Książki Schmitta pochłaniam jak ulubione słodycze. Zakochałam się w jego prozie, takiej prostej i pięknej. Można ją czytać przed snem dla ukojenia dnia, albo zamiast cukru do herbaty, bo taka jest słodka.
Najbliższa mi chyba jest "Marzycielka z Ostendy", bo w jej miłość nikt nie chce uwierzyć - choć była naprawdę. I ta magia, z jaką ona opowiada o tym związku z mężczyzną, o ich więzi, aż po grób.
To wyrzeczenie się szczęścia, by on mógł się spełnić jako król wobec poddanych - mieć żonę i potomstwo, a jednak jej nie opuszcza myślami - do końca.
Miłość trudna, pełna najwyższych wyrzeczeń, bo jak mocno trzeba kochać, by zapomnieć o sobie! Dziś jest to niemal niemożliwe...
Życzę nam szczęśliwej miłości, ale pełnej wyrzeczeń, bo tylko wtedy kocha się Naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz