„PROCES” - Franz Kafka
główny bohater – Józef K.
powieść nigdy nie została
ukończona !!!
30 letni pracownik banku na stanowisku prokurenta, czyli pełnomocnika swojej firmy upoważnionego do działania w jej imieniu. Cieszy się uznaniem przełożonych
Rozdział pierwszy
Niezwykły poranek Józefa K.
„Kucharka pani Grubach, jego gospodyni, przynosząca mu śniadanie
codziennie około 8 godziny rano, tym razem nie przyszła. To się
dotychczas nie zdarzało.” Zamiast niej pojawiają się w jego
pokoju nieznani mężczyźni. Józef „mimo że nic złego nie
popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany.” Na pyt.,
za co go aresztują, pada odp.: „Tego panu nie możemy powiedzieć.”
„Wdrożono już dochodzenie i w swoim czasie dowie się pan o
wszystkim.” Pyt. I wątpliwości Józefa: „Co to byli za ludzie?
O czym mówili? Jakiej władzy podlegali? K. żył przecież w
państwie praworządnym, wszędzie panował spokój, wszędzie prawa
były przestrzegane, kto śmiał go we własnym mieszkaniu napaść?”
Strażnicy Willem i Franciszek spożywają śniadanie K.,
przyniesione przez p. Grubach; przeszukują też pokój panny
Buerstner, która sąsiaduje z K., i wynajmuje jak i on, pokój u p.
Grubach. Wywołuje to oburzenie K. i wyrzuty sumienia, że stał się
mimowolnie przyczyną naruszenia jej osobistej nietykalności. K.
wyraża przypuszczenie, że zaszła pomyłka. „Jesteśmy tylko
skromnymi funkcjonariuszami (…) - odpowiada strażnik – mamy
tyle z pańską sprawą wspólnego, że musimy przez 10 godzin
dziennie pilnować pana i za to nam płacą. Oto wszystko czym
jesteśmy, tyle jednak potrafimy zrozumieć, że wysokie władze,
którym służymy, informują się, nim zarządzą aresztowanie,
bardzo dokładnie o powodach uwięzienia i o osobie uwięzionego. Nie
może w tym zajść żadna pomyłka. Nasza władza, o ile ją znam, a
znam tylko najniższe służbowe stopnie, raczej wina sama przyciąga
organy sądowe, które ją wówczas ścigają, jak mówi ustawa, i
wysyłają nas, strażników. Takie jest prawo.” K. próbuje bronić
się przed nadzorcą: „...cała ta sprawa nie może być bardzo
ważna. Wnioskuję to z tego, że jestem wprawdzie oskarżony, ale
nie mogę znaleźć najmniejszej winy, o którą można mnie było
oskarżyć. Ale i to jest drugorzędna sprawa. Kto mnie oskarża? -
oto zasadnicze pytanie. Jaka władza prowadzi dochodzenie? (…) W
tych kwestiach żądam wyjaśnień i jestem przekonany, że po ich
otrzymaniu najserdeczniej się rozstaniemy.” Usłyszał odp. „Nie
mogę (…) bynajmniej powiedzieć panu, czy jest pan oskarżony, sam
tego nie wiem. (…) I lepiej nie robić tyle hałasu z tą pańską
niewinnością, bo to psuje niezłe wrażenie, jakie pan na ogół
sprawia.” K. przepędza obserwujących przez okno całe zdarzenie
sąsiadów. Nadzorca pozwala K. udać się do pracy. „Pan jest
aresztowany – mówi – pewnie, ale nie powinno to panu
przeszkadzać w wykonywaniu zawodu. I nie powinno to również
wpłynąć na codzienny tryb pańskiego życia. Józef jest
urzędnikiem bankowym. Powrót do domu „o wpół do 10 wieczór.”
Rozmowa z p. Grubach, która pociesza K.: „...nie powinien się pan
tym zbytnio przejmować. (…) Pan jest wprawdzie aresztowany, lecz
nie tak, jak to bywa aresztowany złodziej. (…) Wydaje mi się, że
jest to jakby coś uczonego (…), czego wprawdzie nie rozumiem, ale
czego się też nie musi rozumieć.” P. Grubach skarży się na
niemoralne prowadzenie się panny Buerstner, która wraca do domu b.
późno. Józef broni młodej kobiety: „Dobra reputacja! - zawołał
K. jeszcze przez szparę drzwi. - jeśli panie chce utrzymać dobra
reputację pensjonatu, powinna pani mnie pierwszemu wypowiedzieć!”
Powrót panny Buerstner do domu o pół do wieczorem. K. pragnie,
by ta panna ze względu na swoje sądowe doświadczenie pomogła mu w
procesie. Pytany o powód sprawy K., nie wie, co odp. Wywołuje to
jej irytację. K. odtwarza jej scenę z porannego aresztowania.
Podsłuchuje ich kapitan, siostrzeniec p. Grubach. Pocałunek z panną
Buerstner na dobranoc.
Rozdział drugi
„K.
został telefonicznie powiadomiony, że najbliższej niedzieli ma odbyć się małe przesłuchanie w jego sprawie. (…) Wybrano
niedzielę, jako dzień badań, aby K. nie doznał przeszkody w pracy
zawodowej. (…) Podano mu nr domu, w którym miał się stawić –
był to dom przy jakiejś odległej ulicy przedmieścia, na której
K. nigdy jeszcze nie był.” W drodze do sądu K. spotyka kolegów z
pracy. K. do sądu biegł „aby o ile możliwości zdążyć na
dziewiątą, mimo że, go na żadną oznaczoną godzinę nie
zamówiono.” Sąd na ul. Juliusza. W przestronnym budynku,
olbrzymim gmachu K. szuka właściwego pokoju przesłuchań.
„....prawie wszystkie drzwi stały otworem, a dzieci wbiegały i
wybiegały tam i z powrotem. Były to zazwyczaj małe, jednookienne
pokoje, w których zarazem gotowano. (…) We wszystkich pokojach
stały łóżka jeszcze rozesłane, leżeli tam chorzy albo jeszcze
śpiący, lub wreszcie ludzie, którzy położyli się w ubraniu.”
K. trafił wreszcie do zatłoczonego pokoju o dwóch oknach,
otoczonego „tuż pod sufitem galerią. Która również była
szczelnie obsadzona i gdzie ludzie mogli stać tylko pochyleni, a
głowami i plecami uderzali o sufit.” przed obliczem sędziego
śledczego. Odbywa się przesłuchanie; żywa reakcja ludzi na
galerii. K. oskarżycielem „...nie ma wątpliwości, że za
wszystkimi funkcjami tego sądu, a więc w moim wypadku za
aresztowaniem i dzisiejszym przesłuchaniem, stoi jakaś wielka
organizacja. Organizacja, która zatrudnia nie tylko przekupionych
strażników, ograniczonych nadzorców i sędziów śledczych,
mających w najbliższym razie skromne wymagania lecz także
utrzymuje biurokrację wysokiego i najwyższego stopnia, z
nieodzownym i niezliczonym orszakiem sług; pisarzy, żandarmów i
innych pełnomocników, może nawet katów, tak jest, nie cofam
słowa. A cel tej wielkiej organizacji, panowie? Polega na tym, że
aresztuje się niewinne osoby i wdraża się przeciw nim bezsensowne
i jak w moim wypadku, bezskuteczne dochodzenia. Jak się mogłaby
wobec bezmyślności tego wszystkiego nie istnieć najgorsza korupcja
urzędników? To jest niemożliwe. Dlatego starają się strażnicy
zedrzeć ubrania z ciała aresztowanego, dlatego zamiast
przesłuchiwać niewinnych, znieważa się ich przed całym
zebraniem.” Ludzie na galerii okazują się być urzędnikami sądu.
„Wy, łajdacy – krzyczy K. - daruję wam wszystkie przesłuchania!
- zawołał, otworzył drzwi i zbiegł pospiesznie ze schodów.”
Rozdział trzeci
K. czeka niecierpliwie na
ponowne wezwanie do sądu. W następną niedzielę udaje się tam
dobrowolnie. Tego dnia jednak są jest nieczynny. Rozmawia z praczką,
która okazuje się żoną woźnego sądowego. Kobieta pokazuje K.
książki sędziego śledczego. W jednej z nich są zdjęcia nagich
kobiet. Żona woźnego próbuje uwieść K. i obiecuje mu pomoc w
procesie. Student prawa, Bertold, siedzie w pokoju posiedzeń sądu.
Kiwa palcem na kobietę, która opuszcza K. Student całuje ją w
ciemnym kącie. Oburzony K. Obaj wypraszają siebie stąd. Kobieta
wychodzi ze studentem rzekomo na wezwanie sędziego śledczego.
Kancelaria sądowa na strychu. Woźny sądowy zwierza się K., że
marzy o zabiciu studenta, który uwiódł mu żonę. Namawia do tego
K. oskarżeni oczekują w korytarzu. K. mdleje w kancelarii sądu.
Dziewczyna i informator sądowy odprowadzają go do wyjścia. Na
świeżym powietrzu K. czuje się lepiej. „...zbiegł ze schodów
tak świeży i tak długimi susami, że wprost przeraził się tej
nagłej zmiany.”
Rozdział czwarty
K. poluje na pannę
Buerstner, która go wyraźnie unika. Do jej pokoju wprowadza się
panna Montag, Niemka, nauczycielka francuskiego. W pokoju Niemki
mieszkać natomiast będzie kapitan, siostrzeniec p. Grubach. P.
Montag oznajmiła K., że panna Buerstner i jej współlokatorka, nie
widzi potrzeby rozmowy z nim. W jadalni, gdzie rozmawiają, pojawia
się kapitan Lanz. K. sprawdza, czy panna Buerstner jest w swoim
pokoju, który okazuje się pusty.
Rozdział piąty
Tajemnicze westchnienia i jęki
za drzwiami rupieciarni w biurze K. K. znajduje tam znajomych
żandarmów: Willema i Franciszka. „Panie! Mamy być wychłostani,
ponieważ poskarżyłeś się na nas przed sędzią śledczym!” K.
jest zawstydzony i czuje się winny „...nie poskarżyłem się –
mówi K. - powiedziałem tylko, co się działo w moim mieszkaniu. A
wasze zachowanie nie było przecież bez zarzutu.” „Gdybym był
przeczuwał, że będą albo że tylko mogą być ukarani, nigdy bym
nie wymienił ich nazwisk. Zupełnie nie uważałem ich bowiem za
winnych, winna jest organizacja, winni są wysocy urzędnicy.” K.
prosi kata z pejczem w ręku by darował im karę, próbuje go też
przekupić, kat odmawia. K. rozważa żeby samemu się rozebrać i
zaofiarować siepaczowi w zastępstwie za strażników. Powstrzymuje
go przed tym jednak niewzruszona postawa kata. Krzyki bitych
strażników. Następnego dnia ta sama scena w rupieciarni powtarza
się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz