niedziela, 29 września 2013

Eric - Emmanuel Schmitt - Historie miłosne.

Książki Schmitta pochłaniam jak ulubione słodycze. Zakochałam się w jego prozie, takiej prostej i pięknej. Można ją czytać przed snem dla ukojenia dnia, albo zamiast cukru do herbaty, bo taka jest słodka. 
Najbliższa mi chyba jest "Marzycielka z Ostendy", bo w jej miłość nikt nie chce uwierzyć - choć była naprawdę. I ta magia, z jaką ona opowiada o tym związku z mężczyzną, o ich więzi, aż po grób. 
To wyrzeczenie się szczęścia, by on mógł się spełnić jako król wobec poddanych - mieć żonę i potomstwo, a jednak jej nie opuszcza myślami - do końca. 
Miłość trudna, pełna najwyższych wyrzeczeń, bo jak mocno trzeba kochać, by zapomnieć o sobie! Dziś jest to niemal niemożliwe...
Życzę nam szczęśliwej miłości, ale pełnej wyrzeczeń, bo tylko wtedy kocha się Naprawdę.

Albert Camus - Dżuma - rozdział II; III; IV i V. Koniec

II

zamknięto gł. bramę do miasta, co świadczyło o poważnym stanie epidemii. Ludzie poczuli, że są odłączeni od świata. Nie można było nawet wysłać listu. Na początku dozwolone były telefoniczne rozmowy międzymiastowe, później ograniczono i ten przywilej do pilnych wypadków i śmierci, narodzin i ślubów. Telegramy stały się jedynym łącznikiem ze światem. „Podczas największego nasilenia choroby zdarzył się tylko jeden wypadek, kiedy uczucia ludzkie okazały się silniejsze od strachu przed śmiercią pełną tortur.” Chodziło tu o starego doktora Castel i jego żonę, która przed epidemią wyjechała do sąsiedniego miasta. Rozłąka utwierdziła ich w pewności, że nie mogą żyć bez siebie. Odczuli, że są zazdrośni, co wynikało ze stosunków małżeńskich, myśleli, że są ze sobą szczęśliwi. Ludzie jak ta para czuli się osamotnieni, mieli poczucie wygnania, wyobcowania. Nie myślano już „czasowo” jak szybko to się skończy. od zamknięcia bram ani jeden pojazd nie wjechał do miasta. Port był bezludny. W 3 tyg. choroby dżuma zjadła 1200 osób. Miasto liczyło 200 tyś mieszkańców. W 6 tyg. później było już 345 ofiar. Ograniczono żywność, benzynę wydawano w określonej ilości, zalecano oszczędzanie prądu elektr. Ludzie na czas kwarantanny dostali urlopy, kino miało teraz ogromne dochody. Pozamykano sklepy. Rieux spotkał znajomego dziennikarza – Reymonda Ramberta, który prosił o pomoc, ale było już za późno! Raymond pozostawił w Paryżu swą ukochaną, chce do niej jechać. Prosi o ułatwienie mu spotkanie poprzez wystawienie mu przez dra Rieuxa papierów, że jest zdrowy. Jego zawód ułatwia mu wyjazd z Oranu, oczywiście pobyt pod kwarantanna, ale już za granicami miasta. Nie dostanie on tych dokumentów, gdyż nie może opuścić on tego miasta. Dżuma zabrała już 500 ofiar w tyg.! Stworzono już 3 szpitale. Chorych brano szturmem. Kościół zorganizował tydzień wspólnych modlitwy w walce z dżumą. Jezuita: „Bracia moi, dosięgnęło was nieszczęście, bracia moi, zasłużyliście na nie.” Ojciec mówił, że dżuma skieruje ich na drogę wiary. Po mszy ludzie poczuli strach. Grand rozmawiając z Rieuxem uznał, że ojciec to wariat. Rieux powiedział, że „w naszym mieście będą tylko wariaci.” Ludzie próbowali wieczorami uciekać przez bramę, ale bezskutecznie. Zginęło już 800 osób tygodniowo. Lato przynosiło więcej chorych, ginęły koty. Dwa przypadki dżumy płucnej wykryto. Tarrou chce zorganizować na własną rękę ochotniczy oddział sanitarny z więźniów. Rieux pochodzi z robotniczej i biednej rodziny, nie wierzy w Boga. Castel tworzy surowicę z tego, co ma pod ręką. Grand stał się sekretarzem formacji sanitarnych, robi statystyki i rachunki. Rambert dalej chce się wydostać z miasta, ma mu w tym pomóc Cottard, który wiedział, że jedna organizacja przemyca żywność i sprzedaje po wysokich cenach. Cottard chce go przemycić jak zbiega. Umówili się na 11 przy urzędzie celnym następnego dnia. Przemyt ma sporo kosztować. Spotkali ich Rieux i Tarrou, gdy do nich dołączył sędzia śledczy – Othon, Cottard na jego widok zmienił się na twarzy. Cottard i Rambert spotkali się z Raulem. Przemyt ma kosztować 10 tyś franków. Radio ogłosiło, że poprzedniego dnia zmarło 137 osób. Z zew. przyjechało do Oranu 10 lekarzy i 100 osób personelu pomocniczego. Jezuita chce pomóc w walce z dżumą. Rambert poznał strażników, 2 braci, którzy go mają przemycić: Marcel i Luis. Rambert zaprosił do baru na 23 Rieuza i Tarrou. Był tam też Cottard, rozmawiaja o przypadku dżumy, gdzie chory wyzdrowiał. Cottard to rentier, osoba utrzymująca się z renty lub z akcji, z procentów od wypożyczonego kapitału. Cottard jest wmieszany w jakąś aferę kryminalną, grozi mu za to więzienie albo roboty przymusowe. Rambert zgodził się pomagać Rieux dopóki nie wyjedzie.

III

Więźniowie pomagali jak tylko mogli. W połowie sierpnia dżuma przysłoniła wszystko, stała się sprawą wszystkich ludzi, a nie jak wcześniej jednostek. Aż dotąd dżuma zebrała najwięcej ofiar z dzielnic zew., b. zaludnionych i nędzniejszych aniżeli dzielnice centralne. Opanowała także dzielnicę handlową. W centrum władze odizolowały pewne szczególnie doświadczone przez dżumę dzielnice; mogli je opuszczać tylko ludzie, których praca była niezbędna. Podpalano w szaleństwie domy. Powszechnie uważano, że ci co są teraz sami są bardziej od reszty narażeni na dżumę. Ogłoszono stan oblężenia miasta. Wprowadzono godz 11, w której nie palono światła. Pogrzeby odbywały się szybko, ludzi grzebano w ogromnych dołach. Rozszalało się bezrobocie, płacono od stosunku ryzyka pracy przy zarażeniu dżumą. Od sierpnia dżuma trzymała się na takim samym poziomie, że nagromadzenie ofiar przewyższało znacznie możliwości jakimi dysponował mały cmentarz. Ludzi grzebano nocą, spieszono się. Później odwożono ludzi do krematorium. Czuć było fetor. Ludzie przestali być egoistami.
IV

Przez wrzesień i październik dżuma trzymała miasto zgięte w swym uścisku. Rambert miał pod swą opieką jedną ze stacji kwarantanny. Doktor Castel, który wyprodukował serum, postanowił sprawdzić je na synu pana Othona, który był w beznadziejnym stanie. Cottard był tylko zadowolony z panującej w mieście dżumy, lubił on Tarrou. Rieux pracował po 20 h dziennie. Ludzie stali się śmielsi, coraz częściej ciągnęli do rozrywek, koszatem fortuny, bo rozrywka dużo kosztowała, ceny wszystkich produktów i usług rosły. Rambert postanowił zostać. Serum Castel zostało urzyte dopiero pod koniec października. Tarrou, Rieux, Castel i ojciec Peneloux obserwowali powolną agonię dziecka, które wytrwale walczyło z chorobą. Przypatrywał się także temu i Rambert. W pewnym momencie dzieckiem wstrząsnęły skurcze tak potężne, że dziecko słaniało się z bólu, chłopiec krzyczał długo i mocno. Z czasem krzyk ten słabł. Chłopiec umarł. Ojciec Peneloux nusiał opuścić swe mieszkanie by być bliżej chorych. Zamieszkał u starej i pobożnej pani, nietkniętej chorobą. Pewnego dnia ojciec Peneloux położył się spać z ogromnym bólem głowy i z nieokiełznaną falą gorączki, która pomału opanowywała jego ciało. Gdy nie wychodził ze swego pokoju gospodyni zajrzała do niego. Ksiądz leżał po bezsennej nocy, był b. zmęczony i miał duszności. Na wieść o lekarzu, ksiądz się oburzył, lecz później wezwał do siebie gospodynię, ale tylko ją przeprosił ze swe zachowanie. Następnego dni, gdy do pokoju weszła gospodyni, zobaczyła sinego księdza leżącego nieruchomo na łóżku. Zadzwoniła po pogotowie. Rieux przyszedł na obchód w południe. Ksiądz miał b. słaby puls, ledwo wyczuwalny, obrzęk gardła i duszności. Stan był poważny, ale objawy nie mówiły ani o przypadku dżumy płucnej, ani dżumy dymieniczej. Zabrano go i odizolowano. Rano był już martwy. Cottard uważał, że teraz codziennie było święto zmarłych. Powiedział to Tarrou. Ludzie nie chodzili już na groby, śmierci mieli dosyć. Dżuma wreszcie wyrównała swój poziom, zabierając przy tym doktora Richarda. Serum Castela uratowało paru ludziom życie. Dalej produkował lekarstwo. Zaczęła rozprzestrzeniać się dżuma płucna. Umierano znacznie szybciej wśród krwawych wymiotów. Na pierwszy rzut oka powinna się rozszerzać, ponieważ jednak zmniejszała się, równowaga nie została zachwiana. Produkty były drogie Tarrou wraz z Rambertem odwiedził obóz mieszczący się na stadionie miejskim. To było w niedzielę. Rambert spotkał Gonzalesa, który miał mu pomóc uciec z miasta. Gonazales zajmuje się grą w piłkę, a teraz nie miał co robić, bo stadion był zajęty przez zadżumionych. Ludzie siedzieli zasępieni, bezczynni, samotni. Najgorsze jednak, było to, że czuli się oni zapomniani przez wszystkich. Spotkali się z p. Othonem, który wiedział o samobójstwie syna – Filipa. Podziękował on tylko Rieux za trud uratowania syna, który się nie powiódł. Pewnego listopadowego dnia Tarrou postanowił zwierzyć się Rieux. Byli wtedy na tarasie u starego astmatyka. Tarrou kiedyś cierpiał na dżumę. Jego ojciec był zastępcą prokuratora generalnego (zmarł), kiedy Tarrou miał 17 lat. Ojciec chciał by poszedł on z nim na jedną z jego rozpraw, zainteresował go oskarżony, winowajca, którego głowy jako oskarżyciel zażądał ojciec Tarrou, który patrzył czasami jak wykonywano wyroki śmierci. Opuścił syn nagle dom rodzinny. Potem, gdy ojciec umarł, zabrał do siebie matkę, która wkrótce umarła. Mając 18 lat poznał on biedę, wyrósłszy w dobrobycie, interesowały go wyroki śmierci, i ten skazaniec, na którego wyroku jedyny raz był. Zajął się polityką. Myślał on wtedy, że zabijając zniszczy morderstwo. Ale kiedy był on na egzekucji na Węgrzech, zmieniły się jego zapatrywania. Jego podpisy jako polityka pod kartą kary śmierci dla skazanych – to go boli, że przyczyniał się do czyjejś śmierci. On to uważa za dżumę. Potem wykąpali się w morzu.
Grudzień
dżuma ciągle szaleje. Othon chce pracować jako ochotnik w obozie. Grand zachorował z rozpaczy za Jeanne. Kazał spalić swój rękopis opowiadania; gorączka mu spadła. Dziewczyna wyzdrowiała tak, jak Grand i 4 jeszcze inne osoby. Zaczęły wychodzić szczury, których od kwietnia nie było. Choroba zaczęła się cofać.
 V

Styczeń

Dżuma w ciągu 3 tyg wyczerpywała się stopniowo. Serum Castela – nieoczekiwanie działało. Othon – sędzia – zmarł. 25 stycznia ogłoszono, że epidemia uległa zahamowaniu. Miasto zaczęło się zaludniać, pokazały się koty. Cottard zaczął żyć dziko, wyobcował się odkąd choroba ustawać zaczęła. Tarrou zachorował na dżumę płucną i demieniczną. Umarł w nocy. Żona Rieuxa umarła przed 8 dniami; otworzono bramy miasta. Kronikę tę prowadził dr Bernard Rieux. Szedł on ulicą, policjanci powiadomili go, że jakiś wariat strzela do tłumu. Wystrzały padały z domu Cottarda – którego w końcu złapano i aresztowano.
Koniec.

Powieść – parabola, egzystgencjalna.  

Albert Camus - Dżuma, dzień: 17 IV; 18 IV; 25 I;, 30 IV; objawy dżumy

17 IV
Dozorca powiadomił doktora (dr, dra – takich skrótów będę używała) o trzech nowych zdechłych szczurach. Dozorca uważał, że podkładano je specjalnie, że jest to głupi żart. Dr Rieux postanowił rozpocząć obchód od dzielnic znajdujących się na końcach miasta, gdzie mieszkali jego najbiedniejsi mieszkańcy, pacjenci. Śmieci wywożono tam znaczenie później, toteż przejeżdżając jedną z ulic dr koło śmietników naliczył tuzin (12) szczurów leżących na resztkach jarzyn i brudnych szmatach. Wychodząc od swego 1 pacjenta, Hiszpana, zagadnęła go kobieta (dra) o szczury, uważała, że zdychają z powodu głodu. Wracając dozorca Michel ogłosił, że pilnuje, że nie podkładają już szczurów. Nazajutrz do dra ma przyjechać, by zajmować się domem i synem w zastępstwie żony – bo ta jedzie do uzdrowiska. Dr odprowadził żonę na stację. Bernard widział się potem z sędzią śledczym – panem Othonem, który był zaniepokojony szczurami, na co doktor zbył go, że to głupstwo. Gdy doktor rozpoczynał przyjęcia pacjentów, przyszedł do niego dziennikarz Reymond Rambert. Chciał znać on sanitarny stan warunków życia Arabów. Jednak dr nie udzielił mu informacji, za to powiedział, że mógłby napisać on artykuł o martwych szczurach, gdyż ich ilość wzrasta. Po obchodzie bernard spotkał się z panem Jeanem Tarrou, który przypatrywał się zdychającemu szczurowi. Dozorca stwierdził, że szczury są także i w innych domach. Źle się on czuł, tłumaczył, że to przez szczury.

18 IV
Dr odebrał matkę, wracając dozorca ogłosił mu, że już padło 10 szczurów koło ich domostwa. Rieux dzwonił do dyrektora Marciera w sprawie odszczurzania, ale by je sprzątnąć trzeb mieć odpowiednie rozporządzenia, a on ich na razie nie posiada. Od 18 IV zaczęto wyrzucać po 100 trupów szczurów. Sprzątaniem zwierząt miał się zająć organ odszczurzający. Po 4 dniach szczury zaczęły wychodzić na ulice, by umierać gromadnie. Agencja informacyjna INFDOK, ogłosiła w swoim komunikacie radiowym, że tylko jednego dnia (25 IV) zebrano i spalono 6231 zdechłych szczurów. A już 28 IV – 8.000. Następnego dnia ogłoszono, że fala szczurów zanika. Jednakże tego samego dnia w południe, dr Rieux, zatrzymując swoje auto przed domem, ujrzał na końcu ulicy dozorcę, który z pochyloną głową, z rękami odsuniętymi od ciała, na rozkraczonych nogach posuwała się z trudem ruchami marionetki. Stary człowiek trzymał za ramię księdza, którego doktor poznał – był to ojciec Paneloux, uczony i wojujący jezuita, którego widywał niekiedy, i który był b. poważany w mieście, nawet przez tych, co są obojętni w sprawach religii. Poczekał na nich. Michelowi błyszczały oczy, oddech miał świszczący. Wyszedł z domu zaczerpnąć świeżego powietrza. Ale mocne bóle szyi, pod pachami i w pachwinach zmusiły dozorcę do powrotu i szukania pomocy u ojca Paneloux. Dozorca uważał, że ma obrzęki. Ojciec uważa, że ze szczurami to będzie epidemia. Rieux dostał telegram od żony, że wraca. Był także telefon od urzędnika merostwa, dzwonił on w imieniu pacjenta, który jest biedny a leczy się u dra na zwężenie aorty. Przywitał go urzędnik Joseph Grand – jego sąsiad Cottard chciał się powiesić, więc Grand zajrzał do niego i w porę go uwolnił. Dano mu zastrzyk, chciano spisać meldunek o zajściu i prosić komisarza o dochodzenie za 2 dni. Sprzedawcy wieczornych gazet krzyczeli, że najazd szczurów ustał. Rieux zastał dozorcę na wpół wychylonego z łóżka, jedną ręką na brzuchu, a drugą wokół szyi, miła 39, 5 Celsiusza, gruczoły szyi i kończyny miał obrzmiałe, dwie czarne plamy na boku, bolały go wnętrzności. To świństwo go paliło. Rieux zadzwonił do swego kolegi Richarda, także lekarza. Mają oni tylko 2 wypadki z gruczołami w stanie zapalnym. Tydzień trwałą epidemia szczurów. Teraz już 30 IV zaczęła się prawdziwa wiosna. Stan dozorcy to polepszał się to nie. Ostatecznie postanowiono przewieść go do szpitala, odizolować i specjalnie leczyć. Dozorca miął majaczenia, przez cały czas mówił „Szczury!” zmarł w karetce. W mieście zaczynała się szerzyć panika. 
RETROSPEKCJA: Jean Tarrou sprowadził się do Oranu na kilka tygodni wcześniej i zamieszkał on w wielkim hotelu w centrum miasta. Nie wiedziano, dlaczego tu przyjechał, ale do wszystkich był przyjaźnie nastawiony. Robił notatki. Pisał także dialogi zasłyszane, ciekawe. Zanotował także śmierć Campsa – zwrotniczego, który umarł po aferze ze szczurami, miał wrzód pod pachą. Opisuje on staruszka, który rwie papiery i rzuca je po czym woła koty i na nie pluje, jak trafi to się cieszy. Ale pewnego dnia nie ma już kotów, choć nie koniecznie przez jedzenie zdechłych szczurów. Dziadek odszedł z niczym. Nocny stróż hotelu opowiedział Jeanowi, że spodziewa się nieszczęścia, bo „Gdy szczury opuszczą statek...”. Szczury są nawet w tym hotelu, gdzie mieszka sędzia śledczy. W ciągu kilku dni było 20 wypadków gorączki pachwinowej. Rieux prosi Richarda, sekretarza syndykatu lekarzy w Oranie o izolację nowych chorych, gdyż wypadki dziejące się od pewnego czasu są niepokojące. Richard uznaje jednak, że nie jest do tego upoważniony, może jedynie porozmawiać z prefektem. Spadł deszcz. „W mieście, zbudowanym na kształt ślimaka na płaskowzgórzu i ledwo otwartym na morze, panowało ponure odrętwienie.” całe miasto miało gorączkę, stwierdził to Rieux, gdy udawał się na miejsce samobójczego zamachu Cottarda. O całym zdarzeniu opowiadał doktorowi Grand, który nazywał Cottarda „desperatem”. Do pokoju weszli komisarz i sekretarz, zgodzono się, że powodem zamachu na życie Cottarda były <<”kłopoty natury osobistej”>>. Cottard żyje, obiecuje nie ponowić próby samobójczej. Co do szczurów – wszystko zaczęto zrzucać na pogodę. Na gruczołach u chorych zaczynały się robić wrzody, przecinane – odnawiały się.Ludzie umierają w domach a szczury na ulicy. W ciągu kilku dni śmiertelność wzrasta. Podejrzewano, że to będzie epidemia. Castel udaje się do dr Rieux, który czeka na wyniki analiz. Dr Castel był już pewny, że to dżuma, gdyż wiele czasu spędził w Chinach i przed 20-laty widział kilka wypadków tej choroby w Paryżu, ale w Oranie nikt nie ważył się nazywać choroby po imieniu. „Opinia publiczna jest święta: żadnej paniki... przede wszystkim żadnej paniki”. Była to „dżuma, która zniknęła od lat z krajów o umiarkowanej temperaturze.” dr Rieux był zaskoczony tym odkryciem. Ludzie wciąż robili pieniądze, nie zważając na rozszerzającą się epidemię. „Uważali się za wolnych, a nikt nie będzie wolny, jak długo będą istniały zarazy.” w doktorze rósł niepokój. Próbował zebrać myśli, wszystko co wiedział o tej chorobie. „Trzydzieści wielkich dżum, które znała historia, dało blisko sto mln zmarłych. Ale co to znaczy sto mln zmarłych? Człowiek, który był na wojnie, ledwo wie, co to jest jeden zmarły. A ponieważ martwy człowiek nie liczy się, chyba że go widziano martwym, 100 mln trupów rozsianych na przestrzeni historii to tylko dym w wyobraźni. Doktor przypomniał sobie dżumę w Konstantynopolu, która wg Prokopa zabrała 10 tyś ofiar jednego dnia.” Doktor uważał, że „Kilka wypadków to jeszcze nie epidemia i wystarczy przedsięwziąć środki ostrożności.” OBJAWY CHOROBY: odrętwienie, wyczerpanie, czerwone oczy, brudne usta, bóle głowy, dymienice, straszliwe pragnienie, majaczenia, plamy na ciele, wew. rozćwiartowanie. Gdy „Puls staje się nitkowaty, nieznaczny ruch chorego poprzedza śmierć.” Czarna dżuma niosła za sobą setki zabitych. Do dr Rieux przyszedł Joseph Grand, urzędnik merostwa, a on pracował także dla Rieuxa, w biurze statystycznym jako kontraktowy pracownik. Miał on zrobić rachunek zgonów. Cottard wszedł razem z Grandem „Cyfry idą w górę, doktorze – oznajmił. - Jedenastu zmarłych w 48 godzin.” We 3 poszli do laboratorium, Rieux postanowił nazwać chorobę po imieniu, Grand i Cottard ulotnili się w drodze do laboratorium. „Dżuma oszczędza ludzi o słabej konstrukcji i zabija przede wszystkim ludzi mocnych.” Następnego dnia zwołano za namową Rieuxa w prefekturze komisję sanitarną. Rieux jadąc na spotkanie zabrał ze sobą Cottarda: „ Czy pan wie, że departament nie ma serum? Badania wykazały, że jest w organizmach chorych bakcyl dżumy, ale pewne specyficzne odmiany mikroba nie zgadzają się z opisem klasycznym.” W 2 m-ce może umrzeć pół miasta. Zaczęto działać, choć jawnie nie chciano uznać, że jest to dżuma. W mieście wywieszono afisze o złej gorączce, chorzy mieli być zgłaszani i izolowani, kazano dbać o higienę osobistą, zapchleni mięli się zgłaszać do przychodni miejskich. Wczoraj zmarło 12 osób, liczba zgonów rosną. Grand opowiadał Rieux o zmianach na lepsze Cottarda po owym zamachu samobójczym; stał się miły, dobry, inny. Grand pisze książkę. Kiedy Cottard rozmawia z Bernardem Rieux pyta go, czy przyjmie go do szpitala jak zachoruje. Czy kogoś mogą aresztować, kto znajduje się w szpitalu. Tak, b. często to się zdarza. Rieux męczy się teraz wykonując swój zawód – chorzy stawiają opór. Na koniec pracy zajrzał do starego astmatyka, który był pewny, że w Oranie panuje cholera. Rieux zaprzeczył, ale nie ujawnił nazwy choroby. Doktor był pewny, że przedsięwzięte środki były niedostateczne, uważał, że „Jeśli choroba nie zatrzyma się sama, nie zwalczą jej środki, które wymyśliła administracja.” Chorzy znajdowali się w odizolowanych pawilonach, gdzie było 80 łóżek, w 3 dni wszystkie były zajęte. „Szczury zginęły od dżumy albo od choroby, która je przypomina. Dzięki tysiącom pcheł, jakie pozostawiły, rozprzestrzenią infekcję w proporcji geometrycznej, jeśli nie zatrzyma się jej na czas.” Czwartego dnia ogłoszono otwarcie pomocniczego szpitala w przedszkolu. Coraz więcej trupów; serum ma przyjść w ciągu tygodnia. Tego samego dnia zmarło 40 osób. Serum dotarło następnego dnia samolotem. Mogło go wystarczyć dla wypadków objętych leczeniem. Jeśli epidemia się rozszerzy serum zabraknie. Wyczerpano już zapas, miano rozpocząć nową produkcję. Wiosna była już w pełni. Zdawało się, że epidemia już ustała; w ostatnim czasie zmarło tylko 12 osób, potem 30. Rieux dostał depeszę o zamknięciu miasta i ogłoszeniu epidemii dżumy.


Albert Camus - Dżuma - Początek.

Jest rzeczą równie rozsądną ukazać
jakiś rodzaj uwięzienia przez in-
ny, jak ukazać coś, co istnieje rzeczy-
wiście, przez coś innego, co nie ist-
nieje.
Danie Defoe
 Zrobione przeze mnie streszczenie tej książki. Miłej lektury. Mam nadzieję, że pomoże przy przypominaniu sobie jej treści.
Zamieszczam jej treść w postaci dni - ponieważ książka ma formę KRONIKI.



I (rozdział)

„Ciekawe wypadki, które są tematem tej kroniki, zaszły194...r w Oranie. Oran jest zwykłym miastem i niczym więcej jak prefekturą francuską nad wybrzeżem algierskim. Miasto jest brzydkie. Zmiany pór orku czyta się tylko w niebie. „Najdogodniej można poznać miasto starając się dociec, jak się w nim pracuje, jak kocha i jak umiera. w naszym małym mieście, może za przyczyną klimatu, wszystko robi się razem, z miną jednako szaleńczą i nieobecną”. Współobywatele starają się tylko wzbogacić, zajmując się gł. handlem, lubią proste kobiety, kino, kąpiele morskie. Chorzy w tym mieście są samotni. Człowiek umiera sam, w smutku, a inni tym czasie bawią się. Akacja zaczyna toczyć się w 194..r.
Rankiem 16 IV doktor Bernard Rieux wychodząc ze swojego gabinetu zawadził o zdechłego szczura. Wyszedł z budynku, jednak zawrócił, powiadomił dozorcę Michela, by go sprzątnął. Dla dozorcy oznaczało to skandal, dla doktora niezwykłość i rzadkość. Gdy wracał doktor do domu, zauważył także szczura, ale ten dopiero zdychał na jego oczach, wyrzucając krew na wpółotwartymi wargami. Bernard go zlekceważył. 30-letnia żona doktora schorowana kobieta czekała już tylko na wyjazd do uzdrowiska w górach. Chorowała już od roku.

Tom Hinshelwood - Kontrakt

Rodzaj: epika
Gatunek: thriller
Język: dość giętko napisany, przemyślana koncepcja książki.
Końcowa ocena: "nie wyrywa z butów" :)

Dopiero ją zaczęłam przeczytanych lekko ponad 100 stron nie jest jeszcze miarodajną opinią. Jednak, jak to bywa w tego typu gatunkach, sporo w nim "przeskoków" związanych z wprowadzeniem nowych bohaterów. Nie wszyscy to lubią. Na szczęście nie jest to biegnące stado spłoszone przez równiny afryki.
Podoba mi się prowadzenie akcji w różnych miejscach świata. Zapis kolejnych ważnych miejsc przypomina filmowe podpisy kadrów typu:

" 96 KM NA PÓŁNOCNY WSCHÓD OD MIŃSKA
BIAŁORUŚ
16:09 CZASU WSCHODNIOEUROPEJSKIEGO

Plus za błyskotliwe riposty bohaterów w dialogach. Teraz to już niemal konieczność.  :) 
Czyta się ją lekko i przyjemnie. 
Główny bohater ma na imię Wiktor. Jest płatnym mordercą na usługach CIA. Jego imię ulega zmianie gdy wchodzi w relacji z kolejnymi osobami. Tak na przykład dla prostytutki jest Emanuelem, dla szefów Tesseract. Sprawnie i zmyślnie (wysadzenie gościa w łazience poprzez wybuchający kibelek) eliminuje kolejne obiekty. 
Denerwujące są opisy broni: a jaka długość, a kto zrobił tłumik a kto resztę, jedyne co ciekawe dla wątku to ilość naboi. I tyle w tej kwestii.
Brak poczucia humoru u autora. Wszystko tak sucho napisane.
Wydaje mi się, że tantiemy to on ma płacone od ilości słów. Rzadkością jest wg mnie pisanie książek o tej tematyce na 509 stronach! 
Zauważyłam pewne nieścisłości. Na przykład, że żona jednego z mafiozów Kozakowa nie leży z nim w jednym łóżku, gdy linijkę dalej czytamy, że tam jest. 
Druga ważniejsza scena, która trąca o absurd to, niemal finalna część książki, kiedy to postać wiodąca  - Wiktor, jest transportowany przez Mossad samochodem do bliżej nieokreślonego miejsca. Dochodzi do szarpani w aucie. Wiktor siedzi za kierowca ze związanymi rekami, obok niego facet z bronią, przed nim dziewczyna z bronią. Wiktor dusi kierowcę rękami, a oni nie reagują. Pisarz napisał, że mają zakaz strzelania, ale czemu nie pomagają koledze??!!! Tylko patrzą!!  Porażka. Przecież mogli go uderzyć, ciągać za ubranie cokolwiek !! Zwłaszcza ten gościu, co siedział obok Wiktora!! A "smaczku" dodaje fakt, że Wiktor "znieczula" kierowce a pojazd dalej jedzie!! Przecież jak gościu jest martwy, to jakim cudem ciągle naciska pedał gazu??!!! Bo Lalka z przodu to tylko czasami chwytała za kierownice by korygować tor jazdy. 
Kit nie książka. Były w niej przebłyski ciekawości, z cyklu "co będzie dalej", ale gościu się nie popisał choć książkę napisał. Szkoda kasy i czasu.


Gabriela Zapolska - Kaśka kariatyda


Opis losów dwudziestoletniej dziewczyny Kaśki Olejarek, która z piętnem "buła pyskate" wpisanym w książeczkę pracy przez poprzedniego pracodawcę - Żydów Lewi, trafia na służbę do państwa Budowskich. On chorowity skąpiec, ona rozrzutna osóbka zdradzająca męża. Służące wciąga w swoje intrygi, by pomagały jej wydostać się z domu na intymne spotkania. Tak też jest i z Kaśka, której pobożność nakazuje stawić opór temu "układzikowi", ale argument wydalenia ze służby działa na nią przekonująco. Sumienie zagłuszy jeszcze okoliczność życia w trudnych relacjach z panem domu oraz rodząca się miłość do Jana Viebiga, woźnego pilnującego i dbającego o obejście wokół kamienicy, w której mieszka i pracuje Kaśka. Jan jest znanym na całą okolicę łamaczem serc. Kaśka go o tyle nęci, że jest rosła jak mężczyzna przy czym delikatna i cnotliwa. Zdobycie jej staje się dla chłopaka wyzwaniem. Z początku opiera się ona jego amorom, ale czar jaki roztacza wokół siebie Jan zniewala ją. Mów sobie, że jest on inny niż dotychczas znani jej mężczyźni. Złudzenie to wynika z jej niewiedzy o mężczyznach oraz z tego, że woźny wie, że taką cnotkę na dotychczas stosowane sposoby nie weźmie. Ostatecznie przekonuje Kaśkę obietnica ożenku. Po wszystkim porzuca dziewczynę dla następnej. Kaśka pomaga Rózi, swojej dawnej przyjaciółce, która znalazła się w tarapatach. Przy pomocy Jana ukrywają dziewczynę na stryszku. Chłopcu odpowiada ta konspiracja, gdyż widzi w tym furtkę do spotkań z Rózią, która wykazuje zainteresowanie nim, pomimo, że wie o "miłości" do Kaśki. Gdy służąca w końcu dowiaduje się o prowadzeniu kochanka od Marynki, dawnej kochanki Jana, zdjętej żalem dla losów oszukanej, w furii Kaśka postanawia się zemścić. Ląduje na policji, trafia przed sąd, potem do furdygi (aresztu) na 36 godzin o chlebie i wodzie. Po wyjściu stamtąd trafia na ulicę. Uświadamia sobie, że jest w ciąży. Boi się o życie dziecka, jakie ono będzie - na ulicy w biedzie? Próbuje na wszelkie sposoby znaleźć pracę. Dostaje dorywczo w pralni, która po jakim czasie zamykają. W przypływie trwogi idzie do kościoła. Spowiada się z grzechów - nie dostaje ich odpuszczenia. W przypływie rozpaczy, utrudzenia życiem traci przytomność w kościele. Rękę podaje jej pracujący tam starzec. Od tego momentu sprząta kościół za parę groszy. Dobra passa się kończy, gdy ksiądz, który ją spowiadał spostrzega, że jest w ciąży. Wypędza ją. Kaśka ma szamocze się w sobie wiele razy chciała porozmawiać z Janem. Wybiera się do niego, jednak go nie zastaje. Z powodu romansów chłopak zostaje wypędzony z pracy woźnego. Spotyka Marynkę dawną miłość Jana, która wszystko jej opowiada. Dziewczyna spostrzega jej stan i drugi raz pomaga dziewczynie. Prowadzi ją do Niemki " F. Sznagiel Hebamme" (akuszerki), która chce zrobić z Kaśki mamkę dla matek, które nie mają pokarmu. Kaska długo tam przebywa. W 8 m-cu ciąży niespodziewanie spotyka Jana! Chłopak dowiaduje się, że będzie ojcem, jednak jego reakcja na tą sytuację dziecko go ni parzy ni ziębi. "Dziecko to twoja rzecz". Zarzuca dziewczynie, że to nie jego dziecko. Kaśka wpada we wściekłość zaczynają się szamotać, matka upada. Kolejna ważna scena rodzi dziecko, które naprędce zostaje ochrzczone Maria. Kaśka umiera na ulicy.

Kaśka miała na nazwisko Olejarek. Przydomek Kariatyda nadał jej pewien pijak-artysta-rzeźbiarz, który spotkał ją na ulicy. "Zakochał się" w jej wizerunku jako potężnej kobiety. Skojarzył, że jest ona podobna do archeologicznej kobiety podtrzymującej jakąś budowlę. Ów artysta właśnie potrzebował takiego wzorca. Dawał jej za to pieniądze. Ale Kaśka bała się stać przed nim nago i mu pozować. Jednak bieda, głód i ciąża skruszyły dotychczasową hardość dziewczyny. Zapłaty jednak nie widziała.

Wiesław Myśliwski - Kamień na kamieniu rozdziały: VI Płacz; VII Alleluja; VIII Chleb; IX Brama. KONIEC

VI Płacz

Pytają Szymka, kiedy skończy ten grób. Dawno by skończył, ale świania mu padła. Na utrzymanie sklepienia wziąć chce szynę z kolei, bo akurat wymieniali. Dał łapówkę. Ten grób zbudował zaraz po wyjściu ze szpitala. Szymek o kulach chodził. Kopał mu dół taki pijaczyna cały miesiąc. Poszedł Szymek zobaczyć, ile mu zostało, a on tylko co obrysował jak wielki ma być! Sam w końcu kopał, a narzędzia musiał pożyczyć, bo pijak mu nie oddał. Kopał już raz grób dla siebie, jak wojna jeszcze była. Na pomniku miałby 23 lata wyryte. Zastanawia się, kto po nim zapłacze?! Uciekał strzelali za nim, ranili, tylko on wtedy przeżył. W tamtym lesie, poległym chcą pomnik zbudować, ale dużo by musieli dokładać liter pisząc, że Szymek żyje. To przyszli z wódką, czy nie mogliby wyryć, że umarł?! Matka się nie zgodziła. 25 rozstrzelali na placu pod gminą. Tylu ludzi wybrał Niemiec z tłumu. Szymka też wybrał, bo miał rogatywkę na głowie, tyle że bez orzełka. Wypytywał czy na wojnie był. Dostał parę razów. Wyprowadzono go do innej grupki. Podjechało auto i kazali im wchodzić do środka. W aucie były łopaty. Nie myśleli, że to na śmierć jadą. Kłócili się między sobą, po co jadą. Strąk wśród nich najstarszy był lęk w ludziach zasiał - że na śmierć idą. Jak wysiedli jeden poznał, że to borowicki las jest. Szymek za wszelką cenę postanowił uciec. Strąk z auta nie wyszedł. Puścili Niemcy serię w jego stronę. Już wszyscy wiedzieli, że dół będą sobie w tym lesie kopali na grób. Sąsiadem z boku, który kopał koło niego był Antoni Kuraś, wziął go pod boki Szymek i rzucił nim w Niemca stojącego za nimi. Uciekał ąż mu tchu brakowało. Lewy bok miał rozerwany. Coraz słabiej się czuł. Zobaczył dom na skraju lasu. I potem stracił pamięć. Kundel na d nim wył jak się ocknął Zza drzew chłop się jakiś z widłami zbliżał. Chciał po felczera do miasta jechać, ale się Szymek nie zgodził. Kula nie utkwiła w ciele. Po paru dniach krew przestała mu ciec. Dużo marchwi na krew jadł i sok z niej pił. Parę miesięcy się leczył. Jak odwiedził rodziców cały był żółty. Matka nieustannie łzy wylewała. Ojciec nie umiał jej do rozumu przemówić. Nawet za kurą płakała. Czasem przedrzeźniał matkę i udawał, że głośniej od niej płacze. Szymek ze wszystkiego lubił się śmiać. Szymek i ojciec nie mogli znieść jak matka płakała. Matka miała na imię - Magda. Nie umiał jej w oczy spojrzeć jak płakała, trudno go było zranić, ale matki płaczu znieść nie mógł. Najwięcej się za nim matka napłakała, potem za Michałem, Antkiem i Staśkiem, to dlatego, że w domu rzadko bywali. Jak Magda umierała to zapłakała nad Szymkiem. A on nie umiał płakać, choć go ściskało. Szymek raz tylko płakał, miał 10 lat, gdy krowa Kubików na pastwisku się cieliła. I nigdy więcej łez nie uronił. Kiedyś w straży służył Szymek. Kiedy się krowa Kubików cieliła sam był przy niej, bo reszta kolegów myślała, że ona zdycha. I nad nią płakał. A ona ryczała jak to ma w naturze. Spocona była, zgorączkowana. Jak się głowa ukazała, pociągnął za nią. Potem go chrzestnym przezywali. :)
Szymek pobił swego chrzestnego, które 2 razy w życiu widział – bo im o mało akcji partyzanckiej nie zepsuł.

VII Alleluja
Matka -  Magda 
Ojciec -  Józef


Wielkanoc. Matki babki – wypieki – były bardzo smaczne, ale Szymek wolał od nich świąteczne jaja. Zamieniał się na nie oddając swoją cześć babki. Szymek urodził się w Wielki Piatek, ale wypadał on w kalendarzu co roku innego dnia, więc nie mógł mówić, że się urodził tego dnia, musiał znać datę. Najbardziej lubił Boże Narodzenie, bo zawsze jednakowo wypada; lubi śpiewać kolędy, najbardziej „Bóg się rodzi”, i nawet po latach ją śpiewa. Jak był strażakiem i pilnowali grobu Chrystusa, to stał jak struna prosto, wspomina lany poniedziałek. Kopę jajek się u nich święciło, zawsze Szymek chodził, bo sądził, że tak jak on, to nikt nie poświęci. Jak wrócił ze szpitala sam poszedł poświęcić, chociaż jedną nogę miał sztywną, a druga ledwo się zginała. I jakoś tak wyszło, że nie skropił ksiądz jaj, bo nie dała się chustka rozwiązać. Ojciec – Józef . Jak Szymek wracał do domu pijany, to ojciec nie chciał mu drzwi otworzyć, chociaż wiedział, że to syn przyszedł. Jak był Szymek urzędnikiem to sporo alkoholu załatwiał. Rozpił się. Rodzice zawsze mu to wypominali. Raz wrócił z flaszką do domu, a w domu był niespodziewanie Michał, chciał się z bratem napić, szukał z lampą szklanek – nie znalazł, za to zobaczył twarze swoich rodziców – oboje zapłakani. Pijany Szymek brata ściska. Michała żona odwiozła do domu, nikt nie wie, że się żenić chce, nie wie nikt jak ona wygląda, a tu nagle w domu go zostawia u rodziców. Odkąd przyjechał Michał milczy. Matka umarła z płaczu i zgryzoty. Ojciec podupadł na zdrowiu. Zwolnili Szymka z gminy za jedzenie święconych jajek. Poszedł do gminy, żeby mu cement dali bo nie chce ani kradzionego ani lewego. Idzie z tym do przewodniczącego gminy. Ten mu mówi, że można teraz w urnach chować, że pali się ciała, że na śmierć to był dobry czas w wojnę, taki historyczny moment. Rok przed śmiercią matki, urzędniczka Małgorzata odwiedziła ich w domu. Mieszkała ona w mieście, podobno mężatką jest, a Szymek wtedy był pijany, i nigdy więcej ich nie odwiedziła. Raz Szymek pomógł jej pracę dokończyć. To sama chciała, by ją pocałował, ale zrobił to jak siostrę, w policzek, bo nie miał w sobie odwagi. Kiedyś chciała by ją do domu odprowadził, prosiła o pocałunek, choć miał ochotę na więcej, ale się przemógł, sama decydowała, kiedy ma ją pocałować. Miał przestać ją odprowadzać, bo robił dodatkowe 8 km (w sumie). Raz go do domu zaprosiła, rodzice byli w domu, jej ojciec znał go jako „Orła” z partyzantki, bo o jego sławie głośno było. Razem pili i jedli. Ojciec Małgorzaty chce go koniem odwieźć, bo to gość nie byle jaki, córce wstyd było, że się ojciec tak upił. Co jakiś czas go do siebie zapraszała, ale odmawiał, zgodził się, ale kiedy ze swoją półlitrówką przyszedł. W domu inna była, lubił patrzeć jak się krząta, nie słuchał, co ojciec ma córce do zarzucenia. Lubił ją taką, zgnaną, rozczochraną, nie była taka nadęta. W jedną sobotę, jej ojciec pojechał na wesele chrześniaka, wrócić miał z matką na 2 dzień, Szymek wszedł do domu, ona od razu zabrała się za sprzątanie, zbiła talerz, płakać zaczęła, Szymon resztki pozbierał. Ona leżała na łóżku i dalej kwiliła, chce z nim spędzić tę noc, nawet łóżko mu pościeliła, rozebrała się i wskoczyła pod kołdrę. Wyjechała kiedyś na 3 tyg. urlop, aborcji dokonała, była z Szymonem w ciąży, jak się dowiedział – pobił ją! Potem poszedł pijany do Kaski sklepowej, kochali się.


 VIII Chleb

Matka zawsze na chlebie znak krzyża robiła nim go kroić zaczęła. Michał był najstarszy, potem Szymon, Antek i Stasiek. Jak chleba zabrakło nie mogli go wspominać. Ojciec myśli Michała znał – czyste jak łza, za to Szymona oczami świdrował. Opowiadał jak powódź była, urodzaj był mały, chleba mało, kartofle jadło się skromnie. Ojciec, jak pierwszy chleb jedli po zbiorach, to pierwszą kromkę wtykał na strychu za krokiew. Nie wiadomo dlaczego tak robił. Szymek, gdy chleba brakowało albo nie było to myślał o tej kromce. Raz udał, że go brzuch boli, by się tam dostać pod nieobecność ojca i matki. Nieraz na nią patrzył, ale dziś akurat postanowił ją po dotykać, i dostał się do niej, chociaż drabiny nie miał, po żerdzi wszedł, wsadził kromkę za pazuchę, oglądał ją potem, chciał ugryźć, ale się na pół przełamała, sucha była, postanowił zjeść ten odłamany kawałek, ale zjadł całą kromkę. Strach go minął, błogość poczuł. Ojciec go spotkał. Spał. Klął go, ściągnął na dół po drabinie, kopnął, zaciągnął pod stodołę i kazał stać; sam czegoś szukał. Matka spytała tylko, co zawinił? Ojciec łańcuch po psie znalazł, psa tej zimy spuszczali, żeby sobie sam jedzenia szukał, bo jeść nie było co. Odwiązał ojciec łańcuch od budy, zaciągnął Szymka do stodoły, tam mu łańcuch na szyję założył. Mówi mu, że go powiesi, niech mu Bóg odpuści, ale go powiesi. Przypomina sobie Szymek innych zmarłych jakich widział albo znał. Ojciec kazał mu klęknąć. Przypomnieć sobie wszystkie grzechy główne, w piersi się bić, 3 razy zmówić Zdrowaś Maryjo, ojciec też klęknął i modlić się zaczął, weszła matka, ojciec jej nie widział, matka zaczęła przemawiać do ojca, czy dobre czy złe, to jego dziecko, choćby go zabił – jego dzieckiem będzie, tylko, że ty, ojcem już jego nie będziesz, ani człowiekiem. Pozwala matce go zabrać, sam został, chce jeszcze poklęczeć. Po żniwach wzięła matka Szymka na pielgrzymkę, sad był po drodze, to trochę jabłek wziął, matka się zastanawia, czy on się kiedyś zmieni, poprawi? On jakby szatana miał w sobie, tylko 7 klas Szymek skończył. Szli drogą na Krawęczyn. Parę lat później obława tam była na partyzantów, sporo ich wtedy zabili, wspomina jak Niemcy, ludzi spotkanych po drodze, wieszali, na kogo padło, Kiedyś 3 kule dostał Szymek – 2 w bok a trzecią w brzuch. Na plebanii, na strychu w Płochcicach leżał, lekarz na zmianę z księdzem do niego zachodzili, zaczął się nawet do księdza gospodyni zalecać :) Dała mu sutannę i inne rzeczy księdza, przebrany nocą wymknął się z plebanii, i tak poszedł rodziców odwiedzić, po drodze się u znajomego zatrzymał i przebrał. Matka modliła się jak zawsze, żeby go nie zabili.

IX Brama

Szymon rozmyśl co postwić na grobowcu – chce bramę postwić, taką, co stoi w polu, po niegdysiejszym dworze, który tam był, nie da się tej bramy otworzyć jest ogromna i zardzewiała. Poprzedni ksiądz mu doradził, gdzie grób postawić, koło muru,tam mnie ludzi chodzi, ciszej, poszedł do księdza pytać ile za grób weźmie – do tego poprzedniego – wspomina! Wspomina swoje 7 ran jakie zdobył w partyzantce, że mu śmierć nie pierwszyzna. Miał wypadek, były złe rokowania co d nóg, mówili lekarze, że z nich nic nie będzie, chcieli mu obciąć – obie, potem jedną, ale się nie zgodził i jakoś chodzi. Ksiądz nic mu za miejsce nie policzył. Jak wrócił Szymon ze szpitala, był u księdza, ma miejsce na grób, potem szukał Michała po całej wsi. Te nogi chore – to chyba dlatego, że ze snopków zleciał. Michał u kogoś gnój wyrzucał, zagnał go do domu, tam go bili, (Michała) nie bronił się, Michał choć starszy i silniejszy od schorowanego Szymka , potem go myje, wspomina jak go uczyli pływać: we 4 rzucili do rzeki a on tonął, potem dostał Szymek, że chciał brata utopić. A jego podobnie pływać uczono i w partyzantce mu się pływanie przydało. Namawiali go tam, by się kąpał ale nie chciał, zdjęli mu kapelusz i przerzucali między sobą, próbował złapać, jak mu się to udało, wyrwali i zniszczyli kapelusz A Michał wcale nie reagował, chciał już wracać z Szymkiem, a kapelusz im zostawić. Szymek strzyże Michała, krótko go obciął, bo było pełno wszy. Zjedli coś na odchodne salowa Jadzia dała im trochę prowiantu. Szymek miał nogi przejechane! Michał niewiele umiał z chłopięcych zdolności: ani strzelać z procy, ani pływać nie potrafił. W młodości nie lubił go Szymek, inaczej jadał jak wszyscy, inaczej pił – wszystko tak cicho, kulturalnie, uczył się z nich wszystkich najlepiej. Postanowili rodzice wykształcić go na krawca, bo na księdza nie było ich stać, i był tam u kuzyna3 lata za tego krawca się uczyć. Zawsze w odwiedziny coś przywoził, ale za to mrukliwy się zrobił. Aż raz przyjechał i powiedział, że teraz w fabryce robi, że nie trzeba mu nic dawać, że nic od nich nie będzie brał, rzadziej teraz do domu przyjeżdżał. Szymek kończy rozważaniami o pannach z miasta, że patrzą na pieniądze i znowu o grobie i śmierci.
Wspomnienia, retrospekcja

Wiesław Myśliwski – Kamień na kamieniu - cz. 1. początek. rozdziały: I Cmentarz; II Droga; III Bracia; IV Ziemia; V Matka

streszczenie

mój opis: gwara wiejska, przysłowia, dowcip, porównania

Wiesław Myśliwski – Kamień na kamieniu

Kamień na kamieniu
Na kamieniu kamień
A na tym kamieniu
Jeszcze jeden kamień.
/ z pieśni ludowej/

mój opis: gwara wiejska, przysłowia, dowcip, porównania,
Szymon Pietruszka gł. bohater; „Orzeł” ma ksywkę, cechuje go takie naiwne, proste myślenie; analizowanie życia, niektórzy bohaterowie sami opowiadają swe historie; gospodarz Sobieraj. Jedna staruszka nazywa go "Sokół"


I Cmentarz
Buduje grób. Ma ścianki, nie ma pieniędzy by wykończyć. Daje więc krowę na skup, by oddać długi. Grób rodzinny Pietruszków ma powstać. Szymon roztrząsa jak wyglądają groby u innych. Boh. już nie jest młody, kwater jest 8, dla: matki, ojca, Antka, Staśka ich żon, Michała i jego –Szymona. Wspomina losy dziadków, jak jeden do Ameryki uciekł za zabójstwo, a drugi szukał dokumentu świadczącego o darowiźnie w postaci ziemi – i nie znalazł. O tym, jak on sam przed ?Niemcami z kolegą uciekał – schowali się do grobu. Należeli do partyzantki. „Łzy lubią nieraz gorzej niż kule dziurawić.” Gdyby umierał mieli mu zagrać „kamień na kamieniu”, ale nie wolno byłoby płakać. Szymon został na gospodarce, choć ani najstarszy ani najmłodszy nie był. Stasiek miał gospodarzyć, Szymon – nie chciał. Wiele razy był ranny.
II Droga

Droga szła przez wieś. Budowali nową. Akacje pościnali, bo przeszkadzały. Droga ludzi podzieliła. Każda strona trzymała ze swoimi. Krowy prowadzano po stronie, po której mieszkali. Rozmawiając stali przy ulicy z sąsiadem z naprzeciwka. Wspomina spór o stół z sąsiadem, którego potem samochód we wsi rozjechał. I tak było jeszcze parę osób rozjechanych. Rozjechali nawet jego kurę. Wspomina, że kiedyś jak się w nocy ta drogą szło to nic człowiekowi nie było a teraz umrzeć można. Śpiewało się i szło „kamień na kamieniu”. Cwaniak z tego Szymka. Umiał władać nożem, pracować, kombinować, kłamać. Przez ciągle jadące samochody nie mogą wjechać wozami na drogę i zwieść siana do stodół. Szymek stał jako drugi, wyjechał na przód i wciął się w drogę. Samochód go potrącił, ale przeżył.
 III Bracia

Szymon postanowił napisać list do Staśka i Antka w sprawie grobu. Obaj bracia mieszkali w mieście. Szymek kiedyś pracował w gminie, był urzędnikiem. Jego bracia: Stasiek magister a Antek inżynier. Michał mieszka z Szymkiem. Rodzice umarli. Bracia po miesiącu dopiero przyjechali. Od proga zaczęli się kłócić, że w domu meble stare, czemu się nie żeni, czemu nie ma nowych podłóg, nie ma na czym usiąść... opowiada im jak wrócił z partyzantki, że ma stopień porucznika, choć go w lesie mianowano. Chciał po wojnie iść w świat. W efekcie został w domu. Szukał butów dla brata wśród umarłych. Wspomina, że miał kobyłkę, szabelkę, że go boso po śniegu ganiali. W partyzantce był chyba 2 lata, ten czas przechodził w oficerkach; strzygł i golił całą wieś- bo nauczył się w partyzantce. Na same żniwa dostał powołanie. Michał był z nich 4 - najmłodszy. Przeznaczony był na księdza. Ojciec go oszczędzał w pracy. Antek był niecierpliwy i porywczy. Stasiek kosił jak ojciec. Pewnego dnia Stasiek powiedział, że jedzie Polskę budować. Ojciec się rozpłakał. Matka choć była chora w tym czasie szykowała mu wyprawkę. Jak bracia się zjechali w sprawie grobowca to się pokłócili, Szymek dał im mąki i pojechali. Dy z nich był dobrze ubrany. Szymek powiedział robotnikowi- Chmielowi- co grób robił, że się na 8 kwater zgodzili.
 IV Ziemia

Bohater zastanawia się, co on znaczy dla ziemi a ona dla niego. Mówi, że ojciec już przed jego narodzinami wadził się z sąsiadem o miedzę, którą im zaorał – Porażuchy. Pobili się, sprawiedliwość wymierzona była sądem i rękami. Bardziej ucierpiał Pietruszka. Pogroził sąsiadowi synem, że mu odda Szymek jak dorośnie. I jak dorósł pobił go, bo sąsiad wrony przeganiał. Potem Porażucha spotkał się z Antkiem i pobił chłopca batem. Szymek poszedł pomścić brata, szedł na niego z siekierą. Potem go sąsiad unikał. Spotkali się przypadkiem u Żyda w knajpie. Dopadł go, pobił, bał się, że umrze. Porażucha pogroził mu swymi synami (Wojtek, Jędrek i Bolek). Jak chłopcy podrośli zaczaili się na Szymka, gdy wracał z zabawy a nie omijał żadnej. Pobili go. Dwa tygodnie w łóżku leżał. Poprzysiągł zemstę. Potem była wojna. Ale ojciec znowu mu o Porażuchach przypomniał. Daleko u sąsiada Szymek musiał zemleć zboże na mąkę, bo Niemcy pilnowali czy kontyngent oddany. Zośkę, starą pannę miał ten młynarz, żeby mu mąkę zmełli poszedł z nią na odpust. A tam spotkał 3 braci Prażuchów. Pobili się mocno. Nawet Szymek dobrze oberwał. Jędrek miał dosyć, Bolek zamierzył się z nożem na Szymona. Zośka w popłochu uciekła.
 Szymek został ranny, zajęła się nim staruszka z pobliskiego kramu, jego ubranie było bez guzików, bo się poobrywały w szarpaninie. Nazwała go staruszka sokołem. Mówiła , że nie jest w stanie go utrzymywać, że nie ma odpustu bez bicia, to nie ma co pamiętać. Dała mu odważanków do jedzenia. Nie chciała zapłaty, tylko by na odpust do Milejowa pojechał. Prażuchy odgrażali się, we wsi widać ich nie było. Ta bójka szerokim echem się po okolicy rozniosła. Szymon chce po wojnie rachunki wyrównać z ziemią. Teraz był w partyzantce, chciał ojców dom odwiedzić, ale ktoś go po niemiecku mówiąc w połowie drogi zatrzymał. Uciekł, posypały się strzały. Uciekał podwórkami sąsiadów. Psy go goniły albo za nim szczekały. Przemawiał do jednego po dobroci, by przestał ale ten nic, gryzie go. Niemcy go okrążają. Łapie psa i bije, nad głową leci mu seria z broni. Poszedł w sad. Uciekła, zatrzymał się koło domu Prażuchów. Niemców go goniło, skrył się w domu Prażuchów. Siłą wtargnął do środka. Bracia byli w domu. Źli, że ojciec się na Szymka czym nie zamachnął. Nie wydali go. Dali mu nawet jeść. Potem do oddziału Szymka bracia Prażuchy wstąpili. I wszyscy zginęli. Matka zaraz po wojnie umarła. Stary prażuch żył długo, cały czas gospodarzył i dobrze mus szło. Gdy Szymek był w szpitalu, Prażuch mu gospodarki doglądał i brata też – Michała. Prażuch pisać i czytać się nauczyła na starość. Odwiedzając Szymka w szpitalu zawsze z czymś przychodził. Przed śmiercią Prażuch testament spisał i schował za obrazem Jezusa. Jak umarł inni się jego dobytkiem zajmowali. Pokradli mu więcej niż dobrego zrobili. Gdzie spojrzał czegoś brakowało. 2 lata Szymka nie było. Kot jego wrócił. Jak był w szpitalu opatrywała go p. Jadzia, zauważyła rany na jego ciele. Chciała by jej jednej rany losy opowiedział. Chował się u znajomego w Jemielnicy. Zabrali go z bronią stamtąd ledwo ubranego, bez butów w spodniach i koszuli, gnali go lasem po śniegu, bili. Niemcom zimno się zrobiło, zaczęli ręce rozcierać, Szymon w tym czasie w jar się sturlał, strzelali za nim, postrzelili w ramię. Od tamtej pory Jadzia zaczęła mu dogadzać: poprawiała mu poduszki, dokładała jedzenia, papierosy przynosiła.


V Matka
Szukano kogoś do gminy, żeby mógł śluby dawać. Wojna się skończyła,sekretarz był, ale po wojnie dużo ślubów nie było, choć o rozwód było łatwo. Gmina miała dostać kary za to, że mało ludzi zawierało związek małżeński. Ksiądz gromił, że gminny ślub bezbożny. Urzędnikiem od ślubów został Szymon. Po wojnie jego brat – Michał eleganckim samochodem do domu przyjechał. W 2 walizkach miał prezenty dla bliskich. Michał nic nie mówił, co u niego słychać. Gdy go Szymon zapytał – ten zabrał się do drogi. Na odchodne powiedział, że przyjedzie jeszcze, że muszą JĄ poznać. Matka listy do niego pisała, ale nie odpisywał. Matka chorować zaczęła na serce. Gdy synowie do domu wracali – zdrowiała., a po ich wyjeździ e jeszcze bardziej chora była. Źli byli rodzice, że się Szymon w urzędnika bez wykształcenia bawi. 3 lata śluby dawał. Raz się na zabawie upił, a był n a niej z urzędniczką z pracy – Małgosią, która miała małą maturę. Dała mu kosza. Pił i hulał jak nigdy. Mówili, że się żenić będzie. Rodzice się dziwnie patrzyli, o po pracy Szymon od razu do domu wracał i trzeźwy. Przeniesiono go na inny dział – planowe dostawy. Rodzice się cieszą. Oszukał ich, że bogata. Matka umarła. Ojciec troszkę zwariował. Myślał, że mu Szymek wnuki dał, chciał je zobaczyć. Zobaczysz mawiał syn.

Tadeusz Konwicki - Mała a pokalipsa. cz. 5 - ostatnia.

Przejście chyba prowadziło pod ulicą, boi się boh, że nie zdąży z czasem na samospalenie, że się spóźni. Kolka mówi – każdy zdąży na swój termin. Zatrzymują się przed drzwiami; nie można im nic dotykać i hałasować. Ponownie znaleźli się w spiżarni, ale lepiej zaopatrzonej. Szli schodami do górypół roku tych drzwi nie otwierał pułkownik – kucharz, robi kontrol zawsze sam. Kolejne drzwi; otworzył złoconą klamką ogromne drzwi – to była komnata dla najważniejszego kierownika partii; stoły były zastawione, drzwi prowadzące do tej komnaty były zapieczętowane; te drzwi otworzą o 19: 55. Gośka całą torbę wypchała sobie jedzeniem, prowadzi w kąt boh – mówi mu, że nie wierzy w opozycję, każe boh wystrzegać się Ryszarda, bo jest na rządowej pensji; oni robią robią demonstracje a nadal żyją. Gośka proponuje mu stanowisko kierownika produkcji. Wszystko, co teraz się dzieje, to początek końca świata. Boh ją obraża! Pułkownik – szef kuchni ma chęć na Gośkę, podoba mu się.
Za nimi szedł doktor Hans Jurgen Gonsiorek, zgubił się, szedł z nimi od samej kuchni; chce do wc, nie wie, jak nazywa się jego hotel; jest on kierownikiem delegacji na pertraktacje z rządem polskim w sprawie kupna województwa zielonogórskiego, był z nim też Edek – polski ekspert w tej sprawie. Ryszard chce wyjść, Edek chce z nim iść; Hans wie, że Ryszard jest opozycjonistą; Hans reprezentuje Nowe Niemcy, te bez gwałtu wobec innych, dobre Niemcy. Pułkownik – kucharz szuka Goski, wyjmuje broń i każe im tańczyć!! Edward z Hansem tańczą tango ! Zaczął strzelać. Ryszard odpowiada za boh, ma go chronić; uciekają razem. Ostatnim utworem boh ma być spisany TEN dzień, dzień skromnego happeningu. Schodzą do korytarza /ewakuacyjnego. Boh jest w niewoli Warszawy, którą sam sobie wybrał. Wchodzi do kuchni. Ma „atak” kaca, który zdarza mu się co pewien zły czas. Staje przy nim Pikuś; boh wysyła go do szatni, by pilnował kanistra. Boh siada przy stoliku, krzyczy, że Antychryst zstąpił na ziemię; ktoś posyła go do wc przy szatni. Boh krzyczy, że nikt go nie słucha – ja słucham mówi Edek Szmidt. Przy barze siedzi Żorż. Edek pyta boh, czy wie, z czego żyje Ryszard? - z małej książeczki, którą napisał w dawnych czasach, gdy był synem partii; wznawiają ją dwa razy do roku i każą czytać dzieciom; ona pozwala mu żyć. Gonsiorek zginął w toalecie zabity przez pułkownika – kucharza. Żorż spostrzegł boh.; dziwi się, że on tu jeszcze jest; Żorżowi do rachunku zabrakło 20 tyś, daje mu tę kwotę boh i dorzuca jeszcze 2 banknoty; Źorż ma jutro mu oddać, a boh mówi – pan wie, że wierzyciela już jutro nie będzie; Żorż nie wierzy! Z szatni wychodzi Hans – żyje jednak. Pojawia się Ryszard, ?Hans chce do hotelu, oni „plują” na jego immunitet dyplomatyczny. Rysio dostaje w twarz, Hubert Kolko chce podpalić restaurację. Przychodzi Zosia – babcia klozetowa z informacją, że do boh ktoś przyszedł, oddaje mu mu 600 zł bo nie korzystał z toalety. Boh od majora – szatniarza bierze psa i kanister, oddaje mu pieniądze, które zwróciła mu Zosia. Z sali wyrzucają klientele, bo od 6 to lokal tylko dla Arabów. Boh wychodzi, przy drzwiach stoi Nadzieja. Wyszli na ulicę, na plac Trzech Krzyży, stoi tam ruina tygodnika satyrycznego „Szpilki”, chcą tam posiedzieć, boh zwierza się jej, że miał objawienie w postaci snu o Antychryście. Ona też taki miała. Boh odczuwa strach przed ludźmi, ale o ludzi się nie boi. Ciężko żyć i umierać ciężko. Z powodu tego snu boli go głowa. Dobro jest śmiertelne. Jego ostatnim dziełem literackim będzie zapis z przebiegu całego tego dnia. Nadzieję nazywa swoją kobietą. Swój pospolity życiorys boh ogłasza dziełem literackim, pocałowali się... Ktoś był w tych ruinach oprócz nich, kazał im zapłacić 10 tyś za zbliżenie w miejscu publicznym. Boh płaci; Nadzieja klęczała, starał się ją podnieść, odepchnęła go i uciekła; potem wróciła, jak to było w jej zwyczaju. Nadzieja chce z nim iść i zrobić to, co i on. On nie chce! Będzie na niego czekała w prawosławnym niebie. Muszą się rozstać, całują się na pożegnanie. Na ulicy czekał Tadzio z kanistrem, boh wie, że to Tadzio „zaprowadził' go do Żorża, pracuje dla niego od 3 lat; udeżył go; Tadzio mówi, że ma 33 lata, dostaje cios, potem, że 40. Tadzio pisze wiersze satyryczne, dowcipy dla departamentu propagandy i badań nastrojów ludności; boh chce zwołać ludzi by go zlinczowali. 20 lat pisał, ale zwracano mu wiersze, on wie, że mu boh wybaczy; Tadzio chce wymówić pracę u nich, chce być jak boh. Odchodzą razem. Tadzio mówi, że boh uratował mu życie, chce się podpalić z boh, albo zginąć za niego. Idą w Nowy Świat, Tadzio pociągnął boh do sklepu z pasmanterią, gdzie telewizor pokazuje zjazd partii, Tadzio jest dla boh obrzydliwy, bo wychwala pieniądz, sławę. Oddaje boh bańkę. Idą w stronę Gmachu Partii; stoi na ulicy tramwaj, bo motorniczy nie chce dalej jechać, przekonują go słowa, które ktoś powiedział: „Bądź pan Polakiem”. Wiezie ich gdzie chce, boh i Tadzio wskoczyli do środka. Tadzio myśli że boh to Ryszard Szmidt, boh chce go kopnąć, Tadzio mówi, że go zna, że go pomści jak dostanie nagrodę Nobla. Zjawia się Pikuś – chcą go odprowadzić na Plac Zbawiciela; mijają Dworzec Centralny – stanął z braku prądu, idą pieszo ul. Oczki, gdzie jest więzień. Środkiem jezdni jechała karetka; w niej był Kobiałka - który sądzi, że świat zmieni się na lepsze, odbije od dna i się zmieni. Jest on teraz optymistą w stroju wariata; Kobiałka krzyczy: „Nich żyje wolna Polska Republika Radziecka.”
boh bierze kanister i idzie do szpitala, Tadzio czeka. Idzie do Huberta – jest w szpitalu; zjawia się Pikuś; na stoliku stał kalendarz z datą 22 lipca 1979. Nagadał mu boh, potem go pocałował, Pikuś zaczął wyć; Huberta trzymają przy życiu tylko maszyny, doktor chce go odłączyć o 19, boh chce, żeby o 8, doktor się zgadza, wyszli (boh znów wraca do swego testamentu), rozmawiają ze sobą – Sacher na to zwrócił uwagę, wchodzą z powrotem do środka, Sacher odwiedza starego rewolucjonistę, pisze on pamiętniki, które nosi przy sobie, chce by ktoś się nimi zaopiekował, pilnował, chce by to on był, wkurza się, chce to przeczytać, przecież jest poszukiwaczem prawdy, a on pisze prawdę (?) o tych czasach. Boh mówi o panowaniu Antychrysta, rozchodzą się. Ze skweru Starynkiewicza wyłoniły się postacie – ręce do góry! Okradli z gotówki, była to partyzantka miejska, chcą w wc sprawdzić, co mają w tej bańce, mówi po co mu ona, szef zabiera bańkę, ucieka. Tadzio wyłania się z ciemności, niesie kanister, pyta czy ma jakieś pokwitowanie, że wypisał się z partii – nie ma! Jutro złoży, tzn, że chodzi za nim służbowo, nie, chodzi prywatnie, chce dokończyć jego dzieło; boh obawia się wzgardy, pycha go tylko trzyma. Idą w Aleje, milicja chce go podwieźć, Żorż krzyczy, żeby go brali, bo chce miasto podpalić. Biorą Żorża, wpychają do środka, biją go, odjechali. Artyści wymyślili to wszystko – reżim? Idą (boh wspomina swoją młodość – ale chyba na innej planecie; męczył się tyle lat) pies wszedł za ogrodzenie, ktoś go zaprasza z Tadkiem, za śliwą stała Lucyna, wspominają Kazia – jego rocznica ślubu jest dziś, Kazio nie żyje; dochodzi 7. wokół ogniska siedziało kilkanaście kobiet z którymi żył Kazio: wdowy, rozwódki, stare panny, pija za Kazia, boh go wspomina, jest tam też Halina, chcą zagrać o niego, są trochę pijane, Tadzio miał 3 żony, pisze reportaż o boh, musi mu towarzyszyć do końca. Pojawia się Kolka Nachałow z podbitym okiem, idzie do Częstochowy, bo tam będą rozbierać hutę im. Bieruta. Przekroczyli Świętokrzyską, boh czuje, że Pałac Kultury to jego grobowiec. Idzie do domu Jana, listonosz mu otwiera, przyniósł mu rentę, ale nie może mu dać, bo zamknął się w łazience. To renta dla zasłużonych, boh chce odebrać ją za niego. Janowi uciekła żona wszyscy ją znali jako starą Zośkę, ona przychodziła do niego po wsparcie moralne, po wódkę, komplementy. Boh puka do drzwi łazienki – otwarte. Jan leży w wannie, nie rusza się, nie odpowiada, ściana wanny oblepiona wymiocinami, on się powoli zabija, Jan – ziemia planeta śmierci; boh chce się zerwać do ostatniego lotu, by spaść w przepaść, mówi, że się spali, Jan pyta czy nie szkoda jego życia dla idei? Boh musi przerwać ten letarg, boh wychodzi od niego. Dzwoni telefon, to ktoś z zagranicy? - Krulick – z Associated Press, pyta co słychać w Warszawie – zamieszki. Ktoś znowu dzwoni – pyta z jakim on mówi numerem z Ameryki, bo odłączą telefon! Wychodzi boh, na dole czeka Tadzio i Pikuś; pada śnieg, Tadzio myśli, że boh chce się zabić z braku powodzenia, boh mówi, że potem jego zabije, ma ze sobą cegłę! Wyjmuje cegłę, unosi nad głową Tadzia, chłopak mu wydziera, chce mieć jako talizman. Chce dać boh kostkę cukru – ma dwie. To ostatnia stacja ich męki, dziwi się Tadzio, że go nie zabił, chociaż mógł, daruje mu życie. Idą do Pałacu Kultury, trafia się Gośka, pyta o tę pielgrzymkę do Częstochowy. Znajdują się na Placu Defilad; widzi tam boh Władysława Bułata z kamerą, Nadzieżdę, Ryszarda, Cabana, Edwarda. Nadzieja ma się zająć Pikusiem, Halinę złapano, zastępuje ją Marek, daje boh zastrzyk, całują go; Marek w skaleczone miejsce, Caban w ramię; zasłabł polski sekretarz, Nadzieja nie chce by szedł, boh myśli o wierszu Antoniego S.
„Po mego życia trudach, jeśli
Na jakieś względy zasłużyłem,
Nie chcę, by moją trumnę nieśli
Ci właśnie, których nie znosiłem.”
Boh całuje Nadzieję, Tadzio klęka w śniegu, Pikuś się miota, Ryszard opuścił głowę, Caban błogosławi boh rusza ku platformie wieńczącej niewysokie schody. „Mówi” „Ludzie, dodajcie sił. Ludzie...”

KONIEC!!!!!!!!!!!!!!!










Tadeusz Konwicki - Mała apokalipsa. cz. 4

Wszystko go obraża, policzkuje. Bułat czepia się boh, mówi, ty jesteś słaby. Bułat chce jechać do Ameryki Południowej, wie, gdzie ma się udać boh, nie chce się z nim zamienić – żegnają się. Pies – Pikuś zaszczekał. Bułat dał Tadziowi – boh autograf. Boh znowu spotyka malarza – ministra, który chce go zabrać na dziewczyny pod Warszawę, minister stawia, ale boh nie chce; są ze sobą na „ty”. Minister ma jechać z towarzyszem Makolągwą. On nie chce; może mu załatwić paszport. Halina mówi, że mają iść do sklepu walutowego a nie mogą dojść. Chcą tam kupić zapałki; wyszli przed kino, ruszyli w stronę Ordynackiej. Nadzieżda znalazła się w Polsce, bo wyszła za mąż za polskiego dyplomatę, i tu jest razem z nim, kiedy się skończyła jego kadencja, rozwiodła się i wyszła za dziennikarza i znowu się rozwiodła. Teraz jest narzeczoną inżyniera leśnika, nie wiadomo, czy się pobiorą, bo zakochał się w niej Rysio Szmidt. Boh nie wierzy w to, że w ogóle była zamężna; teraz coraz więcej jest w Polsce Rosjan. Boh jest szowinistą, człowiekiem starej daty, chce wstąpić na kawę, mówi o urodzie Haliny (miała ona delikatny makijaż). Stoi on przed sklepem dewizowym, Halina weszła do środka. Ulicą przelewały się tłumy, gnały nerwowo, szukały one żeru, czegoś do kupna na straganach na Nowym Świecie. Boh zastanawia się gdzie podział się ten naród, który pamiętał. Pamięta okres przemian, to koniec lat 60, początek 70. w geny ludzi przeniknęło paskudztwo fachu rodziców, ohyda moralna – dzieci sekretarzy, milicjantów, dyrektorów, docentów – teraz towarzyszy. Boh rozumie, że już nie ma krainy jego dzieciństwa – tylko w nim pamięć żyje, tak mówi Tadzio – cytuje boh, mówi o kwaszeniu kapusty w domu Tadzia, a boh, że jest połowa lata! Ale jak to, skoro jest śnieg. Tadzio mówi, że to anomalia pogodowe. Idą coś zjeść, wyszła Halina – ma szwedzkie zapałki – najlepsze! Muszą się rozstać.
Hubert leży na sali reanimacyjnej – stan krytyczny. Idą coś zjeść – Pikuś, Tadzio i boh – do „Paradyzu” - który nazywał się kiedyś „Paradais”. Tadzia rodzina bardzo szanuje bohatera jako pisarza i człowieka. Idą w stronę Trzech Krzyży. Od Alei Jerozolimskich biegła duża grupa mężczyzn poprzebieranych za gazeciarzy; rzucali „Trybunę Ludu”, krzycząc przy tym, że Polska kandyduje do Związku Radzieckiego. Doszli do ronda, bohater zobaczył swoich przyjaciół: Andrzeja M. i Józefa H. , którzy szli na spacer w stronę Okólnika. Zawsze chodzili we 3 na te spacery. Dziś bohater im nie towarzyszył, ale im to nie przeszkadzało. Pod Domem Partii było odświętnie i cicho. Agenci Bezpieczeństwa spacerowali pod gmachem. Boh stanął pod budynkiem cenzury i patrzył w stronę Wisły, na zawalony most Poniatowski, widział sczerniałe domy na Powiślu, plaże Pragi, roślinność Grochowa i Gocławską; ten obrazek dodał mu otuchy. Wziął od Tadzia kanister, ruszyli dalej – na obiad. Koledzy Andrzej M. i Józef H. Minęli boh bez pozdrowienia. W szatni zostawiają kanister i psa; boh. przegląda się w lustrze ; miał porządnych rodziców, mimo to ma urodę mało powabną, ale w sam raz na te czasy. Tadzio wraca z WC z wiadomością, że ktoś chce rozmawiać z boh. Stoi w korytarzu. Wprowadza go do salki, gdzie kilku gości przygląda się sali obrad zjazdu wyświetlanego w telewizorze. Ktoś go poznaje, pyta co u niego, jak obiadek. Drwina. Jakiś agent Zenek go obszukuje, pytają co teraz pisze w myśli i w życiu, dostaje w zęby, założono mu kajdanki – mają za chuligana. Pytają co robił przez dzisiejszy cały dzień, po kolei; opowiada, trochę detali pomija; robią mu na siłę zastrzyk – radziecki. I znowu pytają go o to samo, dostaje w twarz; mówi o wizycie Huberta i Ryszarda Szmidt, lekki dotyk sprawia mu teraz ogromny ból – to wynik zastrzyku; mówi, że poderwał Halinę – wie tylko gdzie ona mieszka. Oni mówią o drażliwej pracy agenta, chodzi o to, żeby na każdym szczeblu byli ich ludzie, tacy jak boh i agent – oni są opozycjonistami, bohater też ale wg nich negatywnym, a oni pozytywnymi, boh reprezentuje bierność szlachetną, a agent jest trywialny. Agenci też są kontrolowani, by w ich szeregi nie dostał się ktoś z kręgu ideowych opozycjonistów. A doradcy radzieccy? - boh za to pytani stracił przytomność, Zenek ocucił go wiadrem wody. Pierwszy sekretarz jest ich członkiem, należy do armii opozycjonistów pozytywnych, choć im nie przewodzi, wszyscy jesteśmy współuczestnikami przez współudział; a w niewoli jesteśmy, bo taki jest układ polityki globalnej. Sami sobie narzuciliśmy niewolę; puszczają go wolno do wieczora.. Agent nakłania go do pisania, nawet dla jednego czytelnika – jego, agenta. Na odchodne podaje mu dłoń. I ten agent wyszedł. Zenek powalił na podłogę boh i kopał go po żebrach, robiąc mu przy tym zdjęcia. Babcia klozetowa kazała mu zapłacić 600 zł, bo siedział pół godziny w łazience, dał jej 1000 zł, choć bardzo nie wiedział za co. Wszedł boh do restauracji, ale to nie była restauracja, drzwi się za nim zatrzasnęły; znalazł się w poczekalni z fotelami; na jednym z nich leżał towarzysz, dygnitarz Kobiałka, znajomy boh., rozpoznali się; rozmawiają o tym, że przesłuchiwano boh, zapewne w sprawie dygnitarza; nie, w jego samego – boh. Obaj dostali zastrzyk; częstuje go Kobiałka cukierkiem ze zjazdu, z pokoju nie ma wyjścia; jest chaotycznie ubrany – widać w nim siłę; Kobiałka czuje, że z tego miejsca zabierze go tylko karetka, nie może on znieść tych czasów, pewnie wywiozą go do wariatów, potem dadzą rentę, a w wariatkowie będą jego sami koledzy. Boh pyta jaka dziś data, na co Kobiałka mów, żę tylko Bezpieka wie. Zachodnie radio może powiedzieć prawdę. Dawno radia nie słuchał Boh. Kobiałka mówi, że to wszystko trzyma się na sznureczku, ten zdemoralizowany kapitalizm. Ilijcz – jeśli my nie doganiamy kapitalizmu, to on na nas zaczeka. Wszedł Zenek – był zdumiony, że boh tu jest a on pomylił wyjście. Boh nie wolno tu być, boh pyta Zenka, jak nazywa się ich szef – Żorż, Żorżyk, boh i Kobiałkę zaliczono do wariatów; boh chce wyjść, Zenek chce od niego autograf, bo szef mówił, zde dobre książki pisze, podał mu kalendarzyk, gdzie było już napisane”Gienia 63-24-71”, podpisał się pod Gienią. Zenek oddał boh jego pudełeczko szwedzkich zapałek. Babcia klozetowa znowu chce od niego pieniędzy, mówi, że nie wracał z jej rejonu, że już dał 1000 zł, babcia klozetowa jest praktykantką; studentką archeologii; Zosia jej na imię, jest tu kontrolowana, dostaję za to punkty i może przez to zostać zwolniona z egzaminu z filozofii. Dotarł boh do szatni, wszedł na salę, spostrzegł Kolę Nachałowa – poszedł do niego, siedział z jakąż blondynką – Gośką, która rządzi kinematografią, przysiadł się do nich boh, bo nie było miejsca przy innych stolikach; zamówił ragout – nawet kelner nie wiedział z czego to danie, pyta go czy chce coś jeszcze bo nie będzie 2 raz podchodził, nie, napili się czystej, Gośka jest zdumiona tym, co mówi Boh, pyta go czy to nowa jakaś religia czy sekta, on jest sam sektą, on jest w każdym, bo jego fizycznie nie ma, on jest wirusem moralnym, on nie istnieje, „to” mu się „objawiło” wczoraj w nocy – dlatego ma kaca. Gośkę zawołał szef kuchni. Zjawił się Ryszard Szmidt; kelner przyniósł ragout, wziął bon na mięso; Hubert nie żyje, bonów miał dużo, kelner wziął jeden. Resztę wziął Kola – skoro jemu nie są potrzebne. Jest godzina 14:30. Jakiś Caban chce rozmawiać z boh. Halina go do niego zaprowadzi = ona tam przyszłą; i podeszli go niego, Caban pyta czemu przestał pisać – przez cenzurę?? nie inne względy na to wpłynęły. Mówi, boh, że się nie boi o siebie, że jest inny, bo go nie wychował reżim, jak Cabana. Boh jest sam ale poza układami. Radzi bohater, żeby byli jak dawni konspiratorzy, tylko to może być skuteczne; nie szantaż, nie nagrody, nie wygrywanie za wszelką cenę, ale dobrowolność, bezinteresowność, zgoda na przegraną. Caban z większością rad się nie zgadza. Nie potrzebują boh. Boh pyta dlaczego jego śmierć musi zyskać ich aprobatę? Dlaczego oni manipulują jego życiem? Boh wrócił do swoich towarzyszy. Pojawił się w restauracji brat Ryszarda – brat bliźniak, filozof od aluzji – Edek. Bohater chce się wycofać oddać kanister Rysiowi i odejść, wrócić do domu. Wszystko w tej scenie jest dwuznaczne. Już miał boh wyjść, gdy pojawił się Kolka Nachałow z Gośką; kolka zaprasza wszystkich do kuchni, Gośka stawia. Szef kuchni zabrał Gośkę do spiżarni, a reszta poszła do kuchni za Ryszardem. Ze spiżarni jest przejście do innego pomieszczenia. Bohater robi rachunek sumienia, akt skruchy, żal za grzechy; zadomowił się w swojej przeciętności, oswoił z nią; przeciętność to ostatnie stadium wywyższenia; był królikiem doświadczalnym; przeciętność była aktem jego woli.

