środa, 6 sierpnia 2014

"LALKA" Bolesław Prus - najkrótsze możliwe streszczenie

Bolesław Prus LALKA


Najkrótsze streszczenie powieści.


Bohaterowie:

Stanisław Piotr Wokulski
Izabela Łęcka – córka
hrabia Tomasz Łęcki – ojciec
baronostwo Krzeszowscy
prezesowa Zasławska
Książę
naukowiec, profesor Geist
subiekt Ignacy Rzecki
Suzin – kupiec i przyjaciel Wokulskiego
pani Mincel – żona Wokulskiego
Julian Ochocki – kuzyn Łęckich
baron Dalski
pani Kazimiera Wąsowska
pani Meliton – plotkara, ciekawska
pani Stawska
Studenci
p. Kazimierz Starski – wnuk Prezesowej.

Żydzi:
Szlangbaum ojciec + syn
Szuman

Subiekci w sklepie Wokulskiego:
Mraczewski, Klejn, Lisiecki, Szprot, Zięba, Henryk Szlangbaum, Rzecki

Niziny społeczne – Wysocki.

Chłopi: Węgiełek

Pies Rzeckiego – pudel Ir.

Powieść podzielona jest na tomy i rozdziały. Każdy rodział opatrzony tytułem.
Retrospekcja. Akcja toczy się w Warszawie, Zasławiu, Paryżu.




Tom I

Hrabia Tomasz Łęcki, córka Izabela (Bela) Łęcka, kuzynka – p. Florentyna; wyżyny społeczne można zdobywać przez: urodzenie i majątek. Rok czasu zna już Stanisław pannę Izabelę. Ojciec jej zubożał, mają licytować jego majątek – kamienicę. O rękę Belci zabiegają marszałek i baron Dalski – są starzy i bogaci. Łęccy sprzedają weksle, srebra (serwis) skupuje je Wokulski poprzez podstawioną osobę.
Stanisław Piotr Wokulski – mieszczanin, dorobkiewicz, kupiec galanteryjny. Zakłada on spółkę handlu ze wschodem. Łęcki do niej dołącza. Wokulski poznaję Izę u siebie w sklepie, ona czuje, że on chce się do niej zbliżyć. Pani Meliton dba o informacje dla Wokulskiego na temat Izy. Na Krakowskim Przedmieściu mieście się sklep Wokulskiego. W teatrze pierwszy raz spotyka Stach Izę, pół roku po śmierci swojej żony – p. Mincel. Stach wzbogacił się w Bułgarii na wojnie. Suzin przyjaciel i kupiec, razem byli na Syberii.
Stach ma 45 lat, gdy zakochuje się w Beli.

Michał Szuman – Żyd, lekarz, przyjaciel Wokulskiego
Wysocki – reprezentant nizin społecznych.

Wokulski poznaje panią baronową Krzeszowską w swoim sklepie, 
oraz jej męża; oboje się procesują, bo baron zabrał żonie majątek; ich córka zmarła jeszcze będąc dzieckiem. Wokulski wyrzuca swego subiekta – Mraczewskiego – bo umizgiwał się do Izabeli. Na jego miejsce przyszedł Zięba.
Kwesta przy grobach, w Kościele na rzecz ubogich. Hrabina Karolowa – ciotka Izy – wstawia się do Stacha za Mraczewskim, żeby go z powrotem przyjął. Wokulski się zlitował i przeniósł go do Rosji. Wokulski wynajmuje powóz, uczy się angielskiego a to wszystko ze względu na Izę.
Obserwuje Belę w Kościele, panią Stawską z córką Helenką na kweście.
Prezesowa Zasławska – na spotkaniu u p. Karolowej; podczas rozmowy wyjaśnia się, że p. Zasławska zna Wokulskiego. Kobieta kiedyś kochała jego stryja !! Został on pochowany w Zasławiu. Prezesowa chce tam mu nagrobek postawić, przy zamku w Zasławiu jest taki kamień, koło studni, na nim ma być wyryty napis.
Książę ceni Wokulskiego.
Jan Mincel, żona jego Małgorzata. Kiedy umiera Jan Stach Wokulski zostaje jej mężem. Po 4 latach żona umiera, Stach dziedziczy sklep i 30 tyś rubli. Rzecki na wojnie ze Szwabami zostaje ranny w ramię i nogę.
Brat Jana Mincla – Franc zmarła na wąglika. Małgorzata Pfeifer – potem Mincel.
Brat Wysockiego pracuje na kolei.
Wokulski ma nowy sklep i 7 subiektów + Henryka Szlangbauma – który był z Wokulskim i doktorem Szumanem na Syberii.
Rzecki chce by Stach ożenił się z p. Stawską. Pani Meliton zajmowała się swataniem, w domu swym urządzała schadzki – tak zarabiała. Ona dostrzegła, że Stach kocha się w Beli. Stach jej płaci za informacje o niej – spacerze, teatrze, ogród Botaniczny, wyścigi – tam Iza bywa.
Kuzyn Łęckich – Julian Ochocki – naukowiec, wynalazca, podoba mu się Iza.
Wokulski zakłada spółkę Wschód – Zachód. Pani Helena Stawska i baronowa Krzeszowska mieszkają w kamienicy Łęckich oraz studenci. Szlangbaum ojciec lubi ukaładać szarady; ma on za Wokulskiego kupić kamienicę Łęckich. Stach kupuje klacz baronowej Krzeszowskiej i wygrywa dzięki niej (klaczy) wyścig. Baron obraził Belę, potrącił Wokulskiego – Stach chce satysfakcji od niego – będą do siebie strzelać. Sekundantem Stacha ma być Szuman, walczą w Lasku Bolońskim. Stach swoim strzałem wybił mu ząb.
Przyjechał do Polski znany Izie z Paryża – artysta Włoch Rossi. Wokulski ma jechać z Izą do . Paryża jako jej towarzysz, na swój koszt (funduje Izie podróż). Rzecki jedzie do sądu na licytację. Kamienica sprzedana za 90 tyś rubli. Kupuje go Szalngbaum w imieniu Stacha.
Do Warszawy przyjechał Kazimierz Starski – dawny wielbiciel Izy. Spotkanie Iza, Stach i Starski w pociągu. Iza i Starski rozmawiają po angielsku – żeby ich Wokulski nie rozumiał. Ale on wcześniej brał lekcje i wiedział, co mówią. Pod wpływem ich rozmowy Stach jedzie za namową Suzina do Paryża robić interesy. Łęcki nie może jechać do Paryża bo jest chory. Podobno tym samym pociągiem ma jechać Starski, również w interesach. Rzecki idzie na przeszpiegi do kamienicy Łęckich, Rzecki chce, by Stach dzięki swoim stosunkom odnalazł zaginionego męża p. Stawskiej, który niesłusznie oskarżony o morderstwo lichwiarki – uciekł za granicę.


Tom II

Podróż Wokulskiego do Paryża. Spaceruje po mieście, ma wrażenie, że 2 razy widział Izę. Przyjmuje interesantów – poznaje prof. Geista – który szuka metalu lżejszego od powietrza. List od Prezesowej – prosi go o powrót do Warszawy, o przyjazd do niej na wieś, do Zasławia. U prezesowej Stach poznaje młodą wdowę, p. Wąsowską – 30 latkę, majętna kobieta. Starski się koło niej kręci. W pociągu Stach poznaje barona Dalskiego, który opowiada mu o p. Wąsowskiej. Dalski żeni się z wnuczką p. Zasławskiej – Eweliną Janocką. Jadą razem do Zasławia. Na miejscu jest Ochocki i panna Felicja Janocka – kuzynka Eweliny. Felicja podkochuje się w Wokulskim. Są w Zasławiu jeszcze Kazimiera Wąsowska i Kazimierz Starski.
Pod zamkiem z Zasławiu ma być wyryty napis na kamieniu ku czci jego stryja „Na każdym miejscu i o każdej dobie.” z wiersza Do M*** Mickiewicza – słowa te zaczerpnięte. Napis wykuć ma Węgiełek, chłop z pobliskiej wioski. Stach idzie z Izą oglądać ruiny zamku Zasławskiego. Mieszkają w Zasławku a ruiny są w Zasławiu. Wokulski wyjeżdża zabierając ze sobą Węgiełka. Rzecki opisuje proces baronowej Krzeszowskiej z panią Stawską o kradzież lalki.
Wokulski sprzedaje kamienicę Łęckich za 100 tyś rubli pani Krzeszowskiej. Stach załatwia pracę p. Stawskiej – w sklepie, jako kasjerka, sklep należy do p. Milerowej, Stawska ma też nowe mieszkanie. Ludność Warszawy plotkuje, że sklep Stacha kupili Żydzi. Rzecki słyszy to od Szprota i radcy Węgrowicza przy flaszce piwa. Podobno sklep sprzedaje Szlangbaumowi. Stach zapisał Rzeckiemu 20 tyś rubli. Stach nie jedzie na bal do Księcia, bo go na samym końcu zaprosił. Idzie z Rzeckim do p. Stawskiej. Chociaż znaleziono prawdziwego sprawcę morderstwa lichwiarki, mąż Stawskiej jeszcze nie powrócił. 2 lata już go nie ma. Po wizycie Stach udał się do domu, w którym mieszka Książę. Rzecki chce na siłę zeswatać Stacha z p. Stawską. Łęcki pyta księcia o Stacha. Same dobre rzeczy opowiada. Wąsowska odwiedza Izabelę. Mówi, że podobno się z nią Stach zaręczył. Iza wymusiła na Stanisławie sprzedaż sklepu ma czas do czerwca. Iza chce zachować swoje znajomości towarzyskie. Prezesowa wyczuła, że Bela tylko się bawi Wokulskim, że z czasem może tego żałować. Przyjeżdża do Warszawy skrzypek – Molinari. Bela chce go poznać. Stach nie lubi Włocha. Odwiedza Wokulskiego Węgiełek, chce wrócić do Zasławka i ożenić się z Marianną, którą od zguby uratował Stach. Mieszkała ona w domu Magdalenek. - burdel. STACH ZARĘCZYŁ SIE Z IZABELĄ. Ludwik Stawski – nazywa się Ernest Walter, zmarł w Algierze. Takie wiadomości otrzymał Wokulski, który podjął się próby znalezienia tego człowieka. Baronostwo Krzeszowscy godzą się. Telegram o śmierci p. Prezesowej Zasławskiej. Stach jedzie na pogrzeb, Iza do swojej ciotki Hortensji, do Krakowa, bo zachorowała a po niej ma Bela odziedziczyć część majątku. Ciotka chce poznać Stacha. Stach, Iza i wnuk Prezesowej – Starski, mają jechać do Wiednia pociągiem. Iza i Starski rozmawiają po angielsku, czerwienią się przy tym. Stach siedzi koło p. Tomasza Łęckiego. Rozmawiają o Stachu. Iza zgubiła medalion od Stacha z lekkim metalem, który podarował mu Geist, wypadł jej z wagonu na przystanku w Skierniewicach. Stach słabo się czuje, przemieniony tym, co usłyszał. Spotkał nadkonduktora i kazał mu wysłać telegram do siebie – niby go ogromny zysk wzywa do wyjazdu, tak ma rzekomo napisać jego wspólnik. Stach rozmawia ze Starskim, wyrzuca mu, co o nim myśli, po tej ich rozmowie po angielsku. Stach żegna się z Belą po angielsku. Wokulski w Skierniewicach próbuje się zabić. Stoi na torach, jedzie pociąg, wydaje mu się, że tym pociągiem ma jechać Iza i Starski, objęci. Upadł na szyny, drży, trzyma się szyn. Uratowano go w ostatniej chwili – zrobił to brat dróżnika – Wysocki. Płacze Stach; kiedy się obudził rzekł Wysockiemu, że wczoraj był pijany, że ma milczeć o całym zdarzeniu, dał mu pieniądze, prosi, że gdy będzie w Warszawie, żeby go odwiedził. Powiedział mu, że gdy ktoś chce się zabić, nie należy go ratować, przeszkadzać mu w tym.


Tom III

Baron Krzeszowski przyjął przez przypadek pod swój dach dawnych studentów. Teraz dokuczają oni Maruszwiczowi, kiedyś nękali starą baronową Krzeszowską. :) Stach przebywa w Warszawie. Chce wyjść ze spółki Wschód – Zachód; Rzecki choruje, namawia Stacha do ślubu z wdową Stawską. Nie chce; 7 tyg siedzi w swoim domu. Po 2 miesiącach przyszedł Węgiełek do Wokulskiego. Starski bałamuci cudze żony, teraz wziął się za żonę barona Dalskiego – Ewelinę. Przyjechał Ochocki z Zasławia. Baron Dalski rozwodzi się z Eweliną. Jakiś czas później pojawia się p. Wąsowska, rozmawiają o rozwodzie Dalskich, o porzuceniu Belci przez Stacha. Podobać mu się zaczyna Wąsowska. Zaprasza go ona do siebie na wieś. Zauważa w nim zamianę na lepsze. Podobają się Wokulskiemu teraz wszystkie kobiety. Pisze list do Geista. Wąsowska próbuje pojednać Stacha i Belę. Bez skutku. Wokulski odwiedza Rzeckiego – chory mówi o śmierci. TOMASZ ŁĘCKI UMARŁ. Stach ma teraz 46 lat. Pisze testament, rozdaje pieniądze ludziom, którzy mieli z nim coś wspólnego. Mraczewski żeni się z p. Stawską. WOKULSKI WYSADZA ZAMEK W ZASŁAWIU. Umiera Ignacy Rzecki. IZA WSTĘPUJE DO ZAKONU. Nie ma posagu.



 Koniec  

wtorek, 17 czerwca 2014

BEZ DOGMATU ---- KOLEJNA PORCJA STRESZCZENIA

25 maja

3 dzień minął od ich rozmowy. Anielka nie powtórzyła swego żądania o wyjeździe. Leon chce walczyć o nią, choć będzie to długa walka i trudna.


26 maja

Zawiadomił Śniatyńskiego, że zbiory ojca chce sprowadzić od Warszawy. Powiedział przy śniadaniu, że ojciec zapisał jej jeden obraz w testamencie, czyli miał ją za swoją synową. Chce on ową Madonnę oddać Anielce. Wywołał ich wspólne wspomnienia.

28 maja

Ciotka myśli o wyścigach i swoim koniu Naughtyboyu, bo ma w nich wystartować. Siedzi po 6 – 8 h dziennie w Burzanach, gdzie jest koń. p. Celina czuje się słabo. Dba o nią Leon, bo chce sobie zjednać obie panie. Czyta dzienniki, w których pisano o sprawie rozwodowej p. Koryckiej. Rozmawiają o tym. Tak prowadził czytanie wywiadu, by przekonać i udowodnić Anielce, że wszystko da się zrobić dla prawdziwej miłości. Na co mu rzekła, że sumienie na to nie pozwala.

29 maja

Złapał Anielkę w ramiona, gdy spadała z krzesła. Po czym z wrażenia stracił oddech, zachwiał się, przytrzymał się poręczy krzesła. Anielka wie już dokładnie o sile jego uczucia.

30 maja

Anielka dostała list od Kromickiego, nie wie, kiedy wróci. Młody doktor Chwastowski (Chwast), rzekł, że gdy p. Celina poczuje się lepiej, ma jechać do Gasteinu. To dalej od Baku, miejsce, gdzie jest Kromicki. Leon może pojechać, gdy on nie zechce. Leon ma pojechać do Warszawy i zająć się mieszkaniem dla siebie, Anielki i p. Celiny. Im zaś nie wspomniał, że jedzie z nimi. On ma ponieść koszty utrzymania. W miliony Kromickiego panie już nie wierzą. Leon ma sprawić, by ciotka zaproponowała mu podróż z nimi. Wie, że Anielka może być zszokowana, ale się zgodzi.

Warszawa, 31 maja

Klara ma zagrać 2 koncerty charytatywne. Odmówiła jednak. Dając w zamian duży datek. Chodzą wieści, że Leon ma się z nią ożenić. Widział się z nią i Śniatyńskim. Klara chce wkrótce wyjechać do Frankfurtu. Śniatyński chce, by Leon ją zatrzymał. Obeszło go to. Poszedł kupić coś do czytania dla Anielki. Szuka wszelkich dróg, by Anielka odp na jego uczucie.

1 czerwca

Odebrał wczoraj wiadomość z Gasteinu. Panie mają zarezerwowane kwatery. Posłał im tę wiadomość do Płoszowa razem z książkami George Sand i Balzaca. Dziś niedziela. 1 dzień wyścigów. Ciotka mieszka u Leona. p. Celina czuje się lepiej. Aniela ma być na wyścigach. Aniela ma mieszkać u niego. Cóż za radość. W tym domu ją pokochał.

2 czerwca

Zaprosił po wyścigach kilku gości i Anielkę.

3 czerwca

Kupił morze kwiatów i ozdobił nimi dom.

4 czarwca

Był u Śniatyńskich i kilku osób. Śniatyński rozgłosił, że Leon urządza muzeum ojca w Warszawie; piszą o tym w gazetach.

5 czerwca

Wyścigi przyspieszono o jeden dzień z powodu jutrzejszego święta. Anielka i ciotka przyjechały rano. Anielka schudła, pobladła. On to zauważył, reszta pań nie, bo ją widzieli codziennie. Zdziwiły się panie na tę burzę kwiatów – niespodzianka. Mówi o obiedzie. Anielka ma być jego honorowym gościem i gospodynią w jego domu. Mówił, że się o nim rozpisują w gazetach, że sprowadza zbiory ojca. Zainteresowało ją to. Chce w swoim domu zrobić muzeum. Zostawia tylko na piętrze jej pokój nietknięty. Przyozdobił go dla niej kwiatami. Prosiła, by jej nie zasmucał. Mówiąc, że chce w jej pokoju umrzeć. Uścisnęli sobie mocno dłonie. Mieli na wyścigi zabrać jeszcze p. Helenę Zawistowską, bo jej ojciec chory. (Kolejne swatki ciotki).Wygrał wyścig koń ciotki. Zostali w Warszawie do następnego dnia, bo zwycięski koń ciotki zachorował. Kocha ją mocno, chce ją odwieźć jutro, bo ciotka zostaje przy swym koniu.

6 czerwca

Odwiózł ją do Płoszowa. Ona go odpycha.

7 czerwca

Myśli, że popełnił pomyłkę w swoich krokach do niej. Wie, że ona cierpi, że jest nieszczęśliwa. Wie, że ona odchorowuje wszystko. Odtrącała go, jego pocałunki, mówiąc: „Ty mnie obrażasz!” - nie schodziło z jej ust. „Wyraz rozwód sprawił na niej wrażenie rozpalonego żelaza.” Nie rozumie jej.

8 czerwca

Czuł, że są sobie bliscy, przeznaczeni, ale się na tym myśleniu pośliznął, na tej swojej filozofii „co ona zrobi...” Dusza Anielki skrupulatnie odsiewa ziarno od plew i nie ma mowy o uchybieniu. Dusze kobiece są dogmatyczne. Jest zniechęcony walką z Anielką o Anielkę. „Żona ma należeć do męża” to u niej święte.

9 czerwca

„Ona nie jest szczęśliwsza ode mnie.” Przyjechał do Płoszowa p. Zawiłowski z córką Heleną. Ciotka wychwalała ją pod niebiosa. Rozdrażniony Leon rzekł: „Dobrze!” „Jeśli chodzi więcej o moje małżeństwo niż o moje szczęście, to mogę jutro oświadczyć się pannie Zawiłowskiej, bo nareszcie i mnie jest wszystko jedno!” Mówił to rozdrażniony i widoczne było, że nie zamierza słowa dotrzymać. Anielka jednak pobladła, ręce jej drżały przy zakładaniu rolet. Rozmawiali. Tłumaczył, że jej nie kocha inie ożeni się z Heleną. Aniela chce tego związku dla niech. Wmawia jej Leon, że widział jej reakcję, ona wypiera się „(...) się boję, że cię znienawidzę”. Anielka ma swój dogmat. On zaś jest jak łódź bez steru i bez wioseł. Zastanawiał się co robić wśród tych kobiet – aniołów. On, który im może tyle cierpień zgotować!

10 czerwca

2 listy od notariusza z Rzymy, i od Śniatyńskiego. Zbiory dotrą do domu wysyłane jak meble. Brakowało mu czegoś. Teraz wie, że Anielki. Ona jest osią, wokół której obraca się jego świat. Czuju, że się to wszystko źle skończy. Nie umie wyobrazić sobie siebie i Anielki razem w dantejskich przegrodach. Wie, że miewa ona bezsenne noce.

Bez dogmatu ---- KOLEJNA CZEŚĆ STRESZCZENIA !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ----- TO NIE KONIEC JESZCZE !!!!!!!!!!!!!!!!

17 kwietnia 

Pojechał do Płoszowa. Rozmyśla o tym, jak się przywitają, co się w niej zmieniło, etc. Witała go blada, choć wiedziała od jego ciotki, że przyjedzie. To była ta dawna Aniela, nie ta zamężna. Przyszła ciotka z młodym doktorem Chwastowskim, młodszym synem rządcy. Leon opowiadał o swoich podróżach, rozmowa z Anielką stała się lżejsza; nie wydawała mu się mężatką. Musiał sobie sam o tym przypominać. Mówił do niej „siostrzyczko” ! Co ułatwiało im kontakt. Odwiedził nawet p. Celinę, która powiedziała mu: „Wiesz, że Głuchów sprzedany?” Pokrzepił optymizmem obie panie, że da się odzyskać ich majątek, za co szczególnie wdzięczna była Anielcia. Spotkał Leon doktora Chwastowskiego, wypytał o zdrowie p. Celiny; potem o jego braci: jeden założył browar w Płoszowie, drugi ma księgarnię z elementarnymi książkami w Warszawie, trzeci ukończył szkołę handlową, wyjechał z Kromickim na Wschód jako jego pomocnik. Najlepiej się powodzi temu od browaru. Leczył młody Chwastowski kleryka z Warszawy na suchoty, który przebywał u rodziny w Płoszowie. Odwiedzał go Anielka i ciocia, wie, że Anielcia nie jest szczęśliwa.


21 kwietnia

Mieszka niby w Warszawie, a 4 dni spędził z rządcą w Płoszowie. P. Celina czuje się lepiej, za to kleryk – Łotysz – zmarł. Stracili oni 1200 rubli, cały dobytek sprzedali, by wykształcić syna na księdza, ale on zachorował i zmarł. I zostali bez środków do życia. Leon chce dać im 1200 rubli. To się działo przy Anielce. Byli na pogrzebie kleryka. To 1 obrzęd w jakim uczestniczył Leon z Anielcią w Płoszowie – akurat to był pogrzeb. 


28 kwietnia

Upaja się obecnością Anielki, a postać Kromickiego zdaje się być bajką. Przyszły listy od Kromickiego – szt. 2. Anielka czytała listy przy ciotce i Leonie, choć nie na głos. Wkurzyły one Leona. Wzburzenie jego spostrzegła Anielcia; powiedziała, że musi jechać do Warszawy, że nie wypali ich wspólny wyjazd na koncert Klary. Anielka i tak by nie jechała. Musi być przy mamie, na list też musi odpisać; Leon zrobił jej ironiczny przytyk, dając do zrozumienia, że jest zazdrosny. Ciotka chce Klarę zaprosić do Płoszowa; zastanawiała się, czy wypada, ale gdy się dowiedziała, od Leona, że ona tygodniami bywa u swojej przyjaciółki, królowej rumuńskiej, to nie ukrywała zaskoczenia. 
Leon po przytyku poczuł gniew na siebie. W domu w Warszawie napadł go ból głowy, ustał wieczorem przed samym przybyciem ciotki. Pojechali razem na koncert charytatywny (dla ubogich) Klary – grała źle, choć ją doskonale przyjęto. Zagrała z powodu aplauzu jeszcze raz Beethovena; sama gra wzruszyła słuchaczy, Klarę też; zawsze rozmawiali z nią po francusku, dziś zagadnęła Leona po niemiecku

29 kwietnia

Dotąd trwa jego przygnębienie z powodu listów Kromickiego. Nie zgadza się z teorią, że „która raz za mąż poszła, należy do męża.” Pragnie on wzajemności od Anielki. Jego rozważania na temat miłości. Chce kochać i musi kochać. 


4 maja

Opisuje walory (jak zwykle) Anielki; widział ją spacerującą po parku dla zdrowia. Boi się ona go ostatnio. Unika. W końcu się spotkali. Rozmawiali o wszystkim potem o sobie, uczuciach, przeszłości. Mówił o śmierci ojca. Jeśli tu osiądzie to tylko przez nią i dla niej. Przyznaje, że nie jest szczęśliwy. Tylko dla niej mógłby znaleźć dla siebie jakąś pracę, zajęcie, bo nikt i nic więcej nie jest mu w stanie zapewnić taki bodziec. Chce być tylko jego siostrą – Anielka – i jest nią. Wyraz „siostra” ją uspokaja. Choć on czuje coś ponadto słowo. Mówi jej o swojej pustce wokoło siebie; braku ojca, ciotce, która nie rozumie współczesności. Nie chce się żenić – nigdy. (bo ona jest zamężna). Jest samotnikiem. Czuje ciągle wobec nie napór „innych” nie siostrzanych uczuć. Ledwo się hamuje. Ucieka, bo się wzruszyła. Myśl go ogarnęła, że ona go kocha, choć się tego uczucia wypiera! Czuł, że chce ją mieć, zdobyć, ale i to, że ją oszukuje. Prosi ją o współczucie i przyjaźń. 


10 maja

Anielka szczęśliwa i spokojna. Uwierzyła, że chodzi mu wyłącznie o braterskie uczucie; chce by ta miłość kwitła w niej do niego, choć przybierze ona z czasem inne kształty. Jest wesoła i on też. Swobodnie żyją i rozmawiają, są stworzeni dla siebie wg niego. Niedziela. Poszli razem do kościoła. Siedział obok niej, po kościele spotkali Łotyszów żebrzących o jałmużnę, choć ich przecież Leon wspomógł. 
Kochają się bardzo.


13 maja

Klara i Śniatyńscy nie przyjechali. Była burza jakiej dawno nie było. Modliły się panie, zaproponował Leon, Anielce, że poobserwują razem burzę w sąsiednim pokoju, gdzie jest okno weneckie. Chciał ją wziąć za rękę. Miał pożądanie w oczach, na ustach. Anielka uciekła do kobiet. Obraził się za jej brak zaufania do niego. Burza spustoszyła park. Przyszli ludzie, którzy lasów nie mieli, po gałęzie połamane. Zabronił im tego Leon, ale mówiąc po francusku. Anielka go przekonała.


15 maja


 Ciotka wysłała powóz po Śniatyńskiego i Klarę – bardzo wcześnie. Tak, że przed południem byli w Płoszowie. Anielka była zdziwiona pięknością Klary, nic o tym nie wspomniał Leon. Porównuje Klarę z Anielką; ich rysy, urodę. Klara ma zagrać dla nich, dla p. Celiny też. Adorował Klarę czując, że Anielka czegoś się obawia. Byli wszyscy w lesie. Śniatyńscy zaczęli się po lesie ganiać. Klara dołączyła do nich. Leon szedł z Anielką. Zapyt. Ją czemu jest taka dziwna, ale się tego wyparła. Powiedz. Tylko, że wszyscy się Klarą zachwycają, że się temu nie dziwi. Rozmowę przerwali im 'biegacze'. Cieszy się Klara, że przyjechała do Warszawy. Leon mówił, że „postaramy się by na zawsze tu została.” Wywarł wrażenie na Anielce. Klarę zaskoczył. Klara grała na fortepianie. Leon myślał nie o muzyce, ale o Anielce. Czuł, że ona myśli o nim i Klarze, czy ich coś łączy. Szukał sposobu, by wyznać Anielce, że ją kocha. Klara grała nuty z „Pieśni wiosennej.” Noc. Gdy grać skończyła Śniatyński dał hasło do powrotu do domu. Poszli piechotą aż do szosy. Zrobił to, bo wiedział, że ciotka nie pójdzie, a Anielka musi, więc sobie z nią porozmawia. Droga do szosy miała pół wiorsty. Przy szosie miał czekać powóz na Śniatyńskich i Klarę. Śniatyński pośród mroków nocy zaczął deklamować ustęp z „Kupca weneckiego”. Dokończył za niego Leon, bo reszty Śniatyński nie pamiętał. Potem powtórzył p o francusku wszystko Klarze bo nie zrozumiała po polsku. Zajmował się Leon Klarą; szedł z nią pod rękę, co dawało mu radość, bo Anielka się dąsała. Odjechali powozem. Milczeli z początku, potem on się odezwał. Muzyka się jej podobała, ale on wie, że ona jest jakaś inna, nierada z czegoś. Tłumaczy, że musiał on zajmować się gośćmi, że jest ok. powiedział, że myślał tylko o niej. Ona mu mówi, że ta pustka co ją czuł, prośba o przyjaźń, to że ONA pewnie pomyślała, że to wszystko znalazł w innej. Przyznała mu rację. Wyznał, że Klara jest mu obojętna, choć Anielka cieszy się z ich przyjaźni. Leon mówi, że ją kocha dziś jeszcze jak szalony, że jego istota należy do niej. Anielka stanęła jak wryta. Mówi dalej: że nic nie chce od niej, by tylko wiedziała, że ją kocha, czego się zapewne domyślała. Skarży się na swój los do niej, bo nie ma przed kim. Po tych wyznaniach, rzekła, że nie chce tego słuchać i uciekła. Leon postanowił wyjechać do Warszawy, by z myślami mogła sobie Anielka poradzić. Boi się z nią spotkać, dlatego wyjeżdża. 


19 maja

Pierwszy dzień po przyjeździe do Warszawy – przespał. Trochę mu wstyd, że uciekł, że ją zostawił z ciężarem swego wyznania. Wie, że go kocha i kochała, nawet wtedy, gdy szła za mąż za Kromickiego. Nie ożenił się z Anielką, bo jest 'kaleki', bo niańczyły go refleksja i krytyka matki. Sądzi, że gdyby stała się dziś wolna, to by ją pochwycił dla siebie. Ale gdyby nie wyszła za mąż pewnie by jej tak nie pożądał.


20 maja

Myśli co zrobi, co będzie, gdy uzyska wzajemność Anielki. Wie, że słowo rozwód wymówione przez niego, byłoby okropieństwem dla pań w Płoszowie. Gdy jednak wyzna mu, że go kocha, on jej powie o rozwodzie i ona musi się z tym oswoić. Aby tego dokonać muszą czekać do śmierci ciotki i p. Celiny. Kromicki albo się zgodzi, albo Leon porwie do Indii Anielkę a rozwód i tak przeprowadzi. On jest szczery nawet wówczas, gdy zmyśla. 


21 maja

Powiedział Anielce, że chce się czymś zająć. Ma zamiar stworzyć muzeum ze zbiorów ojca w Warszawie – muzeum Płoszowskich. Czuje, że Włochy mogą trochę oponować, ale to sprawa adwokata. Chce sprowadzić ową Madonnę Sassoferrata do siebie, bo mu się przyda.

22 maja

Oddalił się na pewien czas od Płoszowa. Zostawił jej czas do namysłu. Myślał, co ona może zrobić. Przypuszczał, że zechce się z nim stanowczo rozmówić. Zechce zabronić mu mówić o jego miłości do niej. Gdy przybył do Płoszowa zastał ją mizerną, ale dość raźną. Po południu, gdy p. Celina spała, Anielka dała mu znak, poszli do ogrodu. Prosiła go, by wyjechał za granicę i nie wracał, póki p. Celina nie będzie w stanie opuścić Płoszowa. Wysyła go tam, bo nie może poradzić sobie z jego miłością. Mówi, że kocha Kromickiego, że jest jego żoną. Wyjedzie. On chce tylko patrzyć na nią i oddychać tym samym powietrzem. Chce, by weszła w jego położenie. Że ten rozkaz może go zabić, że ma bezcelowe życie. Chce 3 dni zwłoki, jeśli po nich powtórzy mu wyjedź, to wyjedzie. Wyjechał by dziś nawet, gdyby wiedział, że jej to potrzebne. Nie wie, czy chce, by został, czy wyjechał. Wie o jej uczuciu, choć go skrywa. Wygrał, ale ją zranił.

niedziela, 1 czerwca 2014

"Proces" Kafka ------- rozdziały 6 - 10. KONIEC

Rozdział szósty


Wizyta wuja Karola. Rozmowa w cztery oczy. Wuj zaniepokojony procesem. Zarzuca K. bierność w tej sprawie: „Czy chcesz przegrać proces? Wiesz, co to znaczy? Znaczy to, że będziesz po prostu przekreślony. I wszyscy krewni zostaną w to wciągnięci albo przynajmniej do dna upokorzeni. Józefie, opamiętaj się! Twoja obojętność doprowadza mnie do rozpaczy. Gdy na ciebie patrzę, mam wprost ochotę uwierzyć przysłowiu: Mieć taki proces, znaczy już go przegrać.” Portier podsłuchuje ich rozmowę w biurze. Wuj zawozi K. do adwokata Hulda. Służąca Leni nie chce ich dopuścić do chorego adwokata. Wuj jest jednak stanowczy. Adwokat – leżący w łóżku – wie już o procesie K., co wywołuje zdziwienie Józefa i podejmuje się na próbę wuja jego obrony. K. odkrywa ze zdziwieniem sędziego w cieniu w pokoju Hulda, dyrektora kancelarii sądowej. Leni wywabia z pokoju K. i prowadzi go do gabinetu adwokata. K. przygląda się dużemu portretowi sędziego śledczego, który okazuje się przyjacielem Hulda. Leni w objęciach K. powtarza plotki na jego temat i radzi mu, by nie był „taki nieustępliwy, przed tym sądem nie można się przecież bronić, trzeba złożyć zeznanie. Niech pan złoży zeznanie przy najbliższej sposobności. Dopiero potem istnieje możliwość wymknięcia się, dopiero potem.” rozmowa o narzeczonej K., Elzie. Leni ogląda jej fotografię. Służąca daje mu klucz do swojego mieszkania. Na ulicy czeka zdenerwowany wuj: „Strasznie zaszkodziłeś swojej sprawie, a była już na dobrej drodze. Przepadasz gdzieś z tym małym zepsutym stworzeniem, które ponadto jest widocznie kochanką adwokata, i znikasz na całe godziny.”


Rozdział siódmy


Zimowy ranek. K. w biurze. „Myśl o procesie już do nie opuszcza. Często już zastanawiał się, czy nie byłoby dobrze wypracować obronę na piśmie i przedłożyć sądowi. Chciał w niej przedstawić krótki swój życiorys i przy każdym nieco ważniejszym zdarzeniu wyjaśnić, z jakich działał powodów, czy dane postępowanie należało w myśl dzisiejszej oceny potępić, czy aprobować i jakie mógł przytoczyć motywy tego lub owego kroku.” K. wspomina rozmowę z adwokatem, w której Huld skarżył się na utrudnianie mu przez sąd obrony. Postępowanie sądowe nie jest jawne, akta oskarżenia są niedostępne obronie i oskarżonemu. „Wobec takich warunków obrona jest oczywiście w położeniu bardzo niekorzystnym i trudnym. Ale o to właśnie chodzi. Obrona bowiem nie jest właściwie przez ustawę dozwolona, tylko tolerowana. (…) Dlatego, ściśle biorąc, nie ma żadnych uznanych przez sąd adwokatów, wszyscy, którzy przed tym sądem jako adwokaci występują, są w gruncie rzeczy tylko pokątnymi adwokatami.” Sądownictwo jest bezduszną machiną, pochałaniającą jego pracowników. „Trzeba starać się zrozumieć – mówił Huld – że ten potężny organizm sądowy utrzyma się zawsze w swego rodzaju choćby chwiejnej równowadze i że jeśli człowiek coś samodzielnie na swoim miejscu zmieniam usuwa sobie ziemię spod własnych stóp i może je sobie to drobne zakłócenie na innym miejscu – wszystko jest przecież we wzajemnym związku – i zostanie nie zmieniony, a nawet, co jest prawdopodobniejsze, stanie się jeszcze bardziej zwarty, jeszcze baczniejszy, jeszcze surowszy i bardziej zawzięty.” Proces K. ciągle w fazie początkowej, choć trwa już od miesięcy, co oczywiście przyczyniało się w sam raz do tego, by oskarżonego uśpić i utrzymać w bezradności, aby go potem nagle zaskoczyć decyzją albo przynajmniej zawiadomieniem, że wyniki niekorzystne dlań zakończonych dochodzeń przekazane zostały wyższym instancjom.” K. czuje się osaczony procesem „jego pozycja nie była już całkiem niezależna od przebiegu procesu, on sam z niewytłumaczalną satysfakcją uczynił wobec znajomych pewne wzmianki o procesie, inni dowiedzieli się o tym w nieznany sposób, stosunek do panny Buerstner wahał się w zależności od faz procesu – słowem, nie było już wyboru: przyjąć albo odrzucić proces, stał w nim po uszy i musiał się bronić.” . K. zamierza odsunąć adwokata i sam prowadzić obronę. Próbuje ułożyć ją na piśmie. Przeszkadzają mu w tym, jednak znużenie i klienci banku. Pierwszym klientem jest fabrykant. Zjawia się wicedyrektor banku i odbiera tę sprawę K. Po udanych pertraktacjach z wicedyrektorem fabrykant wraca do K., żeby mu powiedzieć, że wie o jego procesie od malarza Titorellego. Fabrykant rozmawia z K., by odwiedził malarza, który ma duże znajomości wśród sędziów. K. czym prędzej udaje się do pracowni malarza; tam znajduje portret sędziego podobny do tego, który widział wcześniej u adwokata. Malarz okazuje się mężem zaufania sądu. K. deklaruje swoją niewinność i na uwagę malarza, że w takim razie wszystko jest proste – mówi: „nie wdraża się lekkomyślnych skarg i jeśli sąd występuje już raz ze skargą, trudno go odwieźć od przekonania o winie oskarżonego.” Malarz otwiera drzwi, za którymi znajdują się podsłuchujące ich dziewczynki. „Także te dziewczęta należą do sądu”, mówi i dodaje „Wszystko przecież należy do sądu.” Malarz obiecuje pomóc K. nie widzi jednak możliwości uwolnienia K. ze względu na jego niewinność. „...wśród wszystkich znanych mi spraw nie było wypadku niewinności.” K. jest rozczarowany. Jedynie co można zrobić, tłumaczy malarz, to zostać pozornie zwolnionym – za poręczeniem jego i innych sędziów, albo też sprawa K. może ulec „przewleczeniu”. W pierwszym wypadku K. może uzyskać odroczenie rozprawy, ale nie oznacza to uniewinnienia. „Najwyższego prawa uniewinnienia, uwolnienia od oskarżenia nie mają (…) nasi sędziowie, mają natomiast prawo zwolnienia. To znaczy, jeśli pan w ten sposób zostanie zwolniony, uchodzi pan chwilowo mocy oskarżenia, ale ono unosi się nad panem dalej i może, gdy tylko zostanie dany rozkaz z góry, wejść w moc prawną.” Przewleczenie natomiast „polega na tym, że przetrzymuje się proces stale na najwyższym stadium procesowym. (…) Od czasu do czasu muszą więc wychodzić jakieś zarządzenia, odbywać się dodatkowe badania oraz przesłuchiwania oskarżonego. Proces musi po prostu kręcić się wciąż w tym małym kręgu, do którego go sztucznie zacieśniono.” Obie metody zapobiegają oskarżeniu oskarżonego, ale wykluczają też jego uniewinnienie – jest on stale i zawsze podejrzany. Za drzwiami zastawionymi łóżkiem odkrywa K. sądowe kancelarie. „K. przeraził się nie tyle tego, że znalazł i tu kancelarie sądowe, ile swojej ignorancji w sprawach sądu. Jako podstawową regułę zachowania się oskarżonego uważał, aby być zawsze na wszystko gotowym, nie dać się nigdy zaskoczyć – i przeciw tej regule wciąż na nowo wykraczał.” K. szybko ucieka od malarza.


Rozdział ósmy

K. udaje się do adwokata, by odebrać mu prowadzenie sprawy. Spotyka tam – w niekompletnym stroju – kupca Blacka (składy zbożowe). Podejrzewa, że jest kochankiem Leni. W rozmowie kupiec ostrzega K., że adwokat jest mściwy. Block jest jego klientem i często sypia u niego w domu. Jest to wynikiem – mówi Leni – uzależnienia klienta od swego adwokata. „Dlatego pozwoliłam Blackowi spać tu, już się bowiem zdarzyło, że dzwonił po niego w nocy.” Teraz jest i w nocy pod ręka. „Leni pokazuje K. sypialnię Blocka. K. w gabinecie adwokata oznajmia mu swoją wolę odebrania pełnomocnictwa w sprawie „Póki byłem sam – mówi – nie przedsiębrałem nic w mojej sprawie, a mimo to nie czułem jej istnienia, teraz natomiast miałem obrońcę, wszystko było tak pomyślane, by coś się stało, nieustannie i z coraz większym napięciem oczekiwałem pana interwencji, lecz ona nie następowała. Otrzymałem wprawdzie od pana różne informacje o sądzie, których nikt nie mógłby mi udzielić, ale to mi nie może wystarczyć, gdyż obecnie proces niewidzialnie, wprost z dnia na dzień coraz bliżej i ciaśniej mnie osacza.” Jakby w odpowiedzi na zarzuty K., adwokat inscenizuje upokarzające przesłuchanie Blocka, traktując go lekceważąco. Chce pokazać K. swoją władzę i przewagę nad klientem. Uległość Blocka wywołuje w K. wstręt i bunt. Kupiec szydzi z K.: „Jego proces liczy się dopiero na godziny -mówi do adwokata – a on już chce dawać nauki mnie, człowiekowi, który ma za sobą 5 lat procesu (…) Nie wie nic, a znieważa mnie, który na ile pozwalają me słabe siły, dokładnie przestudiowałem, czego wymaga przyzwoitość, obowiązek i zwyczaj sądowy.” Leni daje świadectwo dobrego zachowania kupca, jakby ten był więźniem adwokata. „Nie był to już klient, lecz pies adwokata. Gdyby mu ten rozkazał wleźć pod łóżko do psiej budy i stamtąd szczekać, byłby to zrobił z ochotą.” Mimo pochwał adwokat oznajmia kupcowi, że sąd b. nieprzychylnie odnosi się do jego sprawy. Wywołuje to strach i skruchę Blocka oraz irytację adwokata: „Czego właściwie chcesz? Żyjesz jeszcze, jeszcze jesteś pod moją opieką. Bezmyślny strach! Wyczytałeś gdzieś, że wyrok ostateczny w niektórych wypadkach przychodzi z znienacka, z dowolnych ust, o dowolnym czasie. Z wieloma zastrzeżeniami jest to zresztą prawdą, ale równie dobrze jest prawdą, że twój strach napawa mnie wstrętem i widzę w tym brak niezbędnego zaufania.”
(Dopisek redakcyjny na końcu: „Rozdział powyższy pozostał nie dokończony”).



Rozdział dziewiąty

„K. otrzymał zlecenie, aby pokazać kilka zabytków sztuki pewnemu włoskiemu klientowi banku, który po raz pierwszy przebywał w tym mieście, a na którego przyjaźni bardzo bankowi zależało.” K. oczekuje w katedrze na Włocha. Kościelny sługa przygląda się badawczo K. i daje mu jakieś znaki. Włocha wciąż nie ma. Ksiądz na ambonie. K. zbierał się do wyjścia, gdy usłyszał głos „potężny, wyćwiczony”: „Józefie K.! (…) Jesteś oskarżony...
Tak – rzekł K. - powiadomiono mnie o tym.
- Więc jesteś tym, którego szukam – rzekł ksiądz.
- Jestem kapelanem więziennym. (…) Jak sobie wyobrażasz koniec? - spytał duchowny.
- Przedtem myślałem, że wszystko musi się dobrze skończyć – rzekł K. - Teraz sam w to nieraz wątpię. Nie wiem, jak to się skończy. Czy ty wiesz?
- Nie – powiedział duchowny – Lecz obawiam się, że skończy się źle. Uważają cię za winnego. Twój proces może nawet nie wyjdzie poza niższy sąd. Jak dotychczas, uważa się twoją winę za udowodnioną.
- Ale ja nie jestem winny – rzekł K. - to pomyłka. Jak może być człowiek w ogóle winny? Przecież wszyscy jesteśmy tu ludźmi, jeden jak drugi.
- Słusznie – powiedział duchowny – ale tak zwykli mówić winni.”
Ksiądz nie pozostawia K. złudzeń „Źle rozumiesz fakty (…), wyrok nie zapada nagle, samo postępowanie przechodzi stopniowo w wyrok.” Sługa kościelny gasi świecę na głównym ołtarzu. Ksiądz schodzi z ambony. Przyjacielska rozmowa między nim a K. Przypowieść księdza o odźwiernym, strzegącym wejścia do prawa; „Przed prawem stoi odźwierny. Do tego odźwiernego przychodzi jakiś człowiek ze wsi i prosi o wstęp do prawa. Ale odźwierny powiada, że nie może mu teraz udzielić wstępu. Człowiek zastanawia się i pyta, czy nie będzie mógł wejść później – Może – powiada odźwierny – ale teraz nie. - Ponieważ brama prawa stoi otworem, jak zawsze, a odźwierny ustąpił w bok, schyla się człowiek, aby przez bramę zajrzeć do wnętrza. Gdy odźwierny to widzi, śmieje się i mówi: Jeśli cię to kusi, spróbuj mimo mego zakazu wejść do środka. Lecz wiedz: jestem potężny. A jestem tylko niższym odźwiernym. Przed każdą salą stoją odźwierni, jeden potężniejszy od drugiego. Już widok trzeciego nawet ja znieść nie mogę. - Takich trudności nie spodziewał się człowiek ze wsi. - Prawo powinno przecież każdemu i zawsze być dostępne, ale gdy teraz przypatruje się dokładnie odźwiernemu w jego futrzanym płaszczu, jego wielkiemu, spiczastemu nosowi, jego długiej, cienkiej tatarskiej brodzie, decyduje się jednak, aby raczej czekać, aż dostanie pozwolenie na wejście. Odźwierny daje mu stołeczek i pozwala mu siedzieć pod drzwiami. Tam siedzi dnie i lato. (…) Odźwierny urządza z nim nieraz małe przesłuchania, wypytuje go o jego kraj rodzinny i o wiele innych rzeczy, ale są to obojętne pytania, jakie stawiają wielcy panowie, a w końcu wciąż mu powtarza, że jeszcze nie może go wpuścić. Człowiek, który dobrze zaopatrzył się na podróż, zużywa wszystko, nawet najcenniejsze przedmioty, na przekupienie odźwiernego. Ten wprawdzie wszystko przyjmuje, ale mówi o tym: - Biorę to tylko dlatego, byś nie sądził, żeś czegoś zaniedbał. - Wciągu tych wielu lat obserwuje człowiek odźwiernego prawie nieustannie. Zapomina o innych odźwiernych i ten pierwszy wydaje mu się jedyną przeszkodą, przy wejściu do prawa. W pierwszych latach przeklina swą nieszczęsną dolę głośno, później gdy się starzeje, mruczy już tylko pod nosem. Dziecinnieje... W końcu światło jego oczu słabnie i nie wie już, czy wokoło niego staje się naprawdę ciemniej, czy tylko oczy go mylą. A jednak poznaje teraz w ciemności jakiś blask, nie gasnący, który bije z drzwi prowadzących do prawa. Odtąd nie żyje już długo. Przed śmiercią zbierają się w jego głowie wszystkie doświadczenia całego tego czasu w jedno jedyne pytanie, którego dotychczas odźwiernemu nie postawił. Kiwano na niego, ponieważ nie może już podnieść drętwiejącego ciała. Odźwierny musi się nisko nad nim pochylić, gdyż różnica wielkości zmieniła się bardzo na niekorzyść człowieka. - Cóż chcesz teraz jeszcze wiedzieć? - pyta odźwierny. - Jesteś nienasycony. - Wszyscy dążą do prawa – powiada człowiek – skąd więc to pochodzi, że w ciągu tych lat nikt prócz mnie nie żądał wpuszczenia? - Odźwierny poznaje, że człowiek jet już u swego kresu, i aby dosięgnąć jeszcze jego gasnącego słuchu, krzyczy do niego: - Tu nie mógł nikt inny otrzymać wstępu, gdyż to wejście było przeznaczone tylko dla ciebie. Odchodzę teraz i zamykam je.” Rozmawiają o sensie tej przypowieści. Ksiądz ukazuje K. dwie interpretacje roli odźwiernego. Jedna, że odźwierny wzorowo pełni swoją służbę; druga, że pełni ją źle i niekonsekwentnie. „ - nie zawsze jest osobą urzędową” Podaje również dwie wykluczające się interpretacje stosunku odźwiernego i człowieka. 1) z nich mówi, że to odźwierny jest oszukany i znajduje się w gorszym położeniu od człowieka. „odźwierny stoi (…) w swej wiedzy niżej od tego człowieka”, bo „odźwierny jest (…) plecami od wejścia...” 2) mówi, że odźwierny jest w lepszej sytuacji niż czekający: „Być związanym przez służbę choćby tylko z wejściem do prawa bez porównania więcej znaczy niż żyć na wolności w świecie.” Na uwagę K., że te interpretacje powodują, że przypowieści nie można uznawać za prawdę, ksiądz odp; „...nie można wszystkiego uważać za prawdę, trzeba to tylko uważać za konieczne”. K. mówi wtedy „Smutne zapatrywanie. Z kłamstwa robi się istotę porządku świata.” K. wychodzi z kościoła.


Rozdział dziesiąty


„W przeddzień jego trzydziestych pierwszych urodzin – było około 21, na ulicach panowała cisza – przyszło dwóch panów do mieszkania K. W żakietach, tłuści i bladzi, w mocno nasadzonych na głowę cylindrach. (…) Mimo że wizyta nie była zapowiedziana, siedział K., również czarno ubrany, na krześle w pobliżu drzwi i naciągał powoli nowe, ciasno na plecach napięte rękawiczki, w pozycji, w jakiej się czeka na gości. Natychmiast wstał i popatrzył z ciekawością na panów. - Więc panowie są ze mną umówieni? - spytał K. dobrowolnie z nimi wychodzi. Za miastem przy kamieniołomach K. rozebrany do pasa leży oparty o kamień. Jeden z mężczyzn wyjmuje nóż rzeźnicki. „K. wiedział teraz dobrze, że byłoby jego obowiązkiem chwycić nóż przechodzący nad nim z rąk do rąk i przebić się. Ale nie zrobił tego, tylko obracał wolną jeszcze szyję i rozglądał się dokoła. Nie potrafił wytrzymać próby do samego końca i wyręczyć całkowicie władzy, odpowiedzialność za ten ostatni błąd ponosił ten, który mu odmówił tej reszty potrzebnej siły. (…) Byłaż jeszcze możliwa pomoc? Istniały jeszcze wybiegi, o których się zapomniało? Na pewno istniały. Logika wprawdzie jest niewzruszona, ale człowiekowi, który chce żyć, nie może się ona oprzeć. Gdzie był wysoki sąd, do którego nigdy nie doszedł? Podniósł ręce i rozwarł wszystkie palce. (…) Ale na jego gardle spoczęły ręce jednego z panów, gdy drugi tymczasem wepchnął mu nóż w serce i dwa razy nim obrócił. Gasnącymi oczyma widział jeszcze K., jak panowie, blisko przed jego twarzą, policzek przy policzku, śledzili ostateczne rozstrzygnięcie. Jak pies. - powiedział do siebie i było tak, jak gdyby wstyd miał go przeżyć.”


Koniec.



sobota, 24 maja 2014

"PROCES" - FRANZ KAFKA - rozdział 1 - 5

PROCES” - Franz Kafka


główny bohater – Józef K.

powieść nigdy nie została ukończona !!!

30 letni pracownik banku na stanowisku prokurenta, czyli pełnomocnika swojej firmy upoważnionego do działania w jej imieniu. Cieszy się uznaniem przełożonych


Rozdział pierwszy

Niezwykły poranek Józefa K. „Kucharka pani Grubach, jego gospodyni, przynosząca mu śniadanie codziennie około 8 godziny rano, tym razem nie przyszła. To się dotychczas nie zdarzało.” Zamiast niej pojawiają się w jego pokoju nieznani mężczyźni. Józef „mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany.” Na pyt., za co go aresztują, pada odp.: „Tego panu nie możemy powiedzieć.” „Wdrożono już dochodzenie i w swoim czasie dowie się pan o wszystkim.” Pyt. I wątpliwości Józefa: „Co to byli za ludzie? O czym mówili? Jakiej władzy podlegali? K. żył przecież w państwie praworządnym, wszędzie panował spokój, wszędzie prawa były przestrzegane, kto śmiał go we własnym mieszkaniu napaść?” Strażnicy Willem i Franciszek spożywają śniadanie K., przyniesione przez p. Grubach; przeszukują też pokój panny Buerstner, która sąsiaduje z K., i wynajmuje jak i on, pokój u p. Grubach. Wywołuje to oburzenie K. i wyrzuty sumienia, że stał się mimowolnie przyczyną naruszenia jej osobistej nietykalności. K. wyraża przypuszczenie, że zaszła pomyłka. „Jesteśmy tylko skromnymi funkcjonariuszami (…) - odpowiada strażnik – mamy tyle z pańską sprawą wspólnego, że musimy przez 10 godzin dziennie pilnować pana i za to nam płacą. Oto wszystko czym jesteśmy, tyle jednak potrafimy zrozumieć, że wysokie władze, którym służymy, informują się, nim zarządzą aresztowanie, bardzo dokładnie o powodach uwięzienia i o osobie uwięzionego. Nie może w tym zajść żadna pomyłka. Nasza władza, o ile ją znam, a znam tylko najniższe służbowe stopnie, raczej wina sama przyciąga organy sądowe, które ją wówczas ścigają, jak mówi ustawa, i wysyłają nas, strażników. Takie jest prawo.” K. próbuje bronić się przed nadzorcą: „...cała ta sprawa nie może być bardzo ważna. Wnioskuję to z tego, że jestem wprawdzie oskarżony, ale nie mogę znaleźć najmniejszej winy, o którą można mnie było oskarżyć. Ale i to jest drugorzędna sprawa. Kto mnie oskarża? - oto zasadnicze pytanie. Jaka władza prowadzi dochodzenie? (…) W tych kwestiach żądam wyjaśnień i jestem przekonany, że po ich otrzymaniu najserdeczniej się rozstaniemy.” Usłyszał odp. „Nie mogę (…) bynajmniej powiedzieć panu, czy jest pan oskarżony, sam tego nie wiem. (…) I lepiej nie robić tyle hałasu z tą pańską niewinnością, bo to psuje niezłe wrażenie, jakie pan na ogół sprawia.” K. przepędza obserwujących przez okno całe zdarzenie sąsiadów. Nadzorca pozwala K. udać się do pracy. „Pan jest aresztowany – mówi – pewnie, ale nie powinno to panu przeszkadzać w wykonywaniu zawodu. I nie powinno to również wpłynąć na codzienny tryb pańskiego życia. Józef jest urzędnikiem bankowym. Powrót do domu „o wpół do 10 wieczór.” Rozmowa z p. Grubach, która pociesza K.: „...nie powinien się pan tym zbytnio przejmować. (…) Pan jest wprawdzie aresztowany, lecz nie tak, jak to bywa aresztowany złodziej. (…) Wydaje mi się, że jest to jakby coś uczonego (…), czego wprawdzie nie rozumiem, ale czego się też nie musi rozumieć.” P. Grubach skarży się na niemoralne prowadzenie się panny Buerstner, która wraca do domu b. późno. Józef broni młodej kobiety: „Dobra reputacja! - zawołał K. jeszcze przez szparę drzwi. - jeśli panie chce utrzymać dobra reputację pensjonatu, powinna pani mnie pierwszemu wypowiedzieć!” Powrót panny Buerstner do domu o pół do wieczorem. K. pragnie, by ta panna ze względu na swoje sądowe doświadczenie pomogła mu w procesie. Pytany o powód sprawy K., nie wie, co odp. Wywołuje to jej irytację. K. odtwarza jej scenę z porannego aresztowania. Podsłuchuje ich kapitan, siostrzeniec p. Grubach. Pocałunek z panną Buerstner na dobranoc.


Rozdział drugi


K. został telefonicznie powiadomiony, że najbliższej niedzieli ma odbyć się małe przesłuchanie w jego sprawie. (…) Wybrano niedzielę, jako dzień badań, aby K. nie doznał przeszkody w pracy zawodowej. (…) Podano mu nr domu, w którym miał się stawić – był to dom przy jakiejś odległej ulicy przedmieścia, na której K. nigdy jeszcze nie był.” W drodze do sądu K. spotyka kolegów z pracy. K. do sądu biegł „aby o ile możliwości zdążyć na dziewiątą, mimo że, go na żadną oznaczoną godzinę nie zamówiono.” Sąd na ul. Juliusza. W przestronnym budynku, olbrzymim gmachu K. szuka właściwego pokoju przesłuchań. „....prawie wszystkie drzwi stały otworem, a dzieci wbiegały i wybiegały tam i z powrotem. Były to zazwyczaj małe, jednookienne pokoje, w których zarazem gotowano. (…) We wszystkich pokojach stały łóżka jeszcze rozesłane, leżeli tam chorzy albo jeszcze śpiący, lub wreszcie ludzie, którzy położyli się w ubraniu.” K. trafił wreszcie do zatłoczonego pokoju o dwóch oknach, otoczonego „tuż pod sufitem galerią. Która również była szczelnie obsadzona i gdzie ludzie mogli stać tylko pochyleni, a głowami i plecami uderzali o sufit.” przed obliczem sędziego śledczego. Odbywa się przesłuchanie; żywa reakcja ludzi na galerii. K. oskarżycielem „...nie ma wątpliwości, że za wszystkimi funkcjami tego sądu, a więc w moim wypadku za aresztowaniem i dzisiejszym przesłuchaniem, stoi jakaś wielka organizacja. Organizacja, która zatrudnia nie tylko przekupionych strażników, ograniczonych nadzorców i sędziów śledczych, mających w najbliższym razie skromne wymagania lecz także utrzymuje biurokrację wysokiego i najwyższego stopnia, z nieodzownym i niezliczonym orszakiem sług; pisarzy, żandarmów i innych pełnomocników, może nawet katów, tak jest, nie cofam słowa. A cel tej wielkiej organizacji, panowie? Polega na tym, że aresztuje się niewinne osoby i wdraża się przeciw nim bezsensowne i jak w moim wypadku, bezskuteczne dochodzenia. Jak się mogłaby wobec bezmyślności tego wszystkiego nie istnieć najgorsza korupcja urzędników? To jest niemożliwe. Dlatego starają się strażnicy zedrzeć ubrania z ciała aresztowanego, dlatego zamiast przesłuchiwać niewinnych, znieważa się ich przed całym zebraniem.” Ludzie na galerii okazują się być urzędnikami sądu. „Wy, łajdacy – krzyczy K. - daruję wam wszystkie przesłuchania! - zawołał, otworzył drzwi i zbiegł pospiesznie ze schodów.”

Rozdział trzeci


K. czeka niecierpliwie na ponowne wezwanie do sądu. W następną niedzielę udaje się tam dobrowolnie. Tego dnia jednak są jest nieczynny. Rozmawia z praczką, która okazuje się żoną woźnego sądowego. Kobieta pokazuje K. książki sędziego śledczego. W jednej z nich są zdjęcia nagich kobiet. Żona woźnego próbuje uwieść K. i obiecuje mu pomoc w procesie. Student prawa, Bertold, siedzie w pokoju posiedzeń sądu. Kiwa palcem na kobietę, która opuszcza K. Student całuje ją w ciemnym kącie. Oburzony K. Obaj wypraszają siebie stąd. Kobieta wychodzi ze studentem rzekomo na wezwanie sędziego śledczego. Kancelaria sądowa na strychu. Woźny sądowy zwierza się K., że marzy o zabiciu studenta, który uwiódł mu żonę. Namawia do tego K. oskarżeni oczekują w korytarzu. K. mdleje w kancelarii sądu. Dziewczyna i informator sądowy odprowadzają go do wyjścia. Na świeżym powietrzu K. czuje się lepiej. „...zbiegł ze schodów tak świeży i tak długimi susami, że wprost przeraził się tej nagłej zmiany.”


Rozdział czwarty




K. poluje na pannę Buerstner, która go wyraźnie unika. Do jej pokoju wprowadza się panna Montag, Niemka, nauczycielka francuskiego. W pokoju Niemki mieszkać natomiast będzie kapitan, siostrzeniec p. Grubach. P. Montag oznajmiła K., że panna Buerstner i jej współlokatorka, nie widzi potrzeby rozmowy z nim. W jadalni, gdzie rozmawiają, pojawia się kapitan Lanz. K. sprawdza, czy panna Buerstner jest w swoim pokoju, który okazuje się pusty.


Rozdział piąty


Tajemnicze westchnienia i jęki za drzwiami rupieciarni w biurze K. K. znajduje tam znajomych żandarmów: Willema i Franciszka. „Panie! Mamy być wychłostani, ponieważ poskarżyłeś się na nas przed sędzią śledczym!” K. jest zawstydzony i czuje się winny „...nie poskarżyłem się – mówi K. - powiedziałem tylko, co się działo w moim mieszkaniu. A wasze zachowanie nie było przecież bez zarzutu.” „Gdybym był przeczuwał, że będą albo że tylko mogą być ukarani, nigdy bym nie wymienił ich nazwisk. Zupełnie nie uważałem ich bowiem za winnych, winna jest organizacja, winni są wysocy urzędnicy.” K. prosi kata z pejczem w ręku by darował im karę, próbuje go też przekupić, kat odmawia. K. rozważa żeby samemu się rozebrać i zaofiarować siepaczowi w zastępstwie za strażników. Powstrzymuje go przed tym jednak niewzruszona postawa kata. Krzyki bitych strażników. Następnego dnia ta sama scena w rupieciarni powtarza się.



poniedziałek, 19 maja 2014

Ludzie bezdomni --- TOM II CAŁA TREŚĆ. KONIEC POWIEŚCI

Ludzie bezdomni” STEFAN ŻEROMSKI


TOM II


1. Poczciwe prowincjonalne idee.


Dr Tomasz Judym dużo miał pracy w czasie sezonu, zaglądał do nich, przyjmował w swoim gabinecie, zabawiał damy. Odpowiadało mu towarzystwo bogatych dam. Ubierał się modniej, damy garnęły się do niego, a Tomasz do Natalii, ona go dobijała wzrokiem. Śmierć Niewadzkiego. Za czasu pobytu Judyma wykończono szpital, zakupiono podstawowy sprzęt; łóżka, talerze załatwił Tomasz. Judym stał się zarządcą szpitala, to było jego oczko w głowie. Miał swoją dozorczynię, wdowę Wajsmanową, razem załatwiali jedzenie. Dzieci folwarczne zaczęły chorować na malarię, starsi też powoli zaczęli zapadać na tą chorobę. Przyczyną była budowa dwóch sadzawek.
Jesień. Przyjeżdżają kuracjusze. Malaria wciąż trwa. Kuracjusze przybywają do Cisu w celu wyleczenia się z malarii. Judym dostał bilecik od p. Niewadzkiej, chciała by do niej przyszedł. Joanna kiedyś miała pomysł by jedną z sal przeznaczyć dla chorych na malarię do listopada chciała swój plan zrealizować. W Joanny urodziny oddano salę do tego użytku.


2. Starcy

Żona dr Węglicha – Laura. Judym pracował bardzo ciężko i wytrwale. Wszystko, co było do zrobienia – robił „młody”. Budzono go w nocy, by szedł do chorego. On to robił z przyjemnością. Jedynym najlepszym przyjacielem Judyma był M. Les. Pisali do siebie regularnie, często, rozwlekle. Jeśli „Les” nie mógł czegoś wskórać swoimi listami dla Judyma, dawał mu na to pieniądze z „cichej kasy”. Judym widział korzyść w przekształcaniu stawów, ale dr Węglich i Krzywosąd by się nie zgodzili, a zrobienie tego, za pieniądze Lesa, to byłoby nie uczciwe. Miała w tym roku przyjechać komisja – 3 osoby; oglądali oni Cisy, księgi etc. Judym postanowił powiedzieć im o swoich planach względem stawów. Nie mógł pójść na posiedzenie, bo nie należał do członków rady nadzorczej. Zrezygnowany wrócił do domu. Dostał zaproszenie na spotkanie z p. Laurą, która nie miała pojęcia o jego rozmowie z Węglichem. Wszyscy wiedzieli, że tak czy inaczej Judym swój plan zrealizuje za pieniądze Lesa (Leszczykowskiego). Obalono projekt Judyma. Krzywosąd bał się, że Tomasz zużyje pieniądze Lesa, które były przeznaczone na podniesienie dna rzeki. Temat stawów był problemem pobocznym, główny temat to zazdrość, zazdrościli młodości Tomaszowi, że to był JEGO pomysł, a nie ich „starych”. Węglich nie uznawał Judyma za lekarza równego sobie. Tomasz wypomina sobie dzień, w którym zgodził się tu przyjechać.


3. >> Ta łza, co z oczu twoich spływa<< cytat z Asnyka


Za pieniądze Tomasza, Wiktor wyjeżdża za granicę.
Luty. Pejzaż miasta, ludzie widziani z dorożki. Cała rodzina odprowadziła Wiktora na kolej. Odjechał. Ona została sama z Karolą i Frankiem.


4. O świcie


dr Tomasz wybrał się bardzo wcześnie rano na przegląd „swoich zdechlaków we wsiach okolicznych”.
Wiosna – kwiecień. Szedł przez las. Siedział na pniu, rozmyślał, gdy usłyszał toczący się wóz. Słysząc bryczkę ocknął się. Na niej siedziała Joanna, podszedł do niej, pytał dlaczego tak wcześnie rano jeździ wolantem. Skłamała, że była u spowiedzi aż w Woli Zameckiej. Mówił jej o dbaniu o zdrowie. Serce mocno mu biło. Furman wygadał się, gdzie naprawdę była. Joanna szukała Natalii. Uciekła ona z domu z p. Karbowskim bez wiedzy babci. Wzięli oni ślub. Joanna potem żałowała, że mu o tym powiedziała, bo on się kochał w Natalii. Tomasz zaprzeczył. Gdy pomagał jej wsiąść do wolantu, szalały jej uczucia. Odjechała bez niego. Tomasz szedł pieszo, widział ślady Joasi; pomyślał: <<Ależ tak! Rozumie się! Przecież to jest moja żona.>>


5. W drodze.


Czerwiec. List od Wiktora (brat Tomasza) ze Szwajcarii z żądaniem przyjazdu żony i dzieci. Pracuje on w fabryce, dużo zarabia i dużo wydaje na siebie, jada na mieście. Żona graty sprzedała, wzięła dzieci i wyruszyła „ciotka łkała”.
Bilet kupiła do Wiednia, gdzie ktoś miał na nią czekać; spała w pociągu z 3 klasy, kiedy się obudziła, w przedziale zobaczyła nowych ludzi. Wyjrzała przez okno wagonu: „To musi być obca ziemia”. Pociąg stanął. Po jakimś czasie ludzie zaczęli wysiadać. Wiktorowa też wysiadła. Czekał na nich Polak, wiedeńczyk, znajomy Wiktora – Kincel się nazywał. Poszli do niego do domu. Wieczorem pojechali. Wiktorowa przespała przystanek „Amstetten”, gdzie miała wysiąść. Ludzie wysiadali, ona też, myśląc, że to ta stacja. Wszyscy gdzieś zniknęli. Urzędnik kolejowy podszedł do nich, nie rozumiała, co mówił. Powiedziała tylko Amstetten, a on wziął ją za rękę i pokazał miasto w oddali. Powlokła się szosą w stronę miasta. Siadła na moście. Uszła kilka kroków, ulica potoczyły się powozy. Wzrok jej utkwił na dorożce, w której siedzieli młodzi państwo. Zawołała dzieci i poszła za tą dorożką, która się wolno toczyła. Kierowali się oni w stronę stacji. Kiedy usłyszała zdanie po polsku, mało nie upadła. Judymowa pokazała im bilet i opowiedziała swą historię. Zaopiekowali się nimi. Kobieta skojarzyła, że to bratowa Dr Tomasza Judyma. Ci młodzi państwo to – Natalia i Karbowski. Odwieźli Judymową na miejsce. Dojechali na miejsce. Pociąg stanął w Winterturze, wychodząc żona ujrzała Wiktora, który przeciskał się w tłumie. Poszli do jego domu. Były tam dwa nieduże pokoje i kuchnia. Kobieta oglądała wnętrze. W końcu położyła się na łóżku i słuchała śpiewu dzieci będących w jakiejś dużej sali w budynku naprzeciwko ich okna, na 2 piętrze. Pukanie. Szwajcar coś do Wiktorowej krzyczał, ale nie rozumiała. Poszedł sobie. I znowu wrócił. Sypał liście na podłogę i podnosił je i wkładał je sobie do kieszeni. Wyszedł. Po dwóch godzinach przyszedł znowu z Wiktorem. Dzieci Wiktora obdarły mu winogrona; sprawę odłożono na później. Wiktor wiedział, ze go z tego mieszkania wyrzucą, że drugiego mieszkania w mieście nie znajdzie. Mieli jechać do Ameryki do przyjaciela – Witkiewicza.


6. O zmierzchu


Wszystko w życiu Judyma toczyło się tak samo, doszła tylko miłość, która sprawiała, że oczy widziały teraz wszystko z podwójną jasnością. „Wszystko go teraz zastanawiało, cały świat.” „O zmierzchu Joasia częstokroć przychodziła do parku z jedną teraz uczennicą swoją, panną Wandą. Tam przypadkowo spotykały dr Tomasza. Chodzili we trójkę po ciemnych alejkach, rozmawiając o rzeczach obojętnych, naukowych, artystycznych, społecznych. Judym Joasię nazywał „narzeczoną”, chociaż nie szykowali się jeszcze do zapowiedzi, do niczego, nawet nie było wyznania miłosnego. Pewnego dnia w drugiej połowie czerwca Judym szedł do jednej z odległych wiosek, skracał sobie drogę, idąc na przełaj ścieżkami, chciał wrócić przed zachodem słońca. Ścieżka prowadziła nad brzegiem rzeki. Szedł prędko, nic prawie dokoła siebie nie widząc, gdy wtem na zakręcie drogi zobaczył pannę Joannę.” Zmierzali razem w stronę wsi. Joasia oświadczyła, że na niego poczeka, na wzgórzu. Jak na złość chorych wciąż przybywało, czas leciał, ściemniało się, bał się, że już poszła. Prawie biegł, nie widział jej „Odeszła – szeptał połykając łzy jak dziecko.” Znalazł ją. Poszli razem do Cisów. Powiedziała, że kiedyś przed około 3 laty, zwróciła na Judyma oczy, kiedy oboje jechali tramwajem w stronę ul. Chłodnej. Dopiero jak się spotkali 2 raz tego dnia, po badaniu chorych; na wzgórzu Judym powiedział jej, że nie wie dlaczego zwrócił jej uwagę. „Pani musiała wówczas po prostu przeczuć... Że to ja właśnie będę mężem twoim.”


7. Szewska pasja

Sposobem z roku na rok praktykowanym Krzywosąd załatwiał szlamowanie stawu, gdy wtem już w pierwszej połowie czerwca zjechało tyle kuracjuszy, że ukończyć roboty nie było można. Tylko z części stawu od strony rzeki muł był wybrany do głębi. Reszta przedstawiała się w postaci bagna, które woda ledwo była w stanie przykryć. Po spuszczeniu jej błotko wysychające okrywało się zielonym kożuchem wodorostów i szerzyło woń ohydną. Robotnicy pracujący przy rydlu i taczkach dostawali febry, nawet Krzywosąd miał gorączkę i dreszcze. Przy obcych nie można było wywozić za park furami zgniłego szlamu, Krzywosąd, nikomu nie mówiąc kazał w pewnym miejscu rozkopać groblę do gruntu, wstawić w ten otwór pochyłą rynnę z desek szerokości łokcia i puścić na nią strugę wody, która sączyła się na dnie spuszczanego stawu. Wybierano szlam, zwożono go po narzuconych deskach do rynny, wrzucano to w drewniane łożysko strumienia. Wszystko płynęło korytem rzeki do Bałtyku. Judym był zdziwiony ogromem zdarzeń, które dopiero spostrzegł gdy miłość trochę przycichła. Judym z początku postanowił nie wtrącać się w tę prace, bo choć chłopi pili brudną wodę, Judym nie mógł nic wskórać. Rozmyślając dalej. Przecież to lecznica, uzdrowisko, a szlam wywożą do rzeki. Interweniował. Przy stawie stał administrator Krzywosąd i dyr. Węglich. Rozmowa toczyła się ostra, doszło do rękoczynów. Judym pobił Krzywosąda, który po pchnięciu „runął w szlam i zanurzył się w rzadkie błoto.”


8. Gdzie oczy poniosą


Nad wieczorem oddano mu list dyrektora ze słowami: „Wobec tego, co zaszło, spieszę oświadczyć SzPanu, że umowę naszą, zawartą przed rokiem w Warszawie uważam za rozwiązaną. Sługa – Weglichowski.” Judym rozmyślał. Przy oknie stanęła postać Joanny, rozpacz targnęła jego sercem. Czy rozstać się będą musieli. Bolał nad tą bijatyką, nad rozmową z Węglichem, wczoraj o stawach, ludziach ze wsi. Tłumaczył się jej: „Musiałem tak zrobić. To nie ode mnie zależało. Teraz mszczą się na mnie moje własne umiłowania. Gdybym był człowiekiem spokojnym, gdybym się zgodził na wszystko.” „Kto zmaga się ze światem, zginąć musi w czasie, by żyć w wieczności.” Chwila rozmowy nastąpiła między nimi. Pocałunek. Joasia odeszła. Rano Tomasz był już spakowany. Już wózek pocztowy czekał na niego. Tomasz pobiegł do mieszkania i włożył tam coś jeszcze. Bardzo się śpieszył. Poczuł się tak, jakby był w mieszkaniu ciotki, że ona zauważy, że on jeszcze jest, może „kopnie go nogą w zęby ze wściekłości” „albo mu plunie w oczy.” Wyszedł z mieszkania. Znalazł się w pociągu. Nie pożegnał się z Joanna. Marzył teraz o śnie. Palił papierosa jednego po drugim. Na jednej ze stacji, na której trzeba było czekać godzinę, wysiadł z wagonu. Chodził po okolicy, ktoś wśród ludzi zdawał mu się być jego znajomym. Tak – był nim inżynier Korzecki, 30kilku latek. Judym znał go z Paryża, był z nim też w Szwajcarii, gdzie Korzecki bywał dla zdrowia. Widok znajomego dla Tomasza był nie od zniesienia. Judym kierował się do Warszawy. „Zatopiony w siebie nie zwrócił uwagi, że Korzecki przed nim stanął.” Kapnął się, gdy ten doń przemówił. Korzecki chciał namówić Tomasza na wyjazd do Zagłębia Dąbrowskiego (ośrodka przemysłu górniczego i hutniczego). W jednym przedsiębiorstwie jest miejsce dla lekarza; Korzecki poszedł kupić bilety do Sosnowca. Zabiera Tomasza tam ze sobą. Jechali powozem przez okropną okolicę. Dążyli do kopalni „Sykstus”. Znaleźli się w jakimś budynku. Judym został, usiadł; Korzecki poszedł coś załatwić. Spostrzegł przed sobą atrament, pióra i kawałek szorstkiego papieru. Zaczął pisać list do Joanny. Pisał, że jego serce należy do niej; czuje się tak, jakby jedno z nich umarło, a drugie błądzi po cmentarzu. Przerwał list, czuł, że nie pisze tego, co chce, że nie zdoła ubrać tego w słowa. Poczuła obecność kogoś za swoimi plecami. Korzeckiego. „Judym podniósł się z krzesła i wtedy dostrzegł, że tamten zna jego tajemnicę.” Tomasz porwał list i schował do kieszeni. Korzecki zdążył jednak przeczytać coś z jego początku. Mieli oni ruszyć w dalszą drogę do domu Korzeckiego. Wieczorem stanęli przed domem: „piętrowym okropnym domem.” „Mieszkanie było dość obszerne, ale puste jak psiarnia.” Korzecki chce zatrzymać Judyma dla swego towarzystwa.


9. Glikauf (dzień dobry, szczęść Boże!) to chyba znaczy


Zbudziwszy się następnego dnia rano, Judym nie zobaczył już gospodarza. Był sam w pustym mieszkaniu, którego nie ozdabiał ani jeden sprzęt milszy, wytworniejszy. Zdawało mu się, że znowu jest w Paryżu, na Boulevard Voltaire, że otacza go cudze, przemierzłe powietrze...” Na ścianie był olejny obraz ojca Korzeckiego, był to obraz pyszałka. „Judym nie mógł usiedzieć w tym mieszkaniu.” Szedł uliczkami osady fabrycznej i przypatrywał się wszystkiemu co spotkał. Zbite w jedną kupę domy tworzyły niechlujne miasteczko. Idąc Judym usłyszał huk lokomotyw. Pracujących maszyn. Uczucie jakiego doświadczał w jego pojęciu nie dało się opisać. Bo była to wielka tęsknica za Joasią oraz tysiące bolesnych wzruszeń serca. Szedł i rozglądał się: „Około szerokiego, drewnianego domu pewien człowiek zatrzymał go słowem: Pan inżynier prosi. Judym wszedł do tego budynku. Judym wszedł do tego budynku i spotkał się z Korzeckim.” Pytał się go Tomasz, czy może obejrzeć kopalnię. Chciał koniecznie to zrobić pierwszego dnia. Teraz. Opis pracy maszyn, huku, opis przerobu węgla, wydobywania go. Byli obaj pod ziemią. Szli korytarzami. W pewnym momencie Korzecki zawołał kogoś po imieniu, sam poszedł gdzieś zostawiając przybysza z Judymem. Był to człowiek sczerniały na twarzy, o siwych włosach. Rozmawiali o wybuchach w kopalni; wysadzali oni ściany dynamitem, a potem podpierali je belkami. Przyszedł Korzecki. Pokazany jest tu też wyzysk konia. Koń musi ciągnąć wóz z węglem. Czasem wózek się wykoleja, koń staje, wózek naprawiają, koń ciągnie dalej. Czasem oszukują konia, że wózek wykoleił się a oni dokładają mu jeszcze jeden. Koń stoi bo ciężkie, ale musi iść, bo dostanie batem parę razy.


10. Pielgrzym

Pewnego dnia Judym w towarzystwie Korzeckiego udaje się do Kalinowicza – wysoko postawionego inżyniera (jest on dyrektorem). Był to łysy grubas, jego dom to pałac w puszystych dywanach. W jednym z pokoi widzieli dzieła zakupione gł. w Mediolanie przez dyrektora za bezcen. Widzieli jego córkę – Helenę, także syna Kalinowicza juniora.
Pielgrzym … to słowa hymnu napisanego przez Słowackiego o zachodzie słońca.
Siedzieli dość długo, bo m.in. padał deszcz. Przyszedł list Korzeckiego; Judym poszedł z przyjacielem do posłańca. Myślał, że to od Joasi. Ten gość, to był „przemytnik”. „W Katowicach 2 tyg, temu zostawiłem paczkę kortu na ubranie. Kupiłem ten kort w Krakowie.. Nie chciało mi się płacić. Szepnąłem temu furmanowi, żeby mi to przyniósł któregoś dnia..” Tak się tłumaczył z wizyty „gościa” Korzecki. Po 2 godzinach Judym z Korzeckim wracali do domu. Deszcz już ustał. Wstąpili do krawca. „Po co to mam trzymać w domu?”


11. Asperges me...

Pewnego dnia, gdy przyszedł do domu, Judym zastał gościa u Korzeckiego. Był to Oleś Daszkowski, który prosił żeby Judym odwiedził jego chorą matkę, chorą na płuca, miała suchoty. Judym nie mógł jej pomóc, gdyż choroba była w ostatnim stadium rozwoju.

12. Dajmonion


Dajmonion to głos wewnętrzny, pochodzenia boskiego, powstrzymujący człowieka przed niewłaściwymi czynami. „Doktor Judym otrzymał urząd lekarza fabrycznego i zamieszkał w pobliżu kopalni.” Otrzymał on kiedyś list od Korzeckiego w dziwnym stylu, pisał w nim o Dajmonionie. Judym uznał to za zaproszenie na odwiedziny. Pojechał, gdy nagle zobaczył przed sobą pędzący wóz. Był to woźnica Korzeckiego. W domu „leżał Korzecki w ubraniu, okropną masą krwi do szczętu zwalonym. Głowa jego była roztrzaskana. Były to już zwłoki Korzeckiego.”


13. Rozdarta sosna


Rano Judym zdążał piechota na dworzec kolejowy. Był to jeden z pierwszych dni września. Poprzedniego dnia dostał list od Joasi, z zawiadomieniem o przyjeździe. Oglądali razem fabryki. Joasia chciała pomagać mu w pracy, chciała zbudować szpital, taki jak w Cisach. Chciała mieć dom ale urządzony bez przepychu. Uczyła się pod jego nieobecność gotować, sprzątać, prać. Wiedziała, że chce z nim być na zawsze. Judym przerwał tę miłość. Chciał walczyć sam z biedą ludzi jego klasy, wyrzekł się miłości, rodziny. „Otrzymałem wszystko, co trzeba... Muszę to oddać, com wziął.” „Ten dług przeklęty... Nie mogę mieć ani ojca, ani matki, ani żony, ani jednej rzeczy, którą bym przycisnął do serca z miłością, dopóki z oblicza ziemi nie znikną podłe zmory. Muszę wyrzec się szczęścia. Muszę być sam jeden. Żeby obok mnie nikt nie był, nikt mnie nie trzymał!” On musi ratować tych robotników z cynkowych domów – sam jeden. A gdy wygra może to szczęście wrócić do niego. Byli w lesie, ona odeszła od niego w stronę dworca kolejowego ze łzami w oczach.


Zakopane. Jesień 1899 r.