sobota, 10 maja 2014

"LUDZIE BEZDOMNI" - STEFAN ŻEROMSKI - CAŁY I TOM !!!!

Ludzie bezdomni” STEFAN ŻEROMSKI

Tom I
1. (Paryż) Wenus z Milo
Tomasz Judym wracał przez Champs Elysées z Lasku Bolońskiego – jeździł tam koleją. Judym był doktorem, mieszkał w kawalerce (od roku) na Boulevard Voltaire. Tomasz jest w Luwrze przy posągu Afrodyty. Rozmyśla, gdy nagle słyszy rozmowę prowadzoną po polsku; zobaczył 4 osoby. Na przodzie szły 2 panienki, podlotki, z których starsza mogła mieć 17 lat, a druga 15. Za nimi toczyła się dama niemałej wagi, wiekowa, siwa, obok niej szła panna około 20letnia. Stanęły przy posągu i żywa rozmawiały o nim. Judym kontynuuje praktykę chirurgiczną w paryskich szpitalach. Jedna panna obserwowała posąg. Judym zerkał na dziewczynę. Ta wielka matrona, to babcia Niewądzka, z dwiema dwiema wnuczkami Orszeńskimi: Wandą – młodszą i starszą Natalią. Towarzyszyła im opiekunka i nauczycielka – Joanna Podborska. Judym jest Polakiem. Przedstawił się paniom i ofiarował pomoc w znalezieniu pewnego miejsca. Jego matka była praczką, a ojciec był szewcem na ul. Ciepłej, robił trzewiki; pił i awanturował się. Proszono Tomasza żeby pojechał z nimi do Wersalu. Natalii i Joannie bardzo się Tomasz podobał.
2. W pocie czoła (W-wa)
Po upływie roku, jednego z ostatnich dni czerwca Judym obudził się w Warszawie.” przy ulicy Widok. „Stara budą” nazywał Warszawę. Postanowił odwiedzić rodzinę; poszedł na ul Cichą do starej kamienicy, gdzie mieszkał. Szedł tam z niemiłym uczuciem „fałszywego wstydu”. Brat Judyma – WIKTOR- miał na swoim utrzymaniu ciotkę – Pelagię. Wiktor pracował w fabryce przy stalowni. Jego żona Teosia w fabryce cygar. Mieli dzieci, którymi zajmowała się chora ciotka – Pelagia; chłopca – Franka 8 lat, i dziewczynkę – Karolinę. Tomek chciał się zobaczyć z bratową. Poszedł do fabryki cygar. Zamienili parę słów. Judym postanowił spotkać się też z bratem – następnego dnia rano. Gdy zapukał do domu otworzył mu Wiktor. Poszli do pracy Wiktora. Tomka drażniło, gdy jego bratowa mówiła „mogię”. Wiktor wypominał bratu, że pod opiekę wzięła go bogata ciotka i wychowała; dała szkołę, teraz Tomasz jest kimś, a on chodzi w łachmanach jak ich ojciec. „Tak jeszcze stała, gdy mnie wzięła do siebie. Była już wtedy przekwitła, życia dawniejszego nie prowadziła, ale bywało u niej mnóstwo znajomych. Grało to w karty, piło. Przychodzili najrozmaitsi ludzie, młode i stare baby. Tam ja to rosłem „jako rżysko w ogródku”. Pierwszych lat byłem na posyłkach, floterowałem, czyściłem posadzki, myłem w kuchni garnki, rondle, nastawiałem samowary i latałem, latałem bez końca za sprawunkami. Jeszcze dziś pamiętam ten dom, te schody kuchenne! Ile ja tam cierpień... Może we dwa lata wzięła ciotka i wynajęła pokój w korytarzu z osobnym wejściem jednemu studentowi. Płacił niedużo, ale za to miał obowiązek mnie uczyć i przygotowywać do gimnazjum. Ten facet mnie uczył sumiennie i przygotował. Radek się nazywał. Poszedłem do szuby. Ciotka płaciła wpis, nie mogę powiedzieć,ale też za to używała na mnie co się zmieści. Dowiedziałem się później, gdy byłem starszy, że dużo przegrała w karty. Wówczas nie rozumiałem wcale tego, co się tam dzieło. Doświadczyłem tylko na sobie bez ustanku, że ciotka jest coraz bardziej skąpa i wściekła. Formalnie wściekła. Opanowywała ją czasami jakaś furia i gnała po pokoju, z jednego w drugi. Nie daj Boże wpaść jej wtedy w ręce ! Sypiałem zawsze w przedpokoju, na sienniku, który wolno mi było przywlec z ciemnego posażyka za pokojem ciotki wówczas dopiero, gdy się już wszyscy goście od niej wynieśli. Kładłem się spać późno w nocy, a wstawać musiałem najwcześniej ze wszystkich. Z czasem gości przychodziło coraz mniej, ale za to wynajęła trzy pokoje, do których wchodziło się ze wspólnego korytarza, sublokatorom. I wtedy nie wolno mi było kłaść się spać przed powrotem ostatniego z tych nędznych włóczykijów. Wstawać musiałem, gdy jeszcze wszyscy spali. Prał mnie, kto chciał: ciotka, służąca, lokatorowie, nawet stróż w bramie wlepiał mi, jeśli nie kułaka w plecy, to przynajmniej słowo, często twardsze od pięści. I nie było apelacji. Moje lekcje, gdy Radek się wyprowadził po skończeniu budy, odrabiałem w kuchni, na stole zawalonym rondlami, wśród ziemniaków i masła. Ileż to razy ciotka mnie wyganiała precz, za byle winę! Ile razy musiałem błagać na klęczkach, żeby mnie znowu przyjęła do swego „domu”! Czasami w przystępie świetnego humoru dawała mis swoje rozklepane trzewiki, w których ku szczerej radości całego gimnazjum chodzić musiałem. Trafiła się zima, kiedy sypało się w prunelowych pantoflach z wysokimi obcasami, albo zima, w której całym ciągu mogłeś widzieć na śniegu ślad moich bosych nóg, choć niby to były okryte przyszwami. Jakem się tylko przywlókł do piątej klasy, bryknąłem stamtąd. Ale całe moje dzieciństwo, cała pierwsza młodość w nieopisanym, wiecznym przestrachu, w głuchej nędzy, którą teraz dopiero pojmuję.”
3. Mrzonki
Powrót z wywczasów letnich doktora Antoniego Czernisza stanowił dla świata lekarskiego jak gdyby otwarcie roku.” Czernisz był sławny, pochodził za sfery ludzi biednych. Po 40 – stce ożenił się z półarystokratką; mieli dzieci. W salonach gromadziła się sfera myśląca. „Wszystko, co Warszawa miała wybitnego, znajdowało tam gościnę.”... „Judym, który doktora Czernisza znał będąc jeszcze studentem, złożył mu w pierwszych dniach września swe uszanowanie i został zaproszony do koła. W połowie października odbywało się tam zebranie lekarzy.” Tomasz wybrał się na to zgromadzenie ze swym odczytem, który napisał będąc jeszcze w Paryżu: „Kilka uwag czy słówka w sprawie higieny.” przedstawił on innym lekarzom swoje obserwacje z Paryża i z W-wy. Chciał żeby wreszcie zaczęto nie tylko leczyć, ale i zapobiegać chorobom; żeby lekarz leczył nie tylko bogatych, ale i biednych. „Lekarz dzisiejszy - to lekarz ludzi bogatych.” Ludzie fabryczni, którzy zachorują z powodu wykonywanej pracy, np. na zgorzel płuc – zostaje on wyleczony jako tako i wraca do pracy. Podnoszą się głosy wśród lekarzy. Ktoś mówi, że rzecz opieki a nie szpitala. „Lekarza obowiązek – właśnie wykurować.” Tomasz na to wszystko: „Nie jest moim zamiarem żądać, ażeby lekarz szukał miejsca dla swoich uzdrowionych pacjentów. Stan lekarski ma obowiązek, ma nawet prawo ZAKAZAĆ w imieniu umiejętności, ażeby chory wracał do źródła zguby swojego zdrowia.” Doprowadził myśl do końca, usiadł nie miał już siły ciągnąć dalej odczytu, choć były tego 3 części mówiące o sposobach ratowania higieny. Wypowiadali się słuchacze: doktorzy Kaleniecki, Płowicz – który założył własny gabinet. Kiedy Judym wyszedł z zebrania szedł za nim dr Chmielnicki, Żyd, zwany „Czerkies”. Twierdził on, że medycyna to fach. Tomasz mieszkał na Długiej.
4. Smutek
5 razy wyszedł Judym na spacer w Aleje Ujazdowskie. Rozmyślał o swoim życiu, że zamierają w nim dawne ideały. Gdy chciał przejść przez most na drugą stronę szosy, przeszkadzały mu jadące powozy. Na końcu toczył się wolant, a w nim Joanna z panią Niewadzką i wnuczkami. Zauważyli się wzajemnie z Joanną.
5. Praktyka.
Proroctwo dr Płowicza, co do dalszych losów Judyma spełniło się tyle, że istotnie tablice z wyszczególnieniem godzin przyjęcia umocowane zostały nie tylko na drzwiach mieszkania dr Tomasza, ale także u wejścia do sieni kamienicy, w której mieszkał, przy ulicy Długiej. Przyjmował po południu, bo rano asystował w szpitalu na oddziale chirurgicznym. Gabinetu nie odwiedził jeszcze nikt od września do lutego. Czekał. Miał do pomocy kobietę, mężatkę z tej samej kamienicy, panią Walentową. Pełniła ona funkcję portierki. Czasami zastępowała ją 15 – letnia Zosia, jej córka. Obie okradały Judyma z czego się dało: ze świec, nafty, jedzenia, ubrań. Mowy nie było o ich wyrzuceniu: obie wtedy lamentowały, płakały, że bieda, głód. Więc wszystko się powtarzało. Pozostawiały po sobie tylko brud. W marcu przyszła pierwsza pacjentka, która nazywała Tomasza Konsyliarzem. Opowiadała o stowarzyszeniu, nawracała ona kobiety. Dał jej Judym rubla. Tomasz odwiedził Wiktora, swego brata, ale zastał tylko ciotkę, która zawsze się na niego boczyła. Dzieci nie umiały dobrze czytać, więc je uczył. Późno od nich wyszedł. Poszedł do cukierni. Na progu szybko skręcając w dzielnicę ludniejszą, zatknął się z dr Chmielnickim. Rozmawiali. „Czerkies” zapytał, czy nie wyjechałby on na prowincję, Chmielnicki ma znaleźć kogoś do pomocy dla p. Węglichowskiego, który jest dyrektorem zakładu (sanatorium) w Cisach. Węglichowski jest lekarzem i znajomym Czerkiesa. Z początku Judym nie chciał, ale gdy dowiedział się, że oferują mu całkowite utrzymanie, a za zadanie miałby kąpać i odwiedzać z innymi lekarzami chorych – zgodził się. Dr „Węglich” powiedział mu, że zakład Cisy i majatek należy do p. Niewadzkiej.
6. Swawolny Dyzio
Pod koniec kwietnia Judym przeniósł się z Wa-wy; dostał zaliczkę 100 rubli na opłacenie ludzi, na spłacenie długów, na drogę do Cis. Jechał pociągiem, w wagonie siedziały już 3 osoby do tego grona dosiadła się pani z 10 letnim synem – DYZIEM, który dawał się we znaki pasażerom; deptał ich, kopał, popychał przygniatał, denerwował. Gdy dojechali na miejsce, dr Tomasz wynajął powóz. Poszedł coś załatwić, gdy wrócił zobaczył w powozie DYZIA z matką, oni też jechali do Cis. (uzdrowiska). W drodze Dyzio wsadzał słomę do butów Tomasza i wpychał je w nogawki aż do kolan. Zbierał błoto i kładł je na kolana Tomkowi. Wlał mu doktorek, zatrzymawszy wcześniej powóz. Potem wysiadł i poszedł dalej pieszo. Męczyła go daleka i uciążliwa droga. Wynajął furmana; po drodze trafił się sklep z trunkami, przy którym zatrzymał się woźnica. Tomasz postanowił postawić mu „Leopolda”. Po wypiciu dalej ruszyli. Zaczęła się 'prawdziwa' jazda: bardzo szybka, każda kałuża była zdobyta; wóz zataczało no wszystkie strony, aż się w końcu skręcił i wywrócił. Woźnica złamał nogę. Tomasz dalej poszedł pieszo. Uszedł 2 wiorsty, gdy usłyszał za sobą tętent koni; jechały dwie amazonki: p. Natalia i Wanda i p. Karbowski. Tomasz szedł dalej sam.
7. Cisy
Zakład leczniczy Cisy był instytucją akcyjną o kapitale stałym wysokości blisko trzech kroć 100 tyś rubli.” Wspólników było około 20 kilku. Ci wybierali spośród siebie radę (nadzorczą) rządzącą, złożoną z prezesa, 2 wiceprezesów, komisję kontrolującą również z 3 członków; tudzież dyrektora, administratora i kasjera. Obowiązki prezesa rady zarządzającej pełni wybitny adwokat stale mieszkający w Moskwie. Jednym z wiceprezesów był wspólnik, kupiec Leszczykowski z Bostonu, mieszkający w Konstantynopolu; drugim bogaty przemysłowiec warszawski p. Stark. Dyrektorem był dr Węglichowski, administratorem Jan Bogusław Krzywosąd Chobrzański; kasjerem mąż damy, z którą w Wa-wy jechał Tomek – czyli ojeciec Dyzia, - p. Listwa. Leszczykowski zwał się w skrócie „Les”, a Krzywosąd - „Wójt”.
8 Kwiat tuberozy
Oglądanie Cisów zajęło Judymowi sporo czasu. Postanowił sam znaleźć szpitalik, w którym miał pracować. Znajdował się on koło kościoła, w którym akurat odbywała się msza. Kościół nie był wykończony, co nie przeszkadzało odprawiać mszy. Tomasz wszedł do środka, szedł po piasku, bo nie było posadzki i wielu innych rzeczy. Szedł w kierunku prezbiterium, stanął, niedaleko zauważył swoje trzy znajome z Paryża: p. Natalię, Wandę i Joannę. Najpierw zauważyła go Natalia, potem Joanna. Poszli razem na obiad do proboszcza. Ksiądz i Tomasz poszli do księżowskiego gabinetu, gdzie okna wychodziły na drogę, którą szedł p. Karbowski, gość, który jechał z paniami na koniu, gdy Tomasz szedł pieszo do Cis. Karbowski to cisowski kuracjusz (choć zdrowy jest). Łobuz pochodzi z bdb rodziny, odziedziczył po ojcu majątek, straci go jednak w ciągu 2 lat. Bywał on wszędzie: w Monte Carlo, Paryżu, etc.; grał w karty, rozkochiwał w sobie damy, potem je porzucał. Ludzie nazywają go „panem hrabią”. Pożycza on pieniądze od kogo się da. Pukanie do drzwi, wchodzi Karbowski. Usiadł koło Joanny, ale naprzeciwko panny Natalii. Rozmawiali chwilę patrząc sobie prosto w oczy. Tomasz zazdrościł Karbowskiemu wszystkiego, a najbardziej tęsknoty, uczuć jakimi darzyła go panna Natalia, która była zakochana w Karbowskim.
9 Przyjdź
Burza. Tomasz wygląda przez okno swego pokoju, czeka na kogoś... patrzy, czy nikt nie idzie aleją...
10 Zwierzenia
Wpisy w dzienniczku Joanny !! 17 X, 6 lat jest już w kraju; wtedy miała 17 lat, dziś 23 wiosny; babcia, bracia Wacek i Henryk, ciocia Ludwika, która zastępowała jej matkę. Mieszkała wtedy w Kielcach, ciotka miała stancję uczniowską. Pewnego dnia Joanna dostaje telegram o pracy u Predygierów, mieszkali oni przy ul. Bednarskiej; miała uczyć pannę Wandę za 15 rubli miesięcznie. Utrzymanie miała dostać całkowite oraz osobny pokój. (Joasia mieszka na ul Długiej.) Umarła jej przyjaciółka – Staszka Bozowska ( nawiązanie do „Siłaczki !!!!) Joasia pracuje u Heleny Predygierowej.
18 X, Henryk został wyrzucony z 6 klasy, siedzi w Zurychu, uczęszcza na filozofię. Wacek opuścił gimnazjum „ze srebrnym medalem” „pracował tutaj na przyrodzie”, był przez wszystkich poważany, tak źle skończył, bezużytecznie.
24 X, była w teatrze
26 X Rola poezji w życiu kobiet, one nie mogą pisać, bo nie dorównują mężczyznom, bo to „słaba płeć” „inaczej to samo czuje”.
27 X rozczarowanie światem..
Joanna dowiaduje się, że Henryk nie robi doktoratu, jak ją zapewniał, ale robi długi, awantury. A Joanna biega po Warszawie i daje lekcje. Wzięła do siebie panią Guêpe – Francuzkę, w pokoju są obie, mieszkają razem, Joasia czuje odrazę do ludzi, że się zmienili na gorze i ona też; rodzice Joasi umarli bardzo dawno temu.
7września umiera jej brat – Wacław. Joasia pochodzi z Kielc, a mieszka i daje lekcje w W-wie. Kiedyś mieszkała we wsi Głogów, na wakacjach była w Mękorzycach u wujostwa Hipolita i Walerii. Ich córka Tecia, a dokładniej Felcia Bulwińska (po mężu). Rodzice Jaosi pochowani są w Krawczysku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz