelnika – jego, agenta. Na odchodne podaje mu dłoń. I ten agent wyszedł. Zenek powalił na podłogę boh i kopał go po żebrach, robiąc mu przy tym zdjęcia. Babcia klozetowa kazała mu zapłacić 600 zł, bo siedział pół godziny w łazience, dał jej 1000 zł, choć bardzo nie wiedział za co. Wszedł boh do restauracji, ale to nie była restauracja, drzwi się za nim zatrzasnęły; znalazł się w poczekalni z fotelami; na jednym z nich leżał towarzysz, dygnitarz Kobiałka, znajomy boh., rozpoznali się; rozmawiają o tym, że przesłuchiwano boh, zapewne w sprawie dygnitarza; nie, w jego samego – boh. Obaj dostali zastrzyk; częstuje go Kobiałka cukierkiem ze zjazdu, z pokoju nie ma wyjścia; jest chaotycznie ubrany – widać w nim siłę; Kobiałka czuje, że z tego miejsca zabierze go tylko karetka, nie może on znieść tych czasów, pewnie wywiozą go do wariatów, potem dadzą rentę, a w wariatkowie będą jego sami koledzy. Boh pyta jaka dziś data, na co Kobiałka mów, żę tylko Bezpieka wie. Zachodnie radio może powiedzieć prawdę. Dawno radia nie słuchał Boh. Kobiałka mówi, że to wszystko trzyma się na sznureczku, ten zdemoralizowany kapitalizm. Ilijcz – jeśli my nie doganiamy kapitalizmu, to on na nas zaczeka. Wszedł Zenek – był zdumiony, że boh tu jest a on pomylił wyjście. Boh nie wolno tu być, boh pyta Zenka, jak nazywa się ich szef – Żorż, Żorżyk, boh i Kobiałkę zaliczono do wariatów; boh chce wyjść, Zenek chce od niego autograf, bo szef mówił, zde dobre książki pisze, podał mu kalendarzyk, gdzie było już napisane”Gienia 63-24-71”, podpisał się pod Gienią. Zenek oddał boh jego pudełeczko szwedzkich zapałek. Babcia klozetowa znowu chce od niego pieniędzy, mówi, że nie wracał z jej rejonu, że już dał 1000 zł, babcia klozetowa jest praktykantką; studentką archeologii; Zosia jej na imię, jest tu kontrolowana, dostaję za to punkty i może przez to zostać zwolniona z egzaminu z filozofii. Dotarł boh do szatni, wszedł na salę, spostrzegł Kolę Nachałowa – poszedł do niego, siedział z jakąż blondynką – Gośką, która rządzi kinematografią, przysiadł się do nich boh, bo nie było miejsca przy innych stolikach; zamówił ragout – nawet kelner nie wiedział z czego to danie, pyta go czy chce coś jeszcze bo nie będzie 2 raz podchodził, nie, napili się czystej, Gośka jest zdumiona tym, co mówi Boh, pyta go czy to nowa jakaś religia czy sekta, on jest sam sektą, on jest w każdym, bo jego fizycznie nie ma, on jest wirusem moralnym, on nie istnieje, „to” mu się „objawiło” wczoraj w nocy – dlatego ma kaca. Gośkę zawołał szef kuchni. Zjawił się Ryszard Szmidt; kelner przyniósł ragout, wziął bon na mięso; Hubert nie żyje, bonów miał dużo, kelner wziął jeden. Resztę wziął Kola – skoro jemu nie są potrzebne. Jest godzina 14:30. Jakiś Caban chce rozmawiać z boh. Halina go do niego zaprowadzi = ona tam przyszłą; i podeszli go niego, Caban pyta czemu przestał pisać – przez cenzurę?? nie inne względy na to wpłynęły. Mówi, boh, że się nie boi o siebie, że jest inny, bo go nie wychował reżim, jak Cabana. Boh jest sam ale poza układami. Radzi bohater, żeby byli jak dawni konspiratorzy, tylko to może być skuteczne; nie szantaż, nie nagrody, nie wygrywanie za wszelką cenę, ale dobrowolność, bezinteresowność, zgoda na przegraną. Caban z większością rad się nie zgadza. Nie potrzebują boh. Boh pyta dlaczego jego śmierć musi zyskać ich aprobatę? Dlaczego oni manipulują jego życiem? Boh wrócił do swoich towarzyszy. Pojawił się w restauracji brat Ryszarda – brat bliźniak, filozof od aluzji – Edek. Bohater chce się wycofać oddać kanister Rysiowi i odejść, wrócić do domu. Wszystko w tej scenie jest dwuznaczne. Już miał boh wyjść, gdy pojawił się Kolka Nachałow z Gośką; kolka zaprasza wszystkich do kuchni, Gośka stawia. Szef kuchni zabrał Gośkę do spiżarni, a reszta poszła do kuchni za Ryszardem. Ze spiżarni jest przejście do innego pomieszczenia. Bohater robi rachunek sumienia, akt skruchy, żal za grzechy; zadomowił się w swojej przeciętności, oswoił z nią; przeciętność to ostatnie stadium wywyższenia; był królikiem doświadczalnym; przeciętność była aktem jego woli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz