„Ludzie
bezdomni” STEFAN ŻEROMSKI
Tom
I
1.
(Paryż) Wenus z Milo
Tomasz
Judym wracał przez Champs Elysées z Lasku Bolońskiego – jeździł
tam koleją. Judym był doktorem, mieszkał w kawalerce (od roku) na
Boulevard Voltaire. Tomasz jest w Luwrze przy posągu Afrodyty.
Rozmyśla, gdy nagle słyszy rozmowę prowadzoną po polsku; zobaczył
4 osoby. Na przodzie szły 2 panienki, podlotki, z których starsza
mogła mieć 17 lat, a druga 15. Za nimi toczyła się dama niemałej
wagi, wiekowa, siwa, obok niej szła panna około 20letnia. Stanęły
przy posągu i żywa rozmawiały o nim. Judym kontynuuje praktykę
chirurgiczną w paryskich szpitalach. Jedna panna obserwowała posąg.
Judym zerkał na dziewczynę. Ta wielka matrona, to babcia Niewądzka,
z dwiema dwiema wnuczkami Orszeńskimi: Wandą – młodszą i
starszą Natalią. Towarzyszyła im opiekunka i nauczycielka –
Joanna Podborska. Judym jest Polakiem. Przedstawił się paniom i
ofiarował pomoc w znalezieniu pewnego miejsca. Jego matka była
praczką, a ojciec był szewcem na ul. Ciepłej, robił trzewiki; pił
i awanturował się. Proszono Tomasza żeby pojechał z nimi do
Wersalu. Natalii i Joannie bardzo się Tomasz podobał.
2.
W pocie czoła (W-wa)
„Po
upływie roku, jednego z ostatnich dni czerwca Judym obudził się w
Warszawie.” przy ulicy Widok. „Stara budą” nazywał Warszawę.
Postanowił odwiedzić rodzinę; poszedł na ul Cichą do starej
kamienicy, gdzie mieszkał. Szedł tam z niemiłym uczuciem
„fałszywego wstydu”. Brat Judyma – WIKTOR- miał na swoim
utrzymaniu ciotkę – Pelagię. Wiktor pracował w fabryce przy
stalowni. Jego żona Teosia w fabryce cygar. Mieli dzieci, którymi
zajmowała się chora ciotka – Pelagia; chłopca – Franka 8 lat,
i dziewczynkę – Karolinę. Tomek chciał się zobaczyć z bratową.
Poszedł do fabryki cygar. Zamienili parę słów. Judym postanowił
spotkać się też z bratem – następnego dnia rano. Gdy zapukał
do domu otworzył mu Wiktor. Poszli do pracy Wiktora. Tomka drażniło,
gdy jego bratowa mówiła „mogię”. Wiktor wypominał bratu, że
pod opiekę wzięła go bogata ciotka i wychowała; dała szkołę,
teraz Tomasz jest kimś, a on chodzi w łachmanach jak ich ojciec.
„Tak jeszcze stała, gdy mnie wzięła do siebie. Była już wtedy
przekwitła, życia dawniejszego nie prowadziła, ale bywało u niej
mnóstwo znajomych. Grało to w karty, piło. Przychodzili
najrozmaitsi ludzie, młode i stare baby. Tam ja to rosłem „jako
rżysko w ogródku”. Pierwszych lat byłem na posyłkach,
floterowałem, czyściłem posadzki, myłem w kuchni garnki, rondle,
nastawiałem samowary i latałem, latałem bez końca za sprawunkami.
Jeszcze dziś pamiętam ten dom, te schody kuchenne! Ile ja tam
cierpień... Może we dwa lata wzięła ciotka i wynajęła pokój w
korytarzu z osobnym wejściem jednemu studentowi. Płacił niedużo,
ale za to miał obowiązek mnie uczyć i przygotowywać do gimnazjum.
Ten facet mnie uczył sumiennie i przygotował. Radek się nazywał.
Poszedłem do szuby. Ciotka płaciła wpis, nie mogę powiedzieć,ale
też za to używała na mnie co się zmieści. Dowiedziałem się
później, gdy byłem starszy, że dużo przegrała w karty. Wówczas
nie rozumiałem wcale tego, co się tam dzieło. Doświadczyłem
tylko na sobie bez ustanku, że ciotka jest coraz bardziej skąpa i
wściekła. Formalnie wściekła. Opanowywała ją czasami jakaś
furia i gnała po pokoju, z jednego w drugi. Nie daj Boże wpaść
jej wtedy w ręce ! Sypiałem zawsze w przedpokoju, na sienniku,
który wolno mi było przywlec z ciemnego posażyka za pokojem ciotki
wówczas dopiero, gdy się już wszyscy goście od niej wynieśli.
Kładłem się spać późno w nocy, a wstawać musiałem
najwcześniej ze wszystkich. Z czasem gości przychodziło coraz
mniej, ale za to wynajęła trzy pokoje, do których wchodziło się
ze wspólnego korytarza, sublokatorom. I wtedy nie wolno mi było
kłaść się spać przed powrotem ostatniego z tych nędznych
włóczykijów. Wstawać musiałem, gdy jeszcze wszyscy spali. Prał
mnie, kto chciał: ciotka, służąca, lokatorowie, nawet stróż w
bramie wlepiał mi, jeśli nie kułaka w plecy, to przynajmniej
słowo, często twardsze od pięści. I nie było apelacji. Moje
lekcje, gdy Radek się wyprowadził po skończeniu budy, odrabiałem
w kuchni, na stole zawalonym rondlami, wśród ziemniaków i masła.
Ileż to razy ciotka mnie wyganiała precz, za byle winę! Ile razy
musiałem błagać na klęczkach, żeby mnie znowu przyjęła do
swego „domu”! Czasami w przystępie świetnego humoru dawała mis
swoje rozklepane trzewiki, w których ku szczerej radości całego
gimnazjum chodzić musiałem. Trafiła się zima, kiedy sypało się
w prunelowych pantoflach z wysokimi obcasami, albo zima, w której
całym ciągu mogłeś widzieć na śniegu ślad moich bosych nóg,
choć niby to były okryte przyszwami. Jakem się tylko przywlókł
do piątej klasy, bryknąłem stamtąd. Ale całe moje dzieciństwo,
cała pierwsza młodość w nieopisanym, wiecznym przestrachu, w
głuchej nędzy, którą teraz dopiero pojmuję.”
3.
Mrzonki
„Powrót
z wywczasów letnich doktora Antoniego Czernisza stanowił dla świata
lekarskiego jak gdyby otwarcie roku.” Czernisz był sławny,
pochodził za sfery ludzi biednych. Po 40 – stce ożenił się z
półarystokratką; mieli dzieci. W salonach gromadziła się sfera
myśląca. „Wszystko, co Warszawa miała wybitnego, znajdowało tam
gościnę.”... „Judym, który doktora Czernisza znał będąc
jeszcze studentem, złożył mu w pierwszych dniach września swe
uszanowanie i został zaproszony do koła. W połowie października
odbywało się tam zebranie lekarzy.” Tomasz wybrał się na to
zgromadzenie ze swym odczytem, który napisał będąc jeszcze w
Paryżu: „Kilka uwag czy słówka w sprawie higieny.” przedstawił
on innym lekarzom swoje obserwacje z Paryża i z W-wy. Chciał żeby
wreszcie zaczęto nie tylko leczyć, ale i zapobiegać chorobom;
żeby lekarz leczył nie tylko bogatych, ale i biednych. „Lekarz
dzisiejszy - to lekarz ludzi bogatych.” Ludzie fabryczni, którzy
zachorują z powodu wykonywanej pracy, np. na zgorzel płuc –
zostaje on wyleczony jako tako i wraca do pracy. Podnoszą się głosy
wśród lekarzy. Ktoś mówi, że rzecz opieki a nie szpitala.
„Lekarza obowiązek – właśnie wykurować.” Tomasz na to
wszystko: „Nie jest moim zamiarem żądać, ażeby lekarz szukał
miejsca dla swoich uzdrowionych pacjentów. Stan lekarski ma
obowiązek, ma nawet prawo ZAKAZAĆ w imieniu umiejętności, ażeby
chory wracał do źródła zguby swojego zdrowia.” Doprowadził
myśl do końca, usiadł nie miał już siły ciągnąć dalej
odczytu, choć były tego 3 części mówiące o sposobach ratowania
higieny. Wypowiadali się słuchacze: doktorzy Kaleniecki, Płowicz –
który założył własny gabinet. Kiedy Judym wyszedł z zebrania
szedł za nim dr Chmielnicki, Żyd, zwany „Czerkies”. Twierdził
on, że medycyna to fach. Tomasz mieszkał na Długiej.
4.
Smutek
5
razy wyszedł Judym na spacer w Aleje Ujazdowskie. Rozmyślał o
swoim życiu, że zamierają w nim dawne ideały. Gdy chciał przejść
przez most na drugą stronę szosy, przeszkadzały mu jadące powozy.
Na końcu toczył się wolant, a w nim Joanna z panią Niewadzką i
wnuczkami. Zauważyli się wzajemnie z Joanną.
5.
Praktyka.
Proroctwo
dr Płowicza, co do dalszych losów Judyma spełniło się tyle, że
istotnie tablice z wyszczególnieniem godzin przyjęcia umocowane
zostały nie tylko na drzwiach mieszkania dr Tomasza, ale także u
wejścia do sieni kamienicy, w której mieszkał, przy ulicy Długiej.
Przyjmował po południu, bo rano asystował w szpitalu na oddziale
chirurgicznym. Gabinetu nie odwiedził jeszcze nikt od września do
lutego. Czekał. Miał do pomocy kobietę, mężatkę z tej samej
kamienicy, panią Walentową. Pełniła ona funkcję portierki.
Czasami zastępowała ją 15 – letnia Zosia, jej córka. Obie
okradały Judyma z czego się dało: ze świec, nafty, jedzenia,
ubrań. Mowy nie było o ich wyrzuceniu: obie wtedy lamentowały,
płakały, że bieda, głód. Więc wszystko się powtarzało.
Pozostawiały po sobie tylko brud. W marcu przyszła pierwsza
pacjentka, która nazywała Tomasza Konsyliarzem. Opowiadała o
stowarzyszeniu, nawracała ona kobiety. Dał jej Judym rubla. Tomasz
odwiedził Wiktora, swego brata, ale zastał tylko ciotkę, która
zawsze się na niego boczyła. Dzieci nie umiały dobrze czytać,
więc je uczył. Późno od nich wyszedł. Poszedł do cukierni. Na
progu szybko skręcając w dzielnicę ludniejszą, zatknął się z
dr Chmielnickim. Rozmawiali. „Czerkies” zapytał, czy nie
wyjechałby on na prowincję, Chmielnicki ma znaleźć kogoś do
pomocy dla p. Węglichowskiego, który jest dyrektorem zakładu
(sanatorium) w Cisach. Węglichowski jest lekarzem i znajomym
Czerkiesa. Z początku Judym nie chciał, ale gdy dowiedział się,
że oferują mu całkowite utrzymanie, a za zadanie miałby kąpać i
odwiedzać z innymi lekarzami chorych – zgodził się. Dr „Węglich”
powiedział mu, że zakład Cisy i majatek należy do p. Niewadzkiej.
6.
Swawolny Dyzio
Pod
koniec kwietnia Judym przeniósł się z Wa-wy; dostał zaliczkę 100
rubli na opłacenie ludzi, na spłacenie długów, na drogę do Cis.
Jechał pociągiem, w wagonie siedziały już 3 osoby do tego grona
dosiadła się pani z 10 letnim synem – DYZIEM, który dawał się
we znaki pasażerom; deptał ich, kopał, popychał przygniatał,
denerwował. Gdy dojechali na miejsce, dr Tomasz wynajął powóz.
Poszedł coś załatwić, gdy wrócił zobaczył w powozie DYZIA z
matką, oni też jechali do Cis. (uzdrowiska). W drodze Dyzio wsadzał
słomę do butów Tomasza i wpychał je w nogawki aż do kolan.
Zbierał błoto i kładł je na kolana Tomkowi. Wlał mu doktorek,
zatrzymawszy wcześniej powóz. Potem wysiadł i poszedł dalej
pieszo. Męczyła go daleka i uciążliwa droga. Wynajął furmana;
po drodze trafił się sklep z trunkami, przy którym zatrzymał się
woźnica. Tomasz postanowił postawić mu „Leopolda”. Po wypiciu
dalej ruszyli. Zaczęła się 'prawdziwa' jazda: bardzo szybka, każda
kałuża była zdobyta; wóz zataczało no wszystkie strony, aż się
w końcu skręcił i wywrócił. Woźnica złamał nogę. Tomasz
dalej poszedł pieszo. Uszedł 2 wiorsty, gdy usłyszał za sobą
tętent koni; jechały dwie amazonki: p. Natalia i Wanda i p.
Karbowski. Tomasz szedł dalej sam.
7.
Cisy
„Zakład
leczniczy Cisy był instytucją akcyjną o kapitale stałym wysokości
blisko trzech kroć 100 tyś rubli.” Wspólników było około 20
kilku. Ci wybierali spośród siebie radę (nadzorczą) rządzącą,
złożoną z prezesa, 2 wiceprezesów, komisję kontrolującą
również z 3 członków; tudzież dyrektora, administratora i
kasjera. Obowiązki prezesa rady zarządzającej pełni wybitny
adwokat stale mieszkający w Moskwie. Jednym z wiceprezesów był
wspólnik, kupiec Leszczykowski z Bostonu, mieszkający w
Konstantynopolu; drugim bogaty przemysłowiec warszawski p. Stark.
