sobota, 24 maja 2014

"PROCES" - FRANZ KAFKA - rozdział 1 - 5

PROCES” - Franz Kafka


główny bohater – Józef K.

powieść nigdy nie została ukończona !!!

30 letni pracownik banku na stanowisku prokurenta, czyli pełnomocnika swojej firmy upoważnionego do działania w jej imieniu. Cieszy się uznaniem przełożonych


Rozdział pierwszy

Niezwykły poranek Józefa K. „Kucharka pani Grubach, jego gospodyni, przynosząca mu śniadanie codziennie około 8 godziny rano, tym razem nie przyszła. To się dotychczas nie zdarzało.” Zamiast niej pojawiają się w jego pokoju nieznani mężczyźni. Józef „mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany.” Na pyt., za co go aresztują, pada odp.: „Tego panu nie możemy powiedzieć.” „Wdrożono już dochodzenie i w swoim czasie dowie się pan o wszystkim.” Pyt. I wątpliwości Józefa: „Co to byli za ludzie? O czym mówili? Jakiej władzy podlegali? K. żył przecież w państwie praworządnym, wszędzie panował spokój, wszędzie prawa były przestrzegane, kto śmiał go we własnym mieszkaniu napaść?” Strażnicy Willem i Franciszek spożywają śniadanie K., przyniesione przez p. Grubach; przeszukują też pokój panny Buerstner, która sąsiaduje z K., i wynajmuje jak i on, pokój u p. Grubach. Wywołuje to oburzenie K. i wyrzuty sumienia, że stał się mimowolnie przyczyną naruszenia jej osobistej nietykalności. K. wyraża przypuszczenie, że zaszła pomyłka. „Jesteśmy tylko skromnymi funkcjonariuszami (…) - odpowiada strażnik – mamy tyle z pańską sprawą wspólnego, że musimy przez 10 godzin dziennie pilnować pana i za to nam płacą. Oto wszystko czym jesteśmy, tyle jednak potrafimy zrozumieć, że wysokie władze, którym służymy, informują się, nim zarządzą aresztowanie, bardzo dokładnie o powodach uwięzienia i o osobie uwięzionego. Nie może w tym zajść żadna pomyłka. Nasza władza, o ile ją znam, a znam tylko najniższe służbowe stopnie, raczej wina sama przyciąga organy sądowe, które ją wówczas ścigają, jak mówi ustawa, i wysyłają nas, strażników. Takie jest prawo.” K. próbuje bronić się przed nadzorcą: „...cała ta sprawa nie może być bardzo ważna. Wnioskuję to z tego, że jestem wprawdzie oskarżony, ale nie mogę znaleźć najmniejszej winy, o którą można mnie było oskarżyć. Ale i to jest drugorzędna sprawa. Kto mnie oskarża? - oto zasadnicze pytanie. Jaka władza prowadzi dochodzenie? (…) W tych kwestiach żądam wyjaśnień i jestem przekonany, że po ich otrzymaniu najserdeczniej się rozstaniemy.” Usłyszał odp. „Nie mogę (…) bynajmniej powiedzieć panu, czy jest pan oskarżony, sam tego nie wiem. (…) I lepiej nie robić tyle hałasu z tą pańską niewinnością, bo to psuje niezłe wrażenie, jakie pan na ogół sprawia.” K. przepędza obserwujących przez okno całe zdarzenie sąsiadów. Nadzorca pozwala K. udać się do pracy. „Pan jest aresztowany – mówi – pewnie, ale nie powinno to panu przeszkadzać w wykonywaniu zawodu. I nie powinno to również wpłynąć na codzienny tryb pańskiego życia. Józef jest urzędnikiem bankowym. Powrót do domu „o wpół do 10 wieczór.” Rozmowa z p. Grubach, która pociesza K.: „...nie powinien się pan tym zbytnio przejmować. (…) Pan jest wprawdzie aresztowany, lecz nie tak, jak to bywa aresztowany złodziej. (…) Wydaje mi się, że jest to jakby coś uczonego (…), czego wprawdzie nie rozumiem, ale czego się też nie musi rozumieć.” P. Grubach skarży się na niemoralne prowadzenie się panny Buerstner, która wraca do domu b. późno. Józef broni młodej kobiety: „Dobra reputacja! - zawołał K. jeszcze przez szparę drzwi. - jeśli panie chce utrzymać dobra reputację pensjonatu, powinna pani mnie pierwszemu wypowiedzieć!” Powrót panny Buerstner do domu o pół do wieczorem. K. pragnie, by ta panna ze względu na swoje sądowe doświadczenie pomogła mu w procesie. Pytany o powód sprawy K., nie wie, co odp. Wywołuje to jej irytację. K. odtwarza jej scenę z porannego aresztowania. Podsłuchuje ich kapitan, siostrzeniec p. Grubach. Pocałunek z panną Buerstner na dobranoc.


Rozdział drugi


K. został telefonicznie powiadomiony, że najbliższej niedzieli ma odbyć się małe przesłuchanie w jego sprawie. (…) Wybrano niedzielę, jako dzień badań, aby K. nie doznał przeszkody w pracy zawodowej. (…) Podano mu nr domu, w którym miał się stawić – był to dom przy jakiejś odległej ulicy przedmieścia, na której K. nigdy jeszcze nie był.” W drodze do sądu K. spotyka kolegów z pracy. K. do sądu biegł „aby o ile możliwości zdążyć na dziewiątą, mimo że, go na żadną oznaczoną godzinę nie zamówiono.” Sąd na ul. Juliusza. W przestronnym budynku, olbrzymim gmachu K. szuka właściwego pokoju przesłuchań. „....prawie wszystkie drzwi stały otworem, a dzieci wbiegały i wybiegały tam i z powrotem. Były to zazwyczaj małe, jednookienne pokoje, w których zarazem gotowano. (…) We wszystkich pokojach stały łóżka jeszcze rozesłane, leżeli tam chorzy albo jeszcze śpiący, lub wreszcie ludzie, którzy położyli się w ubraniu.” K. trafił wreszcie do zatłoczonego pokoju o dwóch oknach, otoczonego „tuż pod sufitem galerią. Która również była szczelnie obsadzona i gdzie ludzie mogli stać tylko pochyleni, a głowami i plecami uderzali o sufit.” przed obliczem sędziego śledczego. Odbywa się przesłuchanie; żywa reakcja ludzi na galerii. K. oskarżycielem „...nie ma wątpliwości, że za wszystkimi funkcjami tego sądu, a więc w moim wypadku za aresztowaniem i dzisiejszym przesłuchaniem, stoi jakaś wielka organizacja. Organizacja, która zatrudnia nie tylko przekupionych strażników, ograniczonych nadzorców i sędziów śledczych, mających w najbliższym razie skromne wymagania lecz także utrzymuje biurokrację wysokiego i najwyższego stopnia, z nieodzownym i niezliczonym orszakiem sług; pisarzy, żandarmów i innych pełnomocników, może nawet katów, tak jest, nie cofam słowa. A cel tej wielkiej organizacji, panowie? Polega na tym, że aresztuje się niewinne osoby i wdraża się przeciw nim bezsensowne i jak w moim wypadku, bezskuteczne dochodzenia. Jak się mogłaby wobec bezmyślności tego wszystkiego nie istnieć najgorsza korupcja urzędników? To jest niemożliwe. Dlatego starają się strażnicy zedrzeć ubrania z ciała aresztowanego, dlatego zamiast przesłuchiwać niewinnych, znieważa się ich przed całym zebraniem.” Ludzie na galerii okazują się być urzędnikami sądu. „Wy, łajdacy – krzyczy K. - daruję wam wszystkie przesłuchania! - zawołał, otworzył drzwi i zbiegł pospiesznie ze schodów.”

Rozdział trzeci


K. czeka niecierpliwie na ponowne wezwanie do sądu. W następną niedzielę udaje się tam dobrowolnie. Tego dnia jednak są jest nieczynny. Rozmawia z praczką, która okazuje się żoną woźnego sądowego. Kobieta pokazuje K. książki sędziego śledczego. W jednej z nich są zdjęcia nagich kobiet. Żona woźnego próbuje uwieść K. i obiecuje mu pomoc w procesie. Student prawa, Bertold, siedzie w pokoju posiedzeń sądu. Kiwa palcem na kobietę, która opuszcza K. Student całuje ją w ciemnym kącie. Oburzony K. Obaj wypraszają siebie stąd. Kobieta wychodzi ze studentem rzekomo na wezwanie sędziego śledczego. Kancelaria sądowa na strychu. Woźny sądowy zwierza się K., że marzy o zabiciu studenta, który uwiódł mu żonę. Namawia do tego K. oskarżeni oczekują w korytarzu. K. mdleje w kancelarii sądu. Dziewczyna i informator sądowy odprowadzają go do wyjścia. Na świeżym powietrzu K. czuje się lepiej. „...zbiegł ze schodów tak świeży i tak długimi susami, że wprost przeraził się tej nagłej zmiany.”


Rozdział czwarty




K. poluje na pannę Buerstner, która go wyraźnie unika. Do jej pokoju wprowadza się panna Montag, Niemka, nauczycielka francuskiego. W pokoju Niemki mieszkać natomiast będzie kapitan, siostrzeniec p. Grubach. P. Montag oznajmiła K., że panna Buerstner i jej współlokatorka, nie widzi potrzeby rozmowy z nim. W jadalni, gdzie rozmawiają, pojawia się kapitan Lanz. K. sprawdza, czy panna Buerstner jest w swoim pokoju, który okazuje się pusty.


Rozdział piąty


Tajemnicze westchnienia i jęki za drzwiami rupieciarni w biurze K. K. znajduje tam znajomych żandarmów: Willema i Franciszka. „Panie! Mamy być wychłostani, ponieważ poskarżyłeś się na nas przed sędzią śledczym!” K. jest zawstydzony i czuje się winny „...nie poskarżyłem się – mówi K. - powiedziałem tylko, co się działo w moim mieszkaniu. A wasze zachowanie nie było przecież bez zarzutu.” „Gdybym był przeczuwał, że będą albo że tylko mogą być ukarani, nigdy bym nie wymienił ich nazwisk. Zupełnie nie uważałem ich bowiem za winnych, winna jest organizacja, winni są wysocy urzędnicy.” K. prosi kata z pejczem w ręku by darował im karę, próbuje go też przekupić, kat odmawia. K. rozważa żeby samemu się rozebrać i zaofiarować siepaczowi w zastępstwie za strażników. Powstrzymuje go przed tym jednak niewzruszona postawa kata. Krzyki bitych strażników. Następnego dnia ta sama scena w rupieciarni powtarza się.



poniedziałek, 19 maja 2014

Ludzie bezdomni --- TOM II CAŁA TREŚĆ. KONIEC POWIEŚCI

Ludzie bezdomni” STEFAN ŻEROMSKI


TOM II


1. Poczciwe prowincjonalne idee.


Dr Tomasz Judym dużo miał pracy w czasie sezonu, zaglądał do nich, przyjmował w swoim gabinecie, zabawiał damy. Odpowiadało mu towarzystwo bogatych dam. Ubierał się modniej, damy garnęły się do niego, a Tomasz do Natalii, ona go dobijała wzrokiem. Śmierć Niewadzkiego. Za czasu pobytu Judyma wykończono szpital, zakupiono podstawowy sprzęt; łóżka, talerze załatwił Tomasz. Judym stał się zarządcą szpitala, to było jego oczko w głowie. Miał swoją dozorczynię, wdowę Wajsmanową, razem załatwiali jedzenie. Dzieci folwarczne zaczęły chorować na malarię, starsi też powoli zaczęli zapadać na tą chorobę. Przyczyną była budowa dwóch sadzawek.
Jesień. Przyjeżdżają kuracjusze. Malaria wciąż trwa. Kuracjusze przybywają do Cisu w celu wyleczenia się z malarii. Judym dostał bilecik od p. Niewadzkiej, chciała by do niej przyszedł. Joanna kiedyś miała pomysł by jedną z sal przeznaczyć dla chorych na malarię do listopada chciała swój plan zrealizować. W Joanny urodziny oddano salę do tego użytku.


2. Starcy

Żona dr Węglicha – Laura. Judym pracował bardzo ciężko i wytrwale. Wszystko, co było do zrobienia – robił „młody”. Budzono go w nocy, by szedł do chorego. On to robił z przyjemnością. Jedynym najlepszym przyjacielem Judyma był M. Les. Pisali do siebie regularnie, często, rozwlekle. Jeśli „Les” nie mógł czegoś wskórać swoimi listami dla Judyma, dawał mu na to pieniądze z „cichej kasy”. Judym widział korzyść w przekształcaniu stawów, ale dr Węglich i Krzywosąd by się nie zgodzili, a zrobienie tego, za pieniądze Lesa, to byłoby nie uczciwe. Miała w tym roku przyjechać komisja – 3 osoby; oglądali oni Cisy, księgi etc. Judym postanowił powiedzieć im o swoich planach względem stawów. Nie mógł pójść na posiedzenie, bo nie należał do członków rady nadzorczej. Zrezygnowany wrócił do domu. Dostał zaproszenie na spotkanie z p. Laurą, która nie miała pojęcia o jego rozmowie z Węglichem. Wszyscy wiedzieli, że tak czy inaczej Judym swój plan zrealizuje za pieniądze Lesa (Leszczykowskiego). Obalono projekt Judyma. Krzywosąd bał się, że Tomasz zużyje pieniądze Lesa, które były przeznaczone na podniesienie dna rzeki. Temat stawów był problemem pobocznym, główny temat to zazdrość, zazdrościli młodości Tomaszowi, że to był JEGO pomysł, a nie ich „starych”. Węglich nie uznawał Judyma za lekarza równego sobie. Tomasz wypomina sobie dzień, w którym zgodził się tu przyjechać.


3. >> Ta łza, co z oczu twoich spływa<< cytat z Asnyka


Za pieniądze Tomasza, Wiktor wyjeżdża za granicę.
Luty. Pejzaż miasta, ludzie widziani z dorożki. Cała rodzina odprowadziła Wiktora na kolej. Odjechał. Ona została sama z Karolą i Frankiem.


4. O świcie


dr Tomasz wybrał się bardzo wcześnie rano na przegląd „swoich zdechlaków we wsiach okolicznych”.
Wiosna – kwiecień. Szedł przez las. Siedział na pniu, rozmyślał, gdy usłyszał toczący się wóz. Słysząc bryczkę ocknął się. Na niej siedziała Joanna, podszedł do niej, pytał dlaczego tak wcześnie rano jeździ wolantem. Skłamała, że była u spowiedzi aż w Woli Zameckiej. Mówił jej o dbaniu o zdrowie. Serce mocno mu biło. Furman wygadał się, gdzie naprawdę była. Joanna szukała Natalii. Uciekła ona z domu z p. Karbowskim bez wiedzy babci. Wzięli oni ślub. Joanna potem żałowała, że mu o tym powiedziała, bo on się kochał w Natalii. Tomasz zaprzeczył. Gdy pomagał jej wsiąść do wolantu, szalały jej uczucia. Odjechała bez niego. Tomasz szedł pieszo, widział ślady Joasi; pomyślał: <<Ależ tak! Rozumie się! Przecież to jest moja żona.>>


5. W drodze.


Czerwiec. List od Wiktora (brat Tomasza) ze Szwajcarii z żądaniem przyjazdu żony i dzieci. Pracuje on w fabryce, dużo zarabia i dużo wydaje na siebie, jada na mieście. Żona graty sprzedała, wzięła dzieci i wyruszyła „ciotka łkała”.
Bilet kupiła do Wiednia, gdzie ktoś miał na nią czekać; spała w pociągu z 3 klasy, kiedy się obudziła, w przedziale zobaczyła nowych ludzi. Wyjrzała przez okno wagonu: „To musi być obca ziemia”. Pociąg stanął. Po jakimś czasie ludzie zaczęli wysiadać. Wiktorowa też wysiadła. Czekał na nich Polak, wiedeńczyk, znajomy Wiktora – Kincel się nazywał. Poszli do niego do domu. Wieczorem pojechali. Wiktorowa przespała przystanek „Amstetten”, gdzie miała wysiąść. Ludzie wysiadali, ona też, myśląc, że to ta stacja. Wszyscy gdzieś zniknęli. Urzędnik kolejowy podszedł do nich, nie rozumiała, co mówił. Powiedziała tylko Amstetten, a on wziął ją za rękę i pokazał miasto w oddali. Powlokła się szosą w stronę miasta. Siadła na moście. Uszła kilka kroków, ulica potoczyły się powozy. Wzrok jej utkwił na dorożce, w której siedzieli młodzi państwo. Zawołała dzieci i poszła za tą dorożką, która się wolno toczyła. Kierowali się oni w stronę stacji. Kiedy usłyszała zdanie po polsku, mało nie upadła. Judymowa pokazała im bilet i opowiedziała swą historię. Zaopiekowali się nimi. Kobieta skojarzyła, że to bratowa Dr Tomasza Judyma. Ci młodzi państwo to – Natalia i Karbowski. Odwieźli Judymową na miejsce. Dojechali na miejsce. Pociąg stanął w Winterturze, wychodząc żona ujrzała Wiktora, który przeciskał się w tłumie. Poszli do jego domu. Były tam dwa nieduże pokoje i kuchnia. Kobieta oglądała wnętrze. W końcu położyła się na łóżku i słuchała śpiewu dzieci będących w jakiejś dużej sali w budynku naprzeciwko ich okna, na 2 piętrze. Pukanie. Szwajcar coś do Wiktorowej krzyczał, ale nie rozumiała. Poszedł sobie. I znowu wrócił. Sypał liście na podłogę i podnosił je i wkładał je sobie do kieszeni. Wyszedł. Po dwóch godzinach przyszedł znowu z Wiktorem. Dzieci Wiktora obdarły mu winogrona; sprawę odłożono na później. Wiktor wiedział, ze go z tego mieszkania wyrzucą, że drugiego mieszkania w mieście nie znajdzie. Mieli jechać do Ameryki do przyjaciela – Witkiewicza.


6. O zmierzchu


Wszystko w życiu Judyma toczyło się tak samo, doszła tylko miłość, która sprawiała, że oczy widziały teraz wszystko z podwójną jasnością. „Wszystko go teraz zastanawiało, cały świat.” „O zmierzchu Joasia częstokroć przychodziła do parku z jedną teraz uczennicą swoją, panną Wandą. Tam przypadkowo spotykały dr Tomasza. Chodzili we trójkę po ciemnych alejkach, rozmawiając o rzeczach obojętnych, naukowych, artystycznych, społecznych. Judym Joasię nazywał „narzeczoną”, chociaż nie szykowali się jeszcze do zapowiedzi, do niczego, nawet nie było wyznania miłosnego. Pewnego dnia w drugiej połowie czerwca Judym szedł do jednej z odległych wiosek, skracał sobie drogę, idąc na przełaj ścieżkami, chciał wrócić przed zachodem słońca. Ścieżka prowadziła nad brzegiem rzeki. Szedł prędko, nic prawie dokoła siebie nie widząc, gdy wtem na zakręcie drogi zobaczył pannę Joannę.” Zmierzali razem w stronę wsi. Joasia oświadczyła, że na niego poczeka, na wzgórzu. Jak na złość chorych wciąż przybywało, czas leciał, ściemniało się, bał się, że już poszła. Prawie biegł, nie widział jej „Odeszła – szeptał połykając łzy jak dziecko.” Znalazł ją. Poszli razem do Cisów. Powiedziała, że kiedyś przed około 3 laty, zwróciła na Judyma oczy, kiedy oboje jechali tramwajem w stronę ul. Chłodnej. Dopiero jak się spotkali 2 raz tego dnia, po badaniu chorych; na wzgórzu Judym powiedział jej, że nie wie dlaczego zwrócił jej uwagę. „Pani musiała wówczas po prostu przeczuć... Że to ja właśnie będę mężem twoim.”


7. Szewska pasja

Sposobem z roku na rok praktykowanym Krzywosąd załatwiał szlamowanie stawu, gdy wtem już w pierwszej połowie czerwca zjechało tyle kuracjuszy, że ukończyć roboty nie było można. Tylko z części stawu od strony rzeki muł był wybrany do głębi. Reszta przedstawiała się w postaci bagna, które woda ledwo była w stanie przykryć. Po spuszczeniu jej błotko wysychające okrywało się zielonym kożuchem wodorostów i szerzyło woń ohydną. Robotnicy pracujący przy rydlu i taczkach dostawali febry, nawet Krzywosąd miał gorączkę i dreszcze. Przy obcych nie można było wywozić za park furami zgniłego szlamu, Krzywosąd, nikomu nie mówiąc kazał w pewnym miejscu rozkopać groblę do gruntu, wstawić w ten otwór pochyłą rynnę z desek szerokości łokcia i puścić na nią strugę wody, która sączyła się na dnie spuszczanego stawu. Wybierano szlam, zwożono go po narzuconych deskach do rynny, wrzucano to w drewniane łożysko strumienia. Wszystko płynęło korytem rzeki do Bałtyku. Judym był zdziwiony ogromem zdarzeń, które dopiero spostrzegł gdy miłość trochę przycichła. Judym z początku postanowił nie wtrącać się w tę prace, bo choć chłopi pili brudną wodę, Judym nie mógł nic wskórać. Rozmyślając dalej. Przecież to lecznica, uzdrowisko, a szlam wywożą do rzeki. Interweniował. Przy stawie stał administrator Krzywosąd i dyr. Węglich. Rozmowa toczyła się ostra, doszło do rękoczynów. Judym pobił Krzywosąda, który po pchnięciu „runął w szlam i zanurzył się w rzadkie błoto.”


8. Gdzie oczy poniosą


Nad wieczorem oddano mu list dyrektora ze słowami: „Wobec tego, co zaszło, spieszę oświadczyć SzPanu, że umowę naszą, zawartą przed rokiem w Warszawie uważam za rozwiązaną. Sługa – Weglichowski.” Judym rozmyślał. Przy oknie stanęła postać Joanny, rozpacz targnęła jego sercem. Czy rozstać się będą musieli. Bolał nad tą bijatyką, nad rozmową z Węglichem, wczoraj o stawach, ludziach ze wsi. Tłumaczył się jej: „Musiałem tak zrobić. To nie ode mnie zależało. Teraz mszczą się na mnie moje własne umiłowania. Gdybym był człowiekiem spokojnym, gdybym się zgodził na wszystko.” „Kto zmaga się ze światem, zginąć musi w czasie, by żyć w wieczności.” Chwila rozmowy nastąpiła między nimi. Pocałunek. Joasia odeszła. Rano Tomasz był już spakowany. Już wózek pocztowy czekał na niego. Tomasz pobiegł do mieszkania i włożył tam coś jeszcze. Bardzo się śpieszył. Poczuł się tak, jakby był w mieszkaniu ciotki, że ona zauważy, że on jeszcze jest, może „kopnie go nogą w zęby ze wściekłości” „albo mu plunie w oczy.” Wyszedł z mieszkania. Znalazł się w pociągu. Nie pożegnał się z Joanna. Marzył teraz o śnie. Palił papierosa jednego po drugim. Na jednej ze stacji, na której trzeba było czekać godzinę, wysiadł z wagonu. Chodził po okolicy, ktoś wśród ludzi zdawał mu się być jego znajomym. Tak – był nim inżynier Korzecki, 30kilku latek. Judym znał go z Paryża, był z nim też w Szwajcarii, gdzie Korzecki bywał dla zdrowia. Widok znajomego dla Tomasza był nie od zniesienia. Judym kierował się do Warszawy. „Zatopiony w siebie nie zwrócił uwagi, że Korzecki przed nim stanął.” Kapnął się, gdy ten doń przemówił. Korzecki chciał namówić Tomasza na wyjazd do Zagłębia Dąbrowskiego (ośrodka przemysłu górniczego i hutniczego). W jednym przedsiębiorstwie jest miejsce dla lekarza; Korzecki poszedł kupić bilety do Sosnowca. Zabiera Tomasza tam ze sobą. Jechali powozem przez okropną okolicę. Dążyli do kopalni „Sykstus”. Znaleźli się w jakimś budynku. Judym został, usiadł; Korzecki poszedł coś załatwić. Spostrzegł przed sobą atrament, pióra i kawałek szorstkiego papieru. Zaczął pisać list do Joanny. Pisał, że jego serce należy do niej; czuje się tak, jakby jedno z nich umarło, a drugie błądzi po cmentarzu. Przerwał list, czuł, że nie pisze tego, co chce, że nie zdoła ubrać tego w słowa. Poczuła obecność kogoś za swoimi plecami. Korzeckiego. „Judym podniósł się z krzesła i wtedy dostrzegł, że tamten zna jego tajemnicę.” Tomasz porwał list i schował do kieszeni. Korzecki zdążył jednak przeczytać coś z jego początku. Mieli oni ruszyć w dalszą drogę do domu Korzeckiego. Wieczorem stanęli przed domem: „piętrowym okropnym domem.” „Mieszkanie było dość obszerne, ale puste jak psiarnia.” Korzecki chce zatrzymać Judyma dla swego towarzystwa.


9. Glikauf (dzień dobry, szczęść Boże!) to chyba znaczy


Zbudziwszy się następnego dnia rano, Judym nie zobaczył już gospodarza. Był sam w pustym mieszkaniu, którego nie ozdabiał ani jeden sprzęt milszy, wytworniejszy. Zdawało mu się, że znowu jest w Paryżu, na Boulevard Voltaire, że otacza go cudze, przemierzłe powietrze...” Na ścianie był olejny obraz ojca Korzeckiego, był to obraz pyszałka. „Judym nie mógł usiedzieć w tym mieszkaniu.” Szedł uliczkami osady fabrycznej i przypatrywał się wszystkiemu co spotkał. Zbite w jedną kupę domy tworzyły niechlujne miasteczko. Idąc Judym usłyszał huk lokomotyw. Pracujących maszyn. Uczucie jakiego doświadczał w jego pojęciu nie dało się opisać. Bo była to wielka tęsknica za Joasią oraz tysiące bolesnych wzruszeń serca. Szedł i rozglądał się: „Około szerokiego, drewnianego domu pewien człowiek zatrzymał go słowem: Pan inżynier prosi. Judym wszedł do tego budynku. Judym wszedł do tego budynku i spotkał się z Korzeckim.” Pytał się go Tomasz, czy może obejrzeć kopalnię. Chciał koniecznie to zrobić pierwszego dnia. Teraz. Opis pracy maszyn, huku, opis przerobu węgla, wydobywania go. Byli obaj pod ziemią. Szli korytarzami. W pewnym momencie Korzecki zawołał kogoś po imieniu, sam poszedł gdzieś zostawiając przybysza z Judymem. Był to człowiek sczerniały na twarzy, o siwych włosach. Rozmawiali o wybuchach w kopalni; wysadzali oni ściany dynamitem, a potem podpierali je belkami. Przyszedł Korzecki. Pokazany jest tu też wyzysk konia. Koń musi ciągnąć wóz z węglem. Czasem wózek się wykoleja, koń staje, wózek naprawiają, koń ciągnie dalej. Czasem oszukują konia, że wózek wykoleił się a oni dokładają mu jeszcze jeden. Koń stoi bo ciężkie, ale musi iść, bo dostanie batem parę razy.


10. Pielgrzym

Pewnego dnia Judym w towarzystwie Korzeckiego udaje się do Kalinowicza – wysoko postawionego inżyniera (jest on dyrektorem). Był to łysy grubas, jego dom to pałac w puszystych dywanach. W jednym z pokoi widzieli dzieła zakupione gł. w Mediolanie przez dyrektora za bezcen. Widzieli jego córkę – Helenę, także syna Kalinowicza juniora.
Pielgrzym … to słowa hymnu napisanego przez Słowackiego o zachodzie słońca.
Siedzieli dość długo, bo m.in. padał deszcz. Przyszedł list Korzeckiego; Judym poszedł z przyjacielem do posłańca. Myślał, że to od Joasi. Ten gość, to był „przemytnik”. „W Katowicach 2 tyg, temu zostawiłem paczkę kortu na ubranie. Kupiłem ten kort w Krakowie.. Nie chciało mi się płacić. Szepnąłem temu furmanowi, żeby mi to przyniósł któregoś dnia..” Tak się tłumaczył z wizyty „gościa” Korzecki. Po 2 godzinach Judym z Korzeckim wracali do domu. Deszcz już ustał. Wstąpili do krawca. „Po co to mam trzymać w domu?”


11. Asperges me...

Pewnego dnia, gdy przyszedł do domu, Judym zastał gościa u Korzeckiego. Był to Oleś Daszkowski, który prosił żeby Judym odwiedził jego chorą matkę, chorą na płuca, miała suchoty. Judym nie mógł jej pomóc, gdyż choroba była w ostatnim stadium rozwoju.

12. Dajmonion


Dajmonion to głos wewnętrzny, pochodzenia boskiego, powstrzymujący człowieka przed niewłaściwymi czynami. „Doktor Judym otrzymał urząd lekarza fabrycznego i zamieszkał w pobliżu kopalni.” Otrzymał on kiedyś list od Korzeckiego w dziwnym stylu, pisał w nim o Dajmonionie. Judym uznał to za zaproszenie na odwiedziny. Pojechał, gdy nagle zobaczył przed sobą pędzący wóz. Był to woźnica Korzeckiego. W domu „leżał Korzecki w ubraniu, okropną masą krwi do szczętu zwalonym. Głowa jego była roztrzaskana. Były to już zwłoki Korzeckiego.”


13. Rozdarta sosna


Rano Judym zdążał piechota na dworzec kolejowy. Był to jeden z pierwszych dni września. Poprzedniego dnia dostał list od Joasi, z zawiadomieniem o przyjeździe. Oglądali razem fabryki. Joasia chciała pomagać mu w pracy, chciała zbudować szpital, taki jak w Cisach. Chciała mieć dom ale urządzony bez przepychu. Uczyła się pod jego nieobecność gotować, sprzątać, prać. Wiedziała, że chce z nim być na zawsze. Judym przerwał tę miłość. Chciał walczyć sam z biedą ludzi jego klasy, wyrzekł się miłości, rodziny. „Otrzymałem wszystko, co trzeba... Muszę to oddać, com wziął.” „Ten dług przeklęty... Nie mogę mieć ani ojca, ani matki, ani żony, ani jednej rzeczy, którą bym przycisnął do serca z miłością, dopóki z oblicza ziemi nie znikną podłe zmory. Muszę wyrzec się szczęścia. Muszę być sam jeden. Żeby obok mnie nikt nie był, nikt mnie nie trzymał!” On musi ratować tych robotników z cynkowych domów – sam jeden. A gdy wygra może to szczęście wrócić do niego. Byli w lesie, ona odeszła od niego w stronę dworca kolejowego ze łzami w oczach.


Zakopane. Jesień 1899 r.












sobota, 10 maja 2014

"LUDZIE BEZDOMNI" - STEFAN ŻEROMSKI - CAŁY I TOM !!!!

Ludzie bezdomni” STEFAN ŻEROMSKI

Tom I
1. (Paryż) Wenus z Milo
Tomasz Judym wracał przez Champs Elysées z Lasku Bolońskiego – jeździł tam koleją. Judym był doktorem, mieszkał w kawalerce (od roku) na Boulevard Voltaire. Tomasz jest w Luwrze przy posągu Afrodyty. Rozmyśla, gdy nagle słyszy rozmowę prowadzoną po polsku; zobaczył 4 osoby. Na przodzie szły 2 panienki, podlotki, z których starsza mogła mieć 17 lat, a druga 15. Za nimi toczyła się dama niemałej wagi, wiekowa, siwa, obok niej szła panna około 20letnia. Stanęły przy posągu i żywa rozmawiały o nim. Judym kontynuuje praktykę chirurgiczną w paryskich szpitalach. Jedna panna obserwowała posąg. Judym zerkał na dziewczynę. Ta wielka matrona, to babcia Niewądzka, z dwiema dwiema wnuczkami Orszeńskimi: Wandą – młodszą i starszą Natalią. Towarzyszyła im opiekunka i nauczycielka – Joanna Podborska. Judym jest Polakiem. Przedstawił się paniom i ofiarował pomoc w znalezieniu pewnego miejsca. Jego matka była praczką, a ojciec był szewcem na ul. Ciepłej, robił trzewiki; pił i awanturował się. Proszono Tomasza żeby pojechał z nimi do Wersalu. Natalii i Joannie bardzo się Tomasz podobał.
2. W pocie czoła (W-wa)
Po upływie roku, jednego z ostatnich dni czerwca Judym obudził się w Warszawie.” przy ulicy Widok. „Stara budą” nazywał Warszawę. Postanowił odwiedzić rodzinę; poszedł na ul Cichą do starej kamienicy, gdzie mieszkał. Szedł tam z niemiłym uczuciem „fałszywego wstydu”. Brat Judyma – WIKTOR- miał na swoim utrzymaniu ciotkę – Pelagię. Wiktor pracował w fabryce przy stalowni. Jego żona Teosia w fabryce cygar. Mieli dzieci, którymi zajmowała się chora ciotka – Pelagia; chłopca – Franka 8 lat, i dziewczynkę – Karolinę. Tomek chciał się zobaczyć z bratową. Poszedł do fabryki cygar. Zamienili parę słów. Judym postanowił spotkać się też z bratem – następnego dnia rano. Gdy zapukał do domu otworzył mu Wiktor. Poszli do pracy Wiktora. Tomka drażniło, gdy jego bratowa mówiła „mogię”. Wiktor wypominał bratu, że pod opiekę wzięła go bogata ciotka i wychowała; dała szkołę, teraz Tomasz jest kimś, a on chodzi w łachmanach jak ich ojciec. „Tak jeszcze stała, gdy mnie wzięła do siebie. Była już wtedy przekwitła, życia dawniejszego nie prowadziła, ale bywało u niej mnóstwo znajomych. Grało to w karty, piło. Przychodzili najrozmaitsi ludzie, młode i stare baby. Tam ja to rosłem „jako rżysko w ogródku”. Pierwszych lat byłem na posyłkach, floterowałem, czyściłem posadzki, myłem w kuchni garnki, rondle, nastawiałem samowary i latałem, latałem bez końca za sprawunkami. Jeszcze dziś pamiętam ten dom, te schody kuchenne! Ile ja tam cierpień... Może we dwa lata wzięła ciotka i wynajęła pokój w korytarzu z osobnym wejściem jednemu studentowi. Płacił niedużo, ale za to miał obowiązek mnie uczyć i przygotowywać do gimnazjum. Ten facet mnie uczył sumiennie i przygotował. Radek się nazywał. Poszedłem do szuby. Ciotka płaciła wpis, nie mogę powiedzieć,ale też za to używała na mnie co się zmieści. Dowiedziałem się później, gdy byłem starszy, że dużo przegrała w karty. Wówczas nie rozumiałem wcale tego, co się tam dzieło. Doświadczyłem tylko na sobie bez ustanku, że ciotka jest coraz bardziej skąpa i wściekła. Formalnie wściekła. Opanowywała ją czasami jakaś furia i gnała po pokoju, z jednego w drugi. Nie daj Boże wpaść jej wtedy w ręce ! Sypiałem zawsze w przedpokoju, na sienniku, który wolno mi było przywlec z ciemnego posażyka za pokojem ciotki wówczas dopiero, gdy się już wszyscy goście od niej wynieśli. Kładłem się spać późno w nocy, a wstawać musiałem najwcześniej ze wszystkich. Z czasem gości przychodziło coraz mniej, ale za to wynajęła trzy pokoje, do których wchodziło się ze wspólnego korytarza, sublokatorom. I wtedy nie wolno mi było kłaść się spać przed powrotem ostatniego z tych nędznych włóczykijów. Wstawać musiałem, gdy jeszcze wszyscy spali. Prał mnie, kto chciał: ciotka, służąca, lokatorowie, nawet stróż w bramie wlepiał mi, jeśli nie kułaka w plecy, to przynajmniej słowo, często twardsze od pięści. I nie było apelacji. Moje lekcje, gdy Radek się wyprowadził po skończeniu budy, odrabiałem w kuchni, na stole zawalonym rondlami, wśród ziemniaków i masła. Ileż to razy ciotka mnie wyganiała precz, za byle winę! Ile razy musiałem błagać na klęczkach, żeby mnie znowu przyjęła do swego „domu”! Czasami w przystępie świetnego humoru dawała mis swoje rozklepane trzewiki, w których ku szczerej radości całego gimnazjum chodzić musiałem. Trafiła się zima, kiedy sypało się w prunelowych pantoflach z wysokimi obcasami, albo zima, w której całym ciągu mogłeś widzieć na śniegu ślad moich bosych nóg, choć niby to były okryte przyszwami. Jakem się tylko przywlókł do piątej klasy, bryknąłem stamtąd. Ale całe moje dzieciństwo, cała pierwsza młodość w nieopisanym, wiecznym przestrachu, w głuchej nędzy, którą teraz dopiero pojmuję.”
3. Mrzonki
Powrót z wywczasów letnich doktora Antoniego Czernisza stanowił dla świata lekarskiego jak gdyby otwarcie roku.” Czernisz był sławny, pochodził za sfery ludzi biednych. Po 40 – stce ożenił się z półarystokratką; mieli dzieci. W salonach gromadziła się sfera myśląca. „Wszystko, co Warszawa miała wybitnego, znajdowało tam gościnę.”... „Judym, który doktora Czernisza znał będąc jeszcze studentem, złożył mu w pierwszych dniach września swe uszanowanie i został zaproszony do koła. W połowie października odbywało się tam zebranie lekarzy.” Tomasz wybrał się na to zgromadzenie ze swym odczytem, który napisał będąc jeszcze w Paryżu: „Kilka uwag czy słówka w sprawie higieny.” przedstawił on innym lekarzom swoje obserwacje z Paryża i z W-wy. Chciał żeby wreszcie zaczęto nie tylko leczyć, ale i zapobiegać chorobom; żeby lekarz leczył nie tylko bogatych, ale i biednych. „Lekarz dzisiejszy - to lekarz ludzi bogatych.” Ludzie fabryczni, którzy zachorują z powodu wykonywanej pracy, np. na zgorzel płuc – zostaje on wyleczony jako tako i wraca do pracy. Podnoszą się głosy wśród lekarzy. Ktoś mówi, że rzecz opieki a nie szpitala. „Lekarza obowiązek – właśnie wykurować.” Tomasz na to wszystko: „Nie jest moim zamiarem żądać, ażeby lekarz szukał miejsca dla swoich uzdrowionych pacjentów. Stan lekarski ma obowiązek, ma nawet prawo ZAKAZAĆ w imieniu umiejętności, ażeby chory wracał do źródła zguby swojego zdrowia.” Doprowadził myśl do końca, usiadł nie miał już siły ciągnąć dalej odczytu, choć były tego 3 części mówiące o sposobach ratowania higieny. Wypowiadali się słuchacze: doktorzy Kaleniecki, Płowicz – który założył własny gabinet. Kiedy Judym wyszedł z zebrania szedł za nim dr Chmielnicki, Żyd, zwany „Czerkies”. Twierdził on, że medycyna to fach. Tomasz mieszkał na Długiej.
4. Smutek
5 razy wyszedł Judym na spacer w Aleje Ujazdowskie. Rozmyślał o swoim życiu, że zamierają w nim dawne ideały. Gdy chciał przejść przez most na drugą stronę szosy, przeszkadzały mu jadące powozy. Na końcu toczył się wolant, a w nim Joanna z panią Niewadzką i wnuczkami. Zauważyli się wzajemnie z Joanną.
5. Praktyka.
Proroctwo dr Płowicza, co do dalszych losów Judyma spełniło się tyle, że istotnie tablice z wyszczególnieniem godzin przyjęcia umocowane zostały nie tylko na drzwiach mieszkania dr Tomasza, ale także u wejścia do sieni kamienicy, w której mieszkał, przy ulicy Długiej. Przyjmował po południu, bo rano asystował w szpitalu na oddziale chirurgicznym. Gabinetu nie odwiedził jeszcze nikt od września do lutego. Czekał. Miał do pomocy kobietę, mężatkę z tej samej kamienicy, panią Walentową. Pełniła ona funkcję portierki. Czasami zastępowała ją 15 – letnia Zosia, jej córka. Obie okradały Judyma z czego się dało: ze świec, nafty, jedzenia, ubrań. Mowy nie było o ich wyrzuceniu: obie wtedy lamentowały, płakały, że bieda, głód. Więc wszystko się powtarzało. Pozostawiały po sobie tylko brud. W marcu przyszła pierwsza pacjentka, która nazywała Tomasza Konsyliarzem. Opowiadała o stowarzyszeniu, nawracała ona kobiety. Dał jej Judym rubla. Tomasz odwiedził Wiktora, swego brata, ale zastał tylko ciotkę, która zawsze się na niego boczyła. Dzieci nie umiały dobrze czytać, więc je uczył. Późno od nich wyszedł. Poszedł do cukierni. Na progu szybko skręcając w dzielnicę ludniejszą, zatknął się z dr Chmielnickim. Rozmawiali. „Czerkies” zapytał, czy nie wyjechałby on na prowincję, Chmielnicki ma znaleźć kogoś do pomocy dla p. Węglichowskiego, który jest dyrektorem zakładu (sanatorium) w Cisach. Węglichowski jest lekarzem i znajomym Czerkiesa. Z początku Judym nie chciał, ale gdy dowiedział się, że oferują mu całkowite utrzymanie, a za zadanie miałby kąpać i odwiedzać z innymi lekarzami chorych – zgodził się. Dr „Węglich” powiedział mu, że zakład Cisy i majatek należy do p. Niewadzkiej.
6. Swawolny Dyzio
Pod koniec kwietnia Judym przeniósł się z Wa-wy; dostał zaliczkę 100 rubli na opłacenie ludzi, na spłacenie długów, na drogę do Cis. Jechał pociągiem, w wagonie siedziały już 3 osoby do tego grona dosiadła się pani z 10 letnim synem – DYZIEM, który dawał się we znaki pasażerom; deptał ich, kopał, popychał przygniatał, denerwował. Gdy dojechali na miejsce, dr Tomasz wynajął powóz. Poszedł coś załatwić, gdy wrócił zobaczył w powozie DYZIA z matką, oni też jechali do Cis. (uzdrowiska). W drodze Dyzio wsadzał słomę do butów Tomasza i wpychał je w nogawki aż do kolan. Zbierał błoto i kładł je na kolana Tomkowi. Wlał mu doktorek, zatrzymawszy wcześniej powóz. Potem wysiadł i poszedł dalej pieszo. Męczyła go daleka i uciążliwa droga. Wynajął furmana; po drodze trafił się sklep z trunkami, przy którym zatrzymał się woźnica. Tomasz postanowił postawić mu „Leopolda”. Po wypiciu dalej ruszyli. Zaczęła się 'prawdziwa' jazda: bardzo szybka, każda kałuża była zdobyta; wóz zataczało no wszystkie strony, aż się w końcu skręcił i wywrócił. Woźnica złamał nogę. Tomasz dalej poszedł pieszo. Uszedł 2 wiorsty, gdy usłyszał za sobą tętent koni; jechały dwie amazonki: p. Natalia i Wanda i p. Karbowski. Tomasz szedł dalej sam.
7. Cisy
Zakład leczniczy Cisy był instytucją akcyjną o kapitale stałym wysokości blisko trzech kroć 100 tyś rubli.” Wspólników było około 20 kilku. Ci wybierali spośród siebie radę (nadzorczą) rządzącą, złożoną z prezesa, 2 wiceprezesów, komisję kontrolującą również z 3 członków; tudzież dyrektora, administratora i kasjera. Obowiązki prezesa rady zarządzającej pełni wybitny adwokat stale mieszkający w Moskwie. Jednym z wiceprezesów był wspólnik, kupiec Leszczykowski z Bostonu, mieszkający w Konstantynopolu; drugim bogaty przemysłowiec warszawski p. Stark. Dyrektorem był dr Węglichowski, administratorem Jan Bogusław Krzywosąd Chobrzański; kasjerem mąż damy, z którą w Wa-wy jechał Tomek – czyli ojeciec Dyzia, - p. Listwa. Leszczykowski zwał się w skrócie „Les”, a Krzywosąd - „Wójt”.
8 Kwiat tuberozy
Oglądanie Cisów zajęło Judymowi sporo czasu. Postanowił sam znaleźć szpitalik, w którym miał pracować. Znajdował się on koło kościoła, w którym akurat odbywała się msza. Kościół nie był wykończony, co nie przeszkadzało odprawiać mszy. Tomasz wszedł do środka, szedł po piasku, bo nie było posadzki i wielu innych rzeczy. Szedł w kierunku prezbiterium, stanął, niedaleko zauważył swoje trzy znajome z Paryża: p. Natalię, Wandę i Joannę. Najpierw zauważyła go Natalia, potem Joanna. Poszli razem na obiad do proboszcza. Ksiądz i Tomasz poszli do księżowskiego gabinetu, gdzie okna wychodziły na drogę, którą szedł p. Karbowski, gość, który jechał z paniami na koniu, gdy Tomasz szedł pieszo do Cis. Karbowski to cisowski kuracjusz (choć zdrowy jest). Łobuz pochodzi z bdb rodziny, odziedziczył po ojcu majątek, straci go jednak w ciągu 2 lat. Bywał on wszędzie: w Monte Carlo, Paryżu, etc.; grał w karty, rozkochiwał w sobie damy, potem je porzucał. Ludzie nazywają go „panem hrabią”. Pożycza on pieniądze od kogo się da. Pukanie do drzwi, wchodzi Karbowski. Usiadł koło Joanny, ale naprzeciwko panny Natalii. Rozmawiali chwilę patrząc sobie prosto w oczy. Tomasz zazdrościł Karbowskiemu wszystkiego, a najbardziej tęsknoty, uczuć jakimi darzyła go panna Natalia, która była zakochana w Karbowskim.
9 Przyjdź
Burza. Tomasz wygląda przez okno swego pokoju, czeka na kogoś... patrzy, czy nikt nie idzie aleją...
10 Zwierzenia
Wpisy w dzienniczku Joanny !! 17 X, 6 lat jest już w kraju; wtedy miała 17 lat, dziś 23 wiosny; babcia, bracia Wacek i Henryk, ciocia Ludwika, która zastępowała jej matkę. Mieszkała wtedy w Kielcach, ciotka miała stancję uczniowską. Pewnego dnia Joanna dostaje telegram o pracy u Predygierów, mieszkali oni przy ul. Bednarskiej; miała uczyć pannę Wandę za 15 rubli miesięcznie. Utrzymanie miała dostać całkowite oraz osobny pokój. (Joasia mieszka na ul Długiej.) Umarła jej przyjaciółka – Staszka Bozowska ( nawiązanie do „Siłaczki !!!!) Joasia pracuje u Heleny Predygierowej.
18 X, Henryk został wyrzucony z 6 klasy, siedzi w Zurychu, uczęszcza na filozofię. Wacek opuścił gimnazjum „ze srebrnym medalem” „pracował tutaj na przyrodzie”, był przez wszystkich poważany, tak źle skończył, bezużytecznie.
24 X, była w teatrze
26 X Rola poezji w życiu kobiet, one nie mogą pisać, bo nie dorównują mężczyznom, bo to „słaba płeć” „inaczej to samo czuje”.
27 X rozczarowanie światem..
Joanna dowiaduje się, że Henryk nie robi doktoratu, jak ją zapewniał, ale robi długi, awantury. A Joanna biega po Warszawie i daje lekcje. Wzięła do siebie panią Guêpe – Francuzkę, w pokoju są obie, mieszkają razem, Joasia czuje odrazę do ludzi, że się zmienili na gorze i ona też; rodzice Joasi umarli bardzo dawno temu.
7września umiera jej brat – Wacław. Joasia pochodzi z Kielc, a mieszka i daje lekcje w W-wie. Kiedyś mieszkała we wsi Głogów, na wakacjach była w Mękorzycach u wujostwa Hipolita i Walerii. Ich córka Tecia, a dokładniej Felcia Bulwińska (po mężu). Rodzice Jaosi pochowani są w Krawczysku.