Konwicki - Mała apokalipsa - cz. 3

treść, moja część 3: kim jest chłopiec z prowincji - Tadzio Skórko ze Starogardu; Nadzieżda - Nadzieja , atak Huberta w kinie "Wołga", postać Władysława Bułata, dekadencja, znaczenie niebieskiego kanistra do samospalenia - > kolor niewinności; bohater pisze testament, ale nie wie, czy go dokończy, ciągle nie wie, czy się spali, zostało 7 godzin do tego momentu.

Kobieta mówi, że go kochała. Wypowiada się ona w czasie przeszłym. Chciała popełnić samobójstwo. Jego proza działała na nią fizycznie. Tęskni ona za Moskwą; ma inne poglądy na rzeczywistość, świat. Nakłania go by pogodzili się z Rosjanami, przyjęli ich poglądy. On odpiera jej zarzuty. Nadzieja czuje się rozczarowana, nieszczęśliwa, coraz wybiega do swego pokoju; potem wraca i ociera oczy mokre od łez. Chce udusić bohatera za jego żarty, ale nie może tego zrobić przed czasem, przed spaleniem. Mówią, że wielu już to zrobiło. Nadzieja mówi, że jest on zwyczajny, że zwyczajność to cała jego siła, że zwyczajność ma zalety. Nadzieja pisze wiersze. Polacy żyją tak, jak im się każe żyć. Boh. Usiłuje wierzyć w Boga, jak wszyscy – podsumowuje Nadzieja. Chciałaby zabrać go na Ruś, by mógł szukać Boga – ale jest za późno. On czuje jej powab. Ona proponuje mu ucieczkę, ale kto wtedy zbawi świat? Nadzieja ma go za cynika. Boh – jestem pozytywnym cynikiem, dlatego się nadaje do tego dzieła. Nadzieja żałuje, że wcześniej się nie spotkali, że nie mogła wcześniej go poznać bliżej. On jej wciąż zarzuca, że go z kimś myli. Boh wszystkich nie lubi, mówi, że zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, dokucza jej. Ona bierze to za lek na ich miłość – robi to, by się jej wyrzec. Przytulają się. On dotyka jej piersi; ona jest naga pod wierzchnim ubraniem, które on nazywa ponczem lub habitem. Dzwoni telefon, to Halina, pyta, jaki on woli kolor kanistra, którego ma użyć do podpalenia: czerwony, żółty – wybrał niebieski. Pod oknem szli ludzie, nieśli transparent z hasłem: „Niech żyje 22 lipca 1999 r”. Boh chciał uciec z mieszkania, ma kaca. Nadzieja gniewa się, że w ogóle go spotkała, dziwi się czemu się zgodziła, ale on jutro będzie bardzo daleko, ale o to chodzi; w dobrym czasie się spotkali. Tyle ma jej do powiedzenia, ale się boh wstydzi; Nadzieja mówi, że wie, co on chciałby jej powiedzieć. Wyznaje ona, że dziś zobaczyła go 1 raz w życiu, że nigdy nie czytała jego książek, to był fart, że wzięła go za literata, zakochała się w nim w ciągu kwadransa, jak on w niej. Mają dla siebie jeszcze 7 godzin. Mówi mu, że już tam była, jest tam dobrze. Kiedyś w tajdze zamarzła, ale ją odratowano, proponuje, że pójdzie z nim na stos. Pojawia się Halina, nie mogą uciec; na dworze słońce, snieg, wicher, deszcz. Rozpuszczalnik z Nowej Zelandii ma. Nie wie boh, co ma ze sobą zrobić do 8. wziął kanister, o 8 pod Salą Kongresową, ona też będzie. Ciągle nie wiadomo jaka jest pora roku i jaka data. Boh w tym co robi nigdy nie był pierwszy, kaleka radzi mu, by wobec tego był ostatni. W telewizji ciągle pokazują zjazd partii. Wyszedł. Kanister mieści 5 litrów. Kolo niebieski – kolor niewiności. Na schodach spotkał się z Sacharem, przypomniał sobie boh jak Sachar wyrzucał go z partii – grupę wyznawców profesora marksizmu. Sachar jest teraz wolny, wrócił do filozofii. Wspominają spotkanie partyjne, co się jadło w przerwach. Radzi mu chodzić na spacery, wtedy można porozmyślać. Boh wyszedł na ulicę; most Poniatowski się zapadł. Przed boh stoi chłopiec z prowincji – cytaty, które malec mówi pochodzą z książek boh!, chłopiec umie je na pamięć, jest on ze Starogardu, przyjechał tu dla Boh. Poczęstował go jabłkiem. Chłopiec ten pisze prozę; wieczorami cała rodzina czyta książki boh, ojciec chłopaka twierdzi, że zna boh. Chlopiec nazywa się Tadzio Skórko, chce przez cały dzień towarzyszyć boh. Ale on nie pamięta jego ojca, chłopiec chce nieść kanister. Teraz już się tyle nie czyta. Halina woła za nim. Myślała, że zrezygnowali, zrobiło się przykro boh.
Hubert zasłabł w kinie „Wołga” - miał atak, jest umierający. Towarzyszył im piesek, który biegł za Haliną, a towarzyszył on Tadziowi. Znowu boh zatrzymało 2 milicjantów. Boh chce ich pobić, Halina zabrania! Zasalutowali mu i zapytali o drogę na plac Defilad. Boh zachowywał się arogancko sądząc, że jak go aresztują to wymiga się od samospalenia. Ale oni byli pokorni. Na przodzie szła Halina, dotarli do „Wołgi” - kiedyś się nazywało kino „Skarpa”. Hubert nie zostawił po sobie spuścizny, swoje zwłoki zapisał dla prosektorium Akademii Medycznej dla ćwiczeń młodych chirurgów. Pozostawić żywym mógł po sobie tylko 2 stare, wznawiane wielokrotnie recepty na łupież – maść i jakąś miksturę oraz zostało po nim 2 wstążki papierowe. Hubert „daje” też receptę na zaparcia, na wygranie w grze „oko” podaje sposób. Pod kinem stał spory tłum, chociaż seans już się rozpoczął. W sklepie mięsnym okno wystawowe wypełnia wielka liczba 50 zrobiona z kiełbas – z okazji 50lecia PRL. A te kiełbasy to atrapy. Sklep był zamknięty z powodu święta. Po drugiej stronie stali nietrzeźwi ludzie, czekali na taksówki, a taksówkarze tylko tych jednych pasażerów obsługiwali. Weszli do kina, a tam wystawa obrazów ministra kultury, członka Komitetu Centralnego. Obrazy oglądali sekretarze, Bezpieka, wiceministrowie. Pyta boh czy ktoś tu zaslabł. Minister poznaje boh, był on kiedyś klientem ministra, chce minister wypić brudenszaft, Lutek ma na imię, ale boh nie chce. Pyta biletera o człowieka, który zasłabł, a ten chce na boh nasłać milicję. Po chwili mówi, żeby się kierownika zapytali. W biurowym wnętrzu leżał na krzesłach Hubert. Rysio był przy chorym. Boh zna tajny numer do kierownika zmiany w pogotowiu. Wszyscy obecni znają, nr nie odpowiada. Zabili go. Zimno Hubertowi, byta boh czy idzie „tam”, ten, że się nie załamie. Hubert mówi, że go ubiegnie. Boh mówi, że jeszcze napisze tren na cześć śmierci Huberta. Halina chyba kocha Huberta. Jedzie karetka. Kierownik ją zawołał, mówiąc, że na premierze siedzi radziecki attache. Wiele przeżyliśmy przymrozków i odwilży, najważniejsze, żeby ludzie czekali. W telewizji sekretarze nasz,i radziecki wręczali sobie medali i całowali w usta. Przyprowadzono Bułata – artystę. Wchodzą sanitariusze i doktor. Do kliniki rządowej czy do zwykłego szpitala pyta doktor. Do rządowej; na ostry dyżur, wynoszą go. Boh nie obiecuje, jeszcze nie wie, czy to zrobi. Rozmowa z Bułatem. W tle leci film nakręcony przez Władysława Bułata, ale on nie chce iść. Cofają się obaj w ciemny korytarz; kiedyś się kolegowali. Boh pomógł mu, napisał kilka scenariuszy, wspominają jego pierwszą premierę; pierwszy jego film szkalował AK, środowisko do którego sam należał, potem zrobił film pamflet na elitę intelektualną; wszystko robił pod partię. Halina i Tadzio szukają boh. Widownia kocha Bułata. Polska walczyła, przegrała; Hubert namówił Bułata na inną drogę, chce on być teraz „ciężki” dla partii, na ile pozwoli mu cenzura; Hubert namawiał go, by przyszedł dziś z kolegami pod Salę Kongresową, dziś wieczorem. Bułat chce wiedzieć, po co? Mówią o twórczości boh – pisze teraz testament, nie wie, czy go dokończy. Władek mówi, by robił to, co chcą ludzie. Zgasło światło. Boh chce robić po swojemu, nie chce grać fałszywie. Świat, który go powołał rozsypał się w gruzy, teraz jest dekadencja. Boh jest chłopcem z prowincji; łaknie mężczyzn prawdziwych, z honorem, godnością, rycerskich, a wokół mężczyźni – kobietki w żabotach, takie kociaki. Wszystko go obraża

Tadeusz Konwicki - Mała apokalipsa - część 2

treść, 2 część mojego streszczenia
ironia, groteska, żart

Transparent z napisem „Niech żyje czterdziesta rocznica Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej”, dodali parę lat tej rocznicy, nie miała ona wówczas tyle lat. W Trybunie Ludu daty były jakieś zamazane, jak zgniecione obcasem. Bohater jakiemuś przechodniowi rozerwał gazetę, dostał część artystyczną, nakrzyczał na niego – Żulik! Żulik! - chuligan. Bohater ma w garści przewodnik po Warszawie. Zatrzymało go 2 milicjantów, poszli w bramę, sprawdzili mu dowód osobisty. Dziś był 22 lipca ale jest jesień! (taka porę roku napisał Konwicki w pierwszych linijkach powieści) ale, że daty w Trybunie są pomylone, więc nie ta data jest rzeczywiście. Spisują jego dane. Boh zmierza do „Familijnego” - bar mleczny, przechodził obok Kolka Nachałow, pozdrowił naszego boh po rosyjsku. Pomógł on boh., bo wciągnął Kolka milicjantów w rozmowę a ci się zaraz ulotnili. Kolka pyta, czy nie chce on cegły, bo rozbierają hutę „Warszawa”, można tanio kupić. Kolka krąży po stolicy robiąc interesy; podobno jego ojciec był generałem w KGB, doradcą bezpieczeństwa w Szczecinie. Gdy był on na emeryturze, zdjął polski mundur, zamienił na radziecki i ruszył do Moskwy. Kolka został, nie chciał z ojcem iść. Kolkę można było zawsze znaleźć w „Paradyzie”. Boh., poszedł do baru mlecznego; po drodze minął chłopca, który powiedział mu cytat o śmierci. Chciał wyjść z kolejki, gdy ktoś zawołał za nim „Panie kolego”- wołał go brat Rysia. Jedli razem przy stoliku. Ten przybysz jest dyrektorem, wykłada, teraz ma spotkanie w cenzurze, w departamencie aluzji, bo on jest zwolennikiem aluzji, stworzył taką teorię o społeczeństwie socjalistycznym. Prawda nieobjawiona staje się prawdą publiczną. Aluzja jest formą sztuki, to prawda ubrana w szatę metafory. Boh mówi mu, że był u niego dzisiaj jego brat – filozof – Rysio, który rozmówce bohatera nazywa prowokatorem i idiotą, jemu marzy się światowa kariera. Ktoś w tym czasie reklamował najświeższe jaja. Na ścianie w barze wisiał kalendarz, pokazywał kwiecień 1980 roku, nie wiedział nasz boh czy to stary czy nowy kalendarz. Ktoś jadł nieświeże jajka. Bohater pyta się brata Rysia, dlaczego czepił się marksizmu?, bo lękał się pan życia na własny rachunek. Teraz on rządzi a inni pracują. Teraz Wschód nas zalał. Obaj mieli różne poglądy. Spotkał boh na ulicy znowu tego chłopca, znowu coś mu zacytował – o zamykanych obozach i księdze. Chodzi za nim. Ktoś boh na ulicy prosi o ogień, ale on nie pali, prosi go do bramy – to agent. Znowu go spisują; za jego plecami eskortowano partyjnych,. Puszcza go. Znowu mija chłopca – mówi kolejny cytat – że umierają wielcy ludzie, którzy nie zdążyli zbawić świata. W sklepie z instrumentami muzycznymi wisiał kalendarz wskazywał datę październik 1979 r. boh pyta jakiegoś pana, którego dzisiaj mamy, ale nie obchodzi to tamtego. Boh ma wątpliwości, dlaczego dziś się ma spalić, po co? Charakter to nieszczęście ludzkości. Wsiadł do autobusu, był przepełniony. Pisze o nędzy w kraju – polega ona na ogonkach, tłoku, kolejkach, to złośliwy urzędnik, spóźniony bez powodu pociąg, odcięta woda, brak wody, zamknięty sklep, kłamliwa gazeta, wielogodzinne przemówienie w telewizji, przymus należenia do partii, monotonia życia bez nadziei, zatrute rzeki „Nasza nędza to taka łaska totalnego państwa, łaska z której żyjemy” dojechał nad Wisłę. Autobus przystanął, bo ma awarię, tak rzekł kierowca i że dalej nie pojedzie – taką ma zachciankę. Boh znalazł dom na Wiślanej – kamienica z epoki stalinowskiej, na rogu Wiślanej stał ten sam chłopiec z prowincji, co sypał cytatami. Boh przekroczył ulicę, chciał wejść do środka budynku, gdy zatrzymał go milicjant, mówiąc, że przekroczył ulicę w niedozwolonym miejscu, znowu go legitymują – 3 już raz, ale nie wystawił mu mandatu, pogroził tylko palcem i kazał uważać na siebie. Dać mu chce jakieś broszury dotyczące techniki. W pokoju, w którym się znajdował włączony był telewizor, przemawiał towarzysz Kobiałka, gdy zaczyna przemawiać drze swoje kartki i zaczyna „Towarzysze zdrajcy! Towarzyszki świnie!” i nasępują zakłócenia w transmisji. W pokoju było kilka osób. W pewnym momencie został sam z mężczyzną leżącym na tapczanie. Był częściowo sparaliżowany, 10 lat po ostatniej wojnie spędził w łagrach sowieckich, należał do AK, miał wylew. Rozmawiają o jego spaleniu się, zastanawiają się czy jego śmierć będzie słabością czy siła dla innych, rozmawiają o śmierci. Świat ciągle żyje, tylko własny świat umiera. Kaleka mówi mu, że trzeba krzyknąć by zbudzić ludzi, sam będzie boh wiedział, co ma robić, kiedy zbliży się godzina. Pani Halina zawołała go, zapoznała go z Nadzieżdą; zmieniono miejsce samospalenia – teraz ma być to przed Salą Kongresową, gdzie odbywa się zjazd. Potrzebna jest benzyna i zapałki – ma to nabyć Halina. Do tego czasu ma zostać z Nadzieżdą, która ma go wprowadzić w szczegóły. Babcia Nadzieżda była kochanką Lenina, jest ruda. Wypili po kieliszku, przyznaje się ona, że go kocha, ktoś kiedyś mu jej pokazał i od tej pory go kocha. Wypili za zdrowie. Boh nazywa ją Nadzieją i ona za to go pocałowała, znowu się napili za szklaneczek.
Po czym następuje tu dygresja na temat jego życia, świata; ironia, żart, groteska.

Tadeusz Konwicki – Mała apokalipsa - początek- cz. 1

Tadeusz Konwicki – Mała apokalipsa
 treść; początek powieści, zawiązanie się akcji, koncepcja podpalenia się przed Centralnym Komitetem Partii, postaci Huberta i Ryszarda, charakterystyka gł bohatera - jego zajęć, dotychczasowego dorobku literackiego; ważne cytaty

Jesień. Rano. Warszawa.
Oto nadchodzi koniec świata” - pierwsze zdanie książki. Rozmyśla o śmierci, o przyjaciołach, którzy już umarli. Mozolnie, od wielu lat paleniem skraca sobie życie, chciałby się jakoś pożegnać z tym światem. Śniły mu się zęby. Jest dzieckiem spłodzonym przez starych dwunożnych rodziców.
Opodal Wisły. Widział wojnę i śmierć, i narodziny. Widział dobro i zło. Opisuje czasy stalinizmu. Modli się za swoich bliskich zmarłych. Jest wolnym anonimem. Jego wzloty i upadki, sukcesy i grzechy, filmy i książki gdzieś się zapodziały, schowały. Za oknem kobietom rozlało się mleko. On przypomina sobie, że jak był mały, to roznoszono mleko, a teraz już nikt tego nie robi. Ze swego okna widzi Pałac Kultury. Skończyły mu się papierosy, szuka ich po szufladach. Znajduje kartkę, która została częściowo zapisana, miała to być książka. Nie dokończył jej. Teraz po wielu latach ją ogląda. Ma ona motto ze starego magnata polskiego z XIX w.: „Jeżeli interesy Rosji na to pozwalają, chętnie zwracam uczucia ku swojej pierwotnej ojczyźnie.” Była8. Jechała kawalkada wozów milicyjnych, eskortują żywność dla działaczy partyjnych. Przyszli do niego goście – Hubert i Rysio. Odwiedzali go 2 razy do roku i zawsze ich odwiedziny przynosiły jakieś zmiany. Hubert miał ze sobą laskę i czarną teczkę. Dzięki nim podpisał dziesiątki tekstów skierowanych do reżimu. Kilka razy przez to stracił pracę, był pozbawiony praw obywatelskich, szykanowany. Hubert szwankuje na zdrowiu – stąd ta laska. Napili się czystej. Mało wychodzi z domu. Wypytują go czy coś pisze?- właśnie rozpoczął. Zawsze pisał o sobie, teraz chce o innych, żeby siebie zagłuszyć, zawsze czuł się egzaminowany. Włączył mały telewizorek. Przybysze żalą się, że zalewa ich sowieckie mieszczaństwo, że nikt nie czyta ich biuletynów i ulotek. Chcą by dziś o 8 spalił się pod gmachem Centralnego Komitetu Partii. Nie rozumie dlaczego to ma być on? Po przeanalizowaniu kandydatów, wyszło na niego. Ten incydent ma wstrząsnąć ludźmi, tu i za granicą. Jest on człowiekiem znanym nawet na Zachodzie. Życiorys jego i charakter pasują do przedsięwzięcia. Jego śmierć byłaby spektakularna! Hubert i Rysio należą do opozycji wobec reżimu. Bohater dziwi się dlaczego ktoś nie mógłby zapłacić skradzioną, nadludzką wielkością. Rządzący mają tak łatwo. Nie godzili się z tym, że część ludzi była za rządem, a udawała, że nie jest. Dręczy go, dlaczego to jego wyznaczyli na tę śmierć. Hubert mu odpowiada – ty żyjesz obsesją śmierci, jesteś z nią spoufalony, ty się jej nie powinieneś bać, dziś ma to zrobić o 8, bo wtedy skończą się obrady zjazdu partii, i delegaci z całego kraju wyjdą przed gmach. Dzwonek do drzwi. Jakiś pijak w drzwiach mówi, że rura pękła, wody nie będzie. Pijak chce kwadrans u niego w domu posiedzieć, ale poszedł stukać do sąsiadów. O 11 ma być na ul. Wiślanej 63, tam będzie Halina i Nadzieżda. Hubert pyta, kiedy przestał pisać. - Piszę. - Ale teraz piszesz swój testament, a beletrystykę? - 5, 7 lat temu. To było opowiadanie, wydał je w podziemiu. Bohater ma napisać tren żałobny, dzieło literackie do jednego czytelnika, ma napisać do końca. Ma przy swojej śmierci coś wykrzyknąć do tłumu. Palenie pod Kremlem coś znaczy, a tu pod CKP? Nic. Jeśli tego nie zrobi, będzie żył jak dotąd. Rysio też był artystą, ni to krytyk, ni filmowiec. Pisze prozę bez znaków przystankowych. Hubert kiedyś się powiesił w szafie. Zaszczuto go. Ale nie miał wprawy, przeżył. Mył się bo śmierć trzeba przyjąć jak komunię: na czczo i schludnie. Przyszedł facet odciąć gaz. W tym roku robili to już 3 razy. Można załatwić z kierownikiem żeby gaz był znowu, ale trzeba przemówić do jego ręki. Mówi, że nic nie chce, bo dziś umiera, dziś święto towar w sklepach, utworzyły się kolejki. Fachowiec od gazu wziął sobie jego śmierć jako żart. Nie da się partii śmiercią w takim dniu na złość zrobić. Daje mu swój zagraniczny płaszcz za darmo. Bohater ubrał się lekko, skromnie; ma krzyczeć, ale to dla niego wstyd, bierze ze sobą dowód osobisty – ważny z niego kod, kilka liter i rząd cyfr, takim go zna policja, urzędy, służba zdrowia. Na ulicy zgiełk, gra muzyka, słychać bęben wojskowy, wodzirej śpiewa po rosyjsku, w kamienicy obok mieszkał dygnitarz, który ciągle przebywa z peerelowskim bydłem. Bohater sądzi, że jego los splecie się z losem dygnitarza. Śledził jego tryb życia. Wyszedł na Nowy Świat.