Dyrektorem był dr Węglichowski, administratorem Jan Bogusław
Krzywosąd Chobrzański; kasjerem mąż damy, z którą w Wa-wy
jechał Tomek – czyli ojeciec Dyzia, - p. Listwa. Leszczykowski
zwał się w skrócie „Les”, a Krzywosąd - „Wójt”.
8
Kwiat tuberozy
Oglądanie
Cisów zajęło Judymowi sporo czasu. Postanowił sam znaleźć
szpitalik, w którym miał pracować. Znajdował się on koło
kościoła, w którym akurat odbywała się msza. Kościół nie był
wykończony, co nie przeszkadzało odprawiać mszy. Tomasz wszedł do
środka, szedł po piasku, bo nie było posadzki i wielu innych
rzeczy. Szedł w kierunku prezbiterium, stanął, niedaleko zauważył
swoje trzy znajome z Paryża: p. Natalię, Wandę i Joannę. Najpierw
zauważyła go Natalia, potem Joanna. Poszli razem na obiad do
proboszcza. Ksiądz i Tomasz poszli do księżowskiego gabinetu,
gdzie okna wychodziły na drogę, którą szedł p. Karbowski, gość,
który jechał z paniami na koniu, gdy Tomasz szedł pieszo do Cis.
Karbowski to cisowski kuracjusz (choć zdrowy jest). Łobuz pochodzi
z bdb rodziny, odziedziczył po ojcu majątek, straci go jednak w
ciągu 2 lat. Bywał on wszędzie: w Monte Carlo, Paryżu, etc.; grał
w karty, rozkochiwał w sobie damy, potem je porzucał. Ludzie
nazywają go „panem hrabią”. Pożycza on pieniądze od kogo się
da. Pukanie do drzwi, wchodzi Karbowski. Usiadł koło Joanny, ale
naprzeciwko panny Natalii. Rozmawiali chwilę patrząc sobie prosto w
oczy. Tomasz zazdrościł Karbowskiemu wszystkiego, a najbardziej
tęsknoty, uczuć jakimi darzyła go panna Natalia, która była
zakochana w Karbowskim.
9
Przyjdź
Burza.
Tomasz wygląda przez okno swego pokoju, czeka na kogoś... patrzy,
czy nikt nie idzie aleją...
10
Zwierzenia
Wpisy
w dzienniczku Joanny !! 17 X, 6 lat jest już w kraju; wtedy
miała 17 lat, dziś 23 wiosny; babcia, bracia Wacek i Henryk, ciocia
Ludwika, która zastępowała jej matkę. Mieszkała wtedy w
Kielcach, ciotka miała stancję uczniowską. Pewnego dnia Joanna
dostaje telegram o pracy u Predygierów, mieszkali oni przy ul.
Bednarskiej; miała uczyć pannę Wandę za 15 rubli miesięcznie.
Utrzymanie miała dostać całkowite oraz osobny pokój. (Joasia
mieszka na ul Długiej.) Umarła jej przyjaciółka – Staszka
Bozowska ( nawiązanie do „Siłaczki !!!!) Joasia pracuje u Heleny
Predygierowej.
18
X, Henryk został wyrzucony z 6 klasy, siedzi w Zurychu, uczęszcza
na filozofię. Wacek opuścił gimnazjum „ze srebrnym medalem”
„pracował tutaj na przyrodzie”, był przez wszystkich poważany,
tak źle skończył, bezużytecznie.
24
X, była w teatrze
26
X Rola poezji w życiu kobiet, one nie mogą pisać, bo nie dorównują
mężczyznom, bo to „słaba płeć” „inaczej to samo czuje”.
27
X rozczarowanie światem..
Joanna
dowiaduje się, że Henryk nie robi doktoratu, jak ją zapewniał,
ale robi długi, awantury. A Joanna biega po Warszawie i daje lekcje.
Wzięła do siebie panią Guêpe –
Francuzkę, w pokoju są obie, mieszkają razem, Joasia czuje odrazę
do ludzi, że się zmienili na gorze i ona też; rodzice Joasi umarli
bardzo dawno temu.
7września
umiera jej brat – Wacław. Joasia pochodzi z Kielc, a mieszka i
daje lekcje w W-wie. Kiedyś mieszkała we wsi Głogów, na wakacjach
była w Mękorzycach u wujostwa Hipolita i Walerii. Ich córka Tecia,
a dokładniej Felcia Bulwińska (po mężu). Rodzice Jaosi pochowani
są w Krawczysku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz