wtorek, 17 czerwca 2014

BEZ DOGMATU ---- KOLEJNA PORCJA STRESZCZENIA

25 maja

3 dzień minął od ich rozmowy. Anielka nie powtórzyła swego żądania o wyjeździe. Leon chce walczyć o nią, choć będzie to długa walka i trudna.


26 maja

Zawiadomił Śniatyńskiego, że zbiory ojca chce sprowadzić od Warszawy. Powiedział przy śniadaniu, że ojciec zapisał jej jeden obraz w testamencie, czyli miał ją za swoją synową. Chce on ową Madonnę oddać Anielce. Wywołał ich wspólne wspomnienia.

28 maja

Ciotka myśli o wyścigach i swoim koniu Naughtyboyu, bo ma w nich wystartować. Siedzi po 6 – 8 h dziennie w Burzanach, gdzie jest koń. p. Celina czuje się słabo. Dba o nią Leon, bo chce sobie zjednać obie panie. Czyta dzienniki, w których pisano o sprawie rozwodowej p. Koryckiej. Rozmawiają o tym. Tak prowadził czytanie wywiadu, by przekonać i udowodnić Anielce, że wszystko da się zrobić dla prawdziwej miłości. Na co mu rzekła, że sumienie na to nie pozwala.

29 maja

Złapał Anielkę w ramiona, gdy spadała z krzesła. Po czym z wrażenia stracił oddech, zachwiał się, przytrzymał się poręczy krzesła. Anielka wie już dokładnie o sile jego uczucia.

30 maja

Anielka dostała list od Kromickiego, nie wie, kiedy wróci. Młody doktor Chwastowski (Chwast), rzekł, że gdy p. Celina poczuje się lepiej, ma jechać do Gasteinu. To dalej od Baku, miejsce, gdzie jest Kromicki. Leon może pojechać, gdy on nie zechce. Leon ma pojechać do Warszawy i zająć się mieszkaniem dla siebie, Anielki i p. Celiny. Im zaś nie wspomniał, że jedzie z nimi. On ma ponieść koszty utrzymania. W miliony Kromickiego panie już nie wierzą. Leon ma sprawić, by ciotka zaproponowała mu podróż z nimi. Wie, że Anielka może być zszokowana, ale się zgodzi.

Warszawa, 31 maja

Klara ma zagrać 2 koncerty charytatywne. Odmówiła jednak. Dając w zamian duży datek. Chodzą wieści, że Leon ma się z nią ożenić. Widział się z nią i Śniatyńskim. Klara chce wkrótce wyjechać do Frankfurtu. Śniatyński chce, by Leon ją zatrzymał. Obeszło go to. Poszedł kupić coś do czytania dla Anielki. Szuka wszelkich dróg, by Anielka odp na jego uczucie.

1 czerwca

Odebrał wczoraj wiadomość z Gasteinu. Panie mają zarezerwowane kwatery. Posłał im tę wiadomość do Płoszowa razem z książkami George Sand i Balzaca. Dziś niedziela. 1 dzień wyścigów. Ciotka mieszka u Leona. p. Celina czuje się lepiej. Aniela ma być na wyścigach. Aniela ma mieszkać u niego. Cóż za radość. W tym domu ją pokochał.

2 czerwca

Zaprosił po wyścigach kilku gości i Anielkę.

3 czerwca

Kupił morze kwiatów i ozdobił nimi dom.

4 czarwca

Był u Śniatyńskich i kilku osób. Śniatyński rozgłosił, że Leon urządza muzeum ojca w Warszawie; piszą o tym w gazetach.

5 czerwca

Wyścigi przyspieszono o jeden dzień z powodu jutrzejszego święta. Anielka i ciotka przyjechały rano. Anielka schudła, pobladła. On to zauważył, reszta pań nie, bo ją widzieli codziennie. Zdziwiły się panie na tę burzę kwiatów – niespodzianka. Mówi o obiedzie. Anielka ma być jego honorowym gościem i gospodynią w jego domu. Mówił, że się o nim rozpisują w gazetach, że sprowadza zbiory ojca. Zainteresowało ją to. Chce w swoim domu zrobić muzeum. Zostawia tylko na piętrze jej pokój nietknięty. Przyozdobił go dla niej kwiatami. Prosiła, by jej nie zasmucał. Mówiąc, że chce w jej pokoju umrzeć. Uścisnęli sobie mocno dłonie. Mieli na wyścigi zabrać jeszcze p. Helenę Zawistowską, bo jej ojciec chory. (Kolejne swatki ciotki).Wygrał wyścig koń ciotki. Zostali w Warszawie do następnego dnia, bo zwycięski koń ciotki zachorował. Kocha ją mocno, chce ją odwieźć jutro, bo ciotka zostaje przy swym koniu.

6 czerwca

Odwiózł ją do Płoszowa. Ona go odpycha.

7 czerwca

Myśli, że popełnił pomyłkę w swoich krokach do niej. Wie, że ona cierpi, że jest nieszczęśliwa. Wie, że ona odchorowuje wszystko. Odtrącała go, jego pocałunki, mówiąc: „Ty mnie obrażasz!” - nie schodziło z jej ust. „Wyraz rozwód sprawił na niej wrażenie rozpalonego żelaza.” Nie rozumie jej.

8 czerwca

Czuł, że są sobie bliscy, przeznaczeni, ale się na tym myśleniu pośliznął, na tej swojej filozofii „co ona zrobi...” Dusza Anielki skrupulatnie odsiewa ziarno od plew i nie ma mowy o uchybieniu. Dusze kobiece są dogmatyczne. Jest zniechęcony walką z Anielką o Anielkę. „Żona ma należeć do męża” to u niej święte.

9 czerwca

„Ona nie jest szczęśliwsza ode mnie.” Przyjechał do Płoszowa p. Zawiłowski z córką Heleną. Ciotka wychwalała ją pod niebiosa. Rozdrażniony Leon rzekł: „Dobrze!” „Jeśli chodzi więcej o moje małżeństwo niż o moje szczęście, to mogę jutro oświadczyć się pannie Zawiłowskiej, bo nareszcie i mnie jest wszystko jedno!” Mówił to rozdrażniony i widoczne było, że nie zamierza słowa dotrzymać. Anielka jednak pobladła, ręce jej drżały przy zakładaniu rolet. Rozmawiali. Tłumaczył, że jej nie kocha inie ożeni się z Heleną. Aniela chce tego związku dla niech. Wmawia jej Leon, że widział jej reakcję, ona wypiera się „(...) się boję, że cię znienawidzę”. Anielka ma swój dogmat. On zaś jest jak łódź bez steru i bez wioseł. Zastanawiał się co robić wśród tych kobiet – aniołów. On, który im może tyle cierpień zgotować!

10 czerwca

2 listy od notariusza z Rzymy, i od Śniatyńskiego. Zbiory dotrą do domu wysyłane jak meble. Brakowało mu czegoś. Teraz wie, że Anielki. Ona jest osią, wokół której obraca się jego świat. Czuju, że się to wszystko źle skończy. Nie umie wyobrazić sobie siebie i Anielki razem w dantejskich przegrodach. Wie, że miewa ona bezsenne noce.

Bez dogmatu ---- KOLEJNA CZEŚĆ STRESZCZENIA !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ----- TO NIE KONIEC JESZCZE !!!!!!!!!!!!!!!!

17 kwietnia 

Pojechał do Płoszowa. Rozmyśla o tym, jak się przywitają, co się w niej zmieniło, etc. Witała go blada, choć wiedziała od jego ciotki, że przyjedzie. To była ta dawna Aniela, nie ta zamężna. Przyszła ciotka z młodym doktorem Chwastowskim, młodszym synem rządcy. Leon opowiadał o swoich podróżach, rozmowa z Anielką stała się lżejsza; nie wydawała mu się mężatką. Musiał sobie sam o tym przypominać. Mówił do niej „siostrzyczko” ! Co ułatwiało im kontakt. Odwiedził nawet p. Celinę, która powiedziała mu: „Wiesz, że Głuchów sprzedany?” Pokrzepił optymizmem obie panie, że da się odzyskać ich majątek, za co szczególnie wdzięczna była Anielcia. Spotkał Leon doktora Chwastowskiego, wypytał o zdrowie p. Celiny; potem o jego braci: jeden założył browar w Płoszowie, drugi ma księgarnię z elementarnymi książkami w Warszawie, trzeci ukończył szkołę handlową, wyjechał z Kromickim na Wschód jako jego pomocnik. Najlepiej się powodzi temu od browaru. Leczył młody Chwastowski kleryka z Warszawy na suchoty, który przebywał u rodziny w Płoszowie. Odwiedzał go Anielka i ciocia, wie, że Anielcia nie jest szczęśliwa.


21 kwietnia

Mieszka niby w Warszawie, a 4 dni spędził z rządcą w Płoszowie. P. Celina czuje się lepiej, za to kleryk – Łotysz – zmarł. Stracili oni 1200 rubli, cały dobytek sprzedali, by wykształcić syna na księdza, ale on zachorował i zmarł. I zostali bez środków do życia. Leon chce dać im 1200 rubli. To się działo przy Anielce. Byli na pogrzebie kleryka. To 1 obrzęd w jakim uczestniczył Leon z Anielcią w Płoszowie – akurat to był pogrzeb. 


28 kwietnia

Upaja się obecnością Anielki, a postać Kromickiego zdaje się być bajką. Przyszły listy od Kromickiego – szt. 2. Anielka czytała listy przy ciotce i Leonie, choć nie na głos. Wkurzyły one Leona. Wzburzenie jego spostrzegła Anielcia; powiedziała, że musi jechać do Warszawy, że nie wypali ich wspólny wyjazd na koncert Klary. Anielka i tak by nie jechała. Musi być przy mamie, na list też musi odpisać; Leon zrobił jej ironiczny przytyk, dając do zrozumienia, że jest zazdrosny. Ciotka chce Klarę zaprosić do Płoszowa; zastanawiała się, czy wypada, ale gdy się dowiedziała, od Leona, że ona tygodniami bywa u swojej przyjaciółki, królowej rumuńskiej, to nie ukrywała zaskoczenia. 
Leon po przytyku poczuł gniew na siebie. W domu w Warszawie napadł go ból głowy, ustał wieczorem przed samym przybyciem ciotki. Pojechali razem na koncert charytatywny (dla ubogich) Klary – grała źle, choć ją doskonale przyjęto. Zagrała z powodu aplauzu jeszcze raz Beethovena; sama gra wzruszyła słuchaczy, Klarę też; zawsze rozmawiali z nią po francusku, dziś zagadnęła Leona po niemiecku

29 kwietnia

Dotąd trwa jego przygnębienie z powodu listów Kromickiego. Nie zgadza się z teorią, że „która raz za mąż poszła, należy do męża.” Pragnie on wzajemności od Anielki. Jego rozważania na temat miłości. Chce kochać i musi kochać. 


4 maja

Opisuje walory (jak zwykle) Anielki; widział ją spacerującą po parku dla zdrowia. Boi się ona go ostatnio. Unika. W końcu się spotkali. Rozmawiali o wszystkim potem o sobie, uczuciach, przeszłości. Mówił o śmierci ojca. Jeśli tu osiądzie to tylko przez nią i dla niej. Przyznaje, że nie jest szczęśliwy. Tylko dla niej mógłby znaleźć dla siebie jakąś pracę, zajęcie, bo nikt i nic więcej nie jest mu w stanie zapewnić taki bodziec. Chce być tylko jego siostrą – Anielka – i jest nią. Wyraz „siostra” ją uspokaja. Choć on czuje coś ponadto słowo. Mówi jej o swojej pustce wokoło siebie; braku ojca, ciotce, która nie rozumie współczesności. Nie chce się żenić – nigdy. (bo ona jest zamężna). Jest samotnikiem. Czuje ciągle wobec nie napór „innych” nie siostrzanych uczuć. Ledwo się hamuje. Ucieka, bo się wzruszyła. Myśl go ogarnęła, że ona go kocha, choć się tego uczucia wypiera! Czuł, że chce ją mieć, zdobyć, ale i to, że ją oszukuje. Prosi ją o współczucie i przyjaźń. 


10 maja

Anielka szczęśliwa i spokojna. Uwierzyła, że chodzi mu wyłącznie o braterskie uczucie; chce by ta miłość kwitła w niej do niego, choć przybierze ona z czasem inne kształty. Jest wesoła i on też. Swobodnie żyją i rozmawiają, są stworzeni dla siebie wg niego. Niedziela. Poszli razem do kościoła. Siedział obok niej, po kościele spotkali Łotyszów żebrzących o jałmużnę, choć ich przecież Leon wspomógł. 
Kochają się bardzo.


13 maja

Klara i Śniatyńscy nie przyjechali. Była burza jakiej dawno nie było. Modliły się panie, zaproponował Leon, Anielce, że poobserwują razem burzę w sąsiednim pokoju, gdzie jest okno weneckie. Chciał ją wziąć za rękę. Miał pożądanie w oczach, na ustach. Anielka uciekła do kobiet. Obraził się za jej brak zaufania do niego. Burza spustoszyła park. Przyszli ludzie, którzy lasów nie mieli, po gałęzie połamane. Zabronił im tego Leon, ale mówiąc po francusku. Anielka go przekonała.


15 maja


 Ciotka wysłała powóz po Śniatyńskiego i Klarę – bardzo wcześnie. Tak, że przed południem byli w Płoszowie. Anielka była zdziwiona pięknością Klary, nic o tym nie wspomniał Leon. Porównuje Klarę z Anielką; ich rysy, urodę. Klara ma zagrać dla nich, dla p. Celiny też. Adorował Klarę czując, że Anielka czegoś się obawia. Byli wszyscy w lesie. Śniatyńscy zaczęli się po lesie ganiać. Klara dołączyła do nich. Leon szedł z Anielką. Zapyt. Ją czemu jest taka dziwna, ale się tego wyparła. Powiedz. Tylko, że wszyscy się Klarą zachwycają, że się temu nie dziwi. Rozmowę przerwali im 'biegacze'. Cieszy się Klara, że przyjechała do Warszawy. Leon mówił, że „postaramy się by na zawsze tu została.” Wywarł wrażenie na Anielce. Klarę zaskoczył. Klara grała na fortepianie. Leon myślał nie o muzyce, ale o Anielce. Czuł, że ona myśli o nim i Klarze, czy ich coś łączy. Szukał sposobu, by wyznać Anielce, że ją kocha. Klara grała nuty z „Pieśni wiosennej.” Noc. Gdy grać skończyła Śniatyński dał hasło do powrotu do domu. Poszli piechotą aż do szosy. Zrobił to, bo wiedział, że ciotka nie pójdzie, a Anielka musi, więc sobie z nią porozmawia. Droga do szosy miała pół wiorsty. Przy szosie miał czekać powóz na Śniatyńskich i Klarę. Śniatyński pośród mroków nocy zaczął deklamować ustęp z „Kupca weneckiego”. Dokończył za niego Leon, bo reszty Śniatyński nie pamiętał. Potem powtórzył p o francusku wszystko Klarze bo nie zrozumiała po polsku. Zajmował się Leon Klarą; szedł z nią pod rękę, co dawało mu radość, bo Anielka się dąsała. Odjechali powozem. Milczeli z początku, potem on się odezwał. Muzyka się jej podobała, ale on wie, że ona jest jakaś inna, nierada z czegoś. Tłumaczy, że musiał on zajmować się gośćmi, że jest ok. powiedział, że myślał tylko o niej. Ona mu mówi, że ta pustka co ją czuł, prośba o przyjaźń, to że ONA pewnie pomyślała, że to wszystko znalazł w innej. Przyznała mu rację. Wyznał, że Klara jest mu obojętna, choć Anielka cieszy się z ich przyjaźni. Leon mówi, że ją kocha dziś jeszcze jak szalony, że jego istota należy do niej. Anielka stanęła jak wryta. Mówi dalej: że nic nie chce od niej, by tylko wiedziała, że ją kocha, czego się zapewne domyślała. Skarży się na swój los do niej, bo nie ma przed kim. Po tych wyznaniach, rzekła, że nie chce tego słuchać i uciekła. Leon postanowił wyjechać do Warszawy, by z myślami mogła sobie Anielka poradzić. Boi się z nią spotkać, dlatego wyjeżdża. 


19 maja

Pierwszy dzień po przyjeździe do Warszawy – przespał. Trochę mu wstyd, że uciekł, że ją zostawił z ciężarem swego wyznania. Wie, że go kocha i kochała, nawet wtedy, gdy szła za mąż za Kromickiego. Nie ożenił się z Anielką, bo jest 'kaleki', bo niańczyły go refleksja i krytyka matki. Sądzi, że gdyby stała się dziś wolna, to by ją pochwycił dla siebie. Ale gdyby nie wyszła za mąż pewnie by jej tak nie pożądał.


20 maja

Myśli co zrobi, co będzie, gdy uzyska wzajemność Anielki. Wie, że słowo rozwód wymówione przez niego, byłoby okropieństwem dla pań w Płoszowie. Gdy jednak wyzna mu, że go kocha, on jej powie o rozwodzie i ona musi się z tym oswoić. Aby tego dokonać muszą czekać do śmierci ciotki i p. Celiny. Kromicki albo się zgodzi, albo Leon porwie do Indii Anielkę a rozwód i tak przeprowadzi. On jest szczery nawet wówczas, gdy zmyśla. 


21 maja

Powiedział Anielce, że chce się czymś zająć. Ma zamiar stworzyć muzeum ze zbiorów ojca w Warszawie – muzeum Płoszowskich. Czuje, że Włochy mogą trochę oponować, ale to sprawa adwokata. Chce sprowadzić ową Madonnę Sassoferrata do siebie, bo mu się przyda.

22 maja

Oddalił się na pewien czas od Płoszowa. Zostawił jej czas do namysłu. Myślał, co ona może zrobić. Przypuszczał, że zechce się z nim stanowczo rozmówić. Zechce zabronić mu mówić o jego miłości do niej. Gdy przybył do Płoszowa zastał ją mizerną, ale dość raźną. Po południu, gdy p. Celina spała, Anielka dała mu znak, poszli do ogrodu. Prosiła go, by wyjechał za granicę i nie wracał, póki p. Celina nie będzie w stanie opuścić Płoszowa. Wysyła go tam, bo nie może poradzić sobie z jego miłością. Mówi, że kocha Kromickiego, że jest jego żoną. Wyjedzie. On chce tylko patrzyć na nią i oddychać tym samym powietrzem. Chce, by weszła w jego położenie. Że ten rozkaz może go zabić, że ma bezcelowe życie. Chce 3 dni zwłoki, jeśli po nich powtórzy mu wyjedź, to wyjedzie. Wyjechał by dziś nawet, gdyby wiedział, że jej to potrzebne. Nie wie, czy chce, by został, czy wyjechał. Wie o jej uczuciu, choć go skrywa. Wygrał, ale ją zranił.

niedziela, 1 czerwca 2014

"Proces" Kafka ------- rozdziały 6 - 10. KONIEC

Rozdział szósty


Wizyta wuja Karola. Rozmowa w cztery oczy. Wuj zaniepokojony procesem. Zarzuca K. bierność w tej sprawie: „Czy chcesz przegrać proces? Wiesz, co to znaczy? Znaczy to, że będziesz po prostu przekreślony. I wszyscy krewni zostaną w to wciągnięci albo przynajmniej do dna upokorzeni. Józefie, opamiętaj się! Twoja obojętność doprowadza mnie do rozpaczy. Gdy na ciebie patrzę, mam wprost ochotę uwierzyć przysłowiu: Mieć taki proces, znaczy już go przegrać.” Portier podsłuchuje ich rozmowę w biurze. Wuj zawozi K. do adwokata Hulda. Służąca Leni nie chce ich dopuścić do chorego adwokata. Wuj jest jednak stanowczy. Adwokat – leżący w łóżku – wie już o procesie K., co wywołuje zdziwienie Józefa i podejmuje się na próbę wuja jego obrony. K. odkrywa ze zdziwieniem sędziego w cieniu w pokoju Hulda, dyrektora kancelarii sądowej. Leni wywabia z pokoju K. i prowadzi go do gabinetu adwokata. K. przygląda się dużemu portretowi sędziego śledczego, który okazuje się przyjacielem Hulda. Leni w objęciach K. powtarza plotki na jego temat i radzi mu, by nie był „taki nieustępliwy, przed tym sądem nie można się przecież bronić, trzeba złożyć zeznanie. Niech pan złoży zeznanie przy najbliższej sposobności. Dopiero potem istnieje możliwość wymknięcia się, dopiero potem.” rozmowa o narzeczonej K., Elzie. Leni ogląda jej fotografię. Służąca daje mu klucz do swojego mieszkania. Na ulicy czeka zdenerwowany wuj: „Strasznie zaszkodziłeś swojej sprawie, a była już na dobrej drodze. Przepadasz gdzieś z tym małym zepsutym stworzeniem, które ponadto jest widocznie kochanką adwokata, i znikasz na całe godziny.”


Rozdział siódmy


Zimowy ranek. K. w biurze. „Myśl o procesie już do nie opuszcza. Często już zastanawiał się, czy nie byłoby dobrze wypracować obronę na piśmie i przedłożyć sądowi. Chciał w niej przedstawić krótki swój życiorys i przy każdym nieco ważniejszym zdarzeniu wyjaśnić, z jakich działał powodów, czy dane postępowanie należało w myśl dzisiejszej oceny potępić, czy aprobować i jakie mógł przytoczyć motywy tego lub owego kroku.” K. wspomina rozmowę z adwokatem, w której Huld skarżył się na utrudnianie mu przez sąd obrony. Postępowanie sądowe nie jest jawne, akta oskarżenia są niedostępne obronie i oskarżonemu. „Wobec takich warunków obrona jest oczywiście w położeniu bardzo niekorzystnym i trudnym. Ale o to właśnie chodzi. Obrona bowiem nie jest właściwie przez ustawę dozwolona, tylko tolerowana. (…) Dlatego, ściśle biorąc, nie ma żadnych uznanych przez sąd adwokatów, wszyscy, którzy przed tym sądem jako adwokaci występują, są w gruncie rzeczy tylko pokątnymi adwokatami.” Sądownictwo jest bezduszną machiną, pochałaniającą jego pracowników. „Trzeba starać się zrozumieć – mówił Huld – że ten potężny organizm sądowy utrzyma się zawsze w swego rodzaju choćby chwiejnej równowadze i że jeśli człowiek coś samodzielnie na swoim miejscu zmieniam usuwa sobie ziemię spod własnych stóp i może je sobie to drobne zakłócenie na innym miejscu – wszystko jest przecież we wzajemnym związku – i zostanie nie zmieniony, a nawet, co jest prawdopodobniejsze, stanie się jeszcze bardziej zwarty, jeszcze baczniejszy, jeszcze surowszy i bardziej zawzięty.” Proces K. ciągle w fazie początkowej, choć trwa już od miesięcy, co oczywiście przyczyniało się w sam raz do tego, by oskarżonego uśpić i utrzymać w bezradności, aby go potem nagle zaskoczyć decyzją albo przynajmniej zawiadomieniem, że wyniki niekorzystne dlań zakończonych dochodzeń przekazane zostały wyższym instancjom.” K. czuje się osaczony procesem „jego pozycja nie była już całkiem niezależna od przebiegu procesu, on sam z niewytłumaczalną satysfakcją uczynił wobec znajomych pewne wzmianki o procesie, inni dowiedzieli się o tym w nieznany sposób, stosunek do panny Buerstner wahał się w zależności od faz procesu – słowem, nie było już wyboru: przyjąć albo odrzucić proces, stał w nim po uszy i musiał się bronić.” . K. zamierza odsunąć adwokata i sam prowadzić obronę. Próbuje ułożyć ją na piśmie. Przeszkadzają mu w tym, jednak znużenie i klienci banku. Pierwszym klientem jest fabrykant. Zjawia się wicedyrektor banku i odbiera tę sprawę K. Po udanych pertraktacjach z wicedyrektorem fabrykant wraca do K., żeby mu powiedzieć, że wie o jego procesie od malarza Titorellego. Fabrykant rozmawia z K., by odwiedził malarza, który ma duże znajomości wśród sędziów. K. czym prędzej udaje się do pracowni malarza; tam znajduje portret sędziego podobny do tego, który widział wcześniej u adwokata. Malarz okazuje się mężem zaufania sądu. K. deklaruje swoją niewinność i na uwagę malarza, że w takim razie wszystko jest proste – mówi: „nie wdraża się lekkomyślnych skarg i jeśli sąd występuje już raz ze skargą, trudno go odwieźć od przekonania o winie oskarżonego.” Malarz otwiera drzwi, za którymi znajdują się podsłuchujące ich dziewczynki. „Także te dziewczęta należą do sądu”, mówi i dodaje „Wszystko przecież należy do sądu.” Malarz obiecuje pomóc K. nie widzi jednak możliwości uwolnienia K. ze względu na jego niewinność. „...wśród wszystkich znanych mi spraw nie było wypadku niewinności.” K. jest rozczarowany. Jedynie co można zrobić, tłumaczy malarz, to zostać pozornie zwolnionym – za poręczeniem jego i innych sędziów, albo też sprawa K. może ulec „przewleczeniu”. W pierwszym wypadku K. może uzyskać odroczenie rozprawy, ale nie oznacza to uniewinnienia. „Najwyższego prawa uniewinnienia, uwolnienia od oskarżenia nie mają (…) nasi sędziowie, mają natomiast prawo zwolnienia. To znaczy, jeśli pan w ten sposób zostanie zwolniony, uchodzi pan chwilowo mocy oskarżenia, ale ono unosi się nad panem dalej i może, gdy tylko zostanie dany rozkaz z góry, wejść w moc prawną.” Przewleczenie natomiast „polega na tym, że przetrzymuje się proces stale na najwyższym stadium procesowym. (…) Od czasu do czasu muszą więc wychodzić jakieś zarządzenia, odbywać się dodatkowe badania oraz przesłuchiwania oskarżonego. Proces musi po prostu kręcić się wciąż w tym małym kręgu, do którego go sztucznie zacieśniono.” Obie metody zapobiegają oskarżeniu oskarżonego, ale wykluczają też jego uniewinnienie – jest on stale i zawsze podejrzany. Za drzwiami zastawionymi łóżkiem odkrywa K. sądowe kancelarie. „K. przeraził się nie tyle tego, że znalazł i tu kancelarie sądowe, ile swojej ignorancji w sprawach sądu. Jako podstawową regułę zachowania się oskarżonego uważał, aby być zawsze na wszystko gotowym, nie dać się nigdy zaskoczyć – i przeciw tej regule wciąż na nowo wykraczał.” K. szybko ucieka od malarza.


Rozdział ósmy

K. udaje się do adwokata, by odebrać mu prowadzenie sprawy. Spotyka tam – w niekompletnym stroju – kupca Blacka (składy zbożowe). Podejrzewa, że jest kochankiem Leni. W rozmowie kupiec ostrzega K., że adwokat jest mściwy. Block jest jego klientem i często sypia u niego w domu. Jest to wynikiem – mówi Leni – uzależnienia klienta od swego adwokata. „Dlatego pozwoliłam Blackowi spać tu, już się bowiem zdarzyło, że dzwonił po niego w nocy.” Teraz jest i w nocy pod ręka. „Leni pokazuje K. sypialnię Blocka. K. w gabinecie adwokata oznajmia mu swoją wolę odebrania pełnomocnictwa w sprawie „Póki byłem sam – mówi – nie przedsiębrałem nic w mojej sprawie, a mimo to nie czułem jej istnienia, teraz natomiast miałem obrońcę, wszystko było tak pomyślane, by coś się stało, nieustannie i z coraz większym napięciem oczekiwałem pana interwencji, lecz ona nie następowała. Otrzymałem wprawdzie od pana różne informacje o sądzie, których nikt nie mógłby mi udzielić, ale to mi nie może wystarczyć, gdyż obecnie proces niewidzialnie, wprost z dnia na dzień coraz bliżej i ciaśniej mnie osacza.” Jakby w odpowiedzi na zarzuty K., adwokat inscenizuje upokarzające przesłuchanie Blocka, traktując go lekceważąco. Chce pokazać K. swoją władzę i przewagę nad klientem. Uległość Blocka wywołuje w K. wstręt i bunt. Kupiec szydzi z K.: „Jego proces liczy się dopiero na godziny -mówi do adwokata – a on już chce dawać nauki mnie, człowiekowi, który ma za sobą 5 lat procesu (…) Nie wie nic, a znieważa mnie, który na ile pozwalają me słabe siły, dokładnie przestudiowałem, czego wymaga przyzwoitość, obowiązek i zwyczaj sądowy.” Leni daje świadectwo dobrego zachowania kupca, jakby ten był więźniem adwokata. „Nie był to już klient, lecz pies adwokata. Gdyby mu ten rozkazał wleźć pod łóżko do psiej budy i stamtąd szczekać, byłby to zrobił z ochotą.” Mimo pochwał adwokat oznajmia kupcowi, że sąd b. nieprzychylnie odnosi się do jego sprawy. Wywołuje to strach i skruchę Blocka oraz irytację adwokata: „Czego właściwie chcesz? Żyjesz jeszcze, jeszcze jesteś pod moją opieką. Bezmyślny strach! Wyczytałeś gdzieś, że wyrok ostateczny w niektórych wypadkach przychodzi z znienacka, z dowolnych ust, o dowolnym czasie. Z wieloma zastrzeżeniami jest to zresztą prawdą, ale równie dobrze jest prawdą, że twój strach napawa mnie wstrętem i widzę w tym brak niezbędnego zaufania.”
(Dopisek redakcyjny na końcu: „Rozdział powyższy pozostał nie dokończony”).



Rozdział dziewiąty

„K. otrzymał zlecenie, aby pokazać kilka zabytków sztuki pewnemu włoskiemu klientowi banku, który po raz pierwszy przebywał w tym mieście, a na którego przyjaźni bardzo bankowi zależało.” K. oczekuje w katedrze na Włocha. Kościelny sługa przygląda się badawczo K. i daje mu jakieś znaki. Włocha wciąż nie ma. Ksiądz na ambonie. K. zbierał się do wyjścia, gdy usłyszał głos „potężny, wyćwiczony”: „Józefie K.! (…) Jesteś oskarżony...
Tak – rzekł K. - powiadomiono mnie o tym.
- Więc jesteś tym, którego szukam – rzekł ksiądz.
- Jestem kapelanem więziennym. (…) Jak sobie wyobrażasz koniec? - spytał duchowny.
- Przedtem myślałem, że wszystko musi się dobrze skończyć – rzekł K. - Teraz sam w to nieraz wątpię. Nie wiem, jak to się skończy. Czy ty wiesz?
- Nie – powiedział duchowny – Lecz obawiam się, że skończy się źle. Uważają cię za winnego. Twój proces może nawet nie wyjdzie poza niższy sąd. Jak dotychczas, uważa się twoją winę za udowodnioną.
- Ale ja nie jestem winny – rzekł K. - to pomyłka. Jak może być człowiek w ogóle winny? Przecież wszyscy jesteśmy tu ludźmi, jeden jak drugi.
- Słusznie – powiedział duchowny – ale tak zwykli mówić winni.”
Ksiądz nie pozostawia K. złudzeń „Źle rozumiesz fakty (…), wyrok nie zapada nagle, samo postępowanie przechodzi stopniowo w wyrok.” Sługa kościelny gasi świecę na głównym ołtarzu. Ksiądz schodzi z ambony. Przyjacielska rozmowa między nim a K. Przypowieść księdza o odźwiernym, strzegącym wejścia do prawa; „Przed prawem stoi odźwierny. Do tego odźwiernego przychodzi jakiś człowiek ze wsi i prosi o wstęp do prawa. Ale odźwierny powiada, że nie może mu teraz udzielić wstępu. Człowiek zastanawia się i pyta, czy nie będzie mógł wejść później – Może – powiada odźwierny – ale teraz nie. - Ponieważ brama prawa stoi otworem, jak zawsze, a odźwierny ustąpił w bok, schyla się człowiek, aby przez bramę zajrzeć do wnętrza. Gdy odźwierny to widzi, śmieje się i mówi: Jeśli cię to kusi, spróbuj mimo mego zakazu wejść do środka. Lecz wiedz: jestem potężny. A jestem tylko niższym odźwiernym. Przed każdą salą stoją odźwierni, jeden potężniejszy od drugiego. Już widok trzeciego nawet ja znieść nie mogę. - Takich trudności nie spodziewał się człowiek ze wsi. - Prawo powinno przecież każdemu i zawsze być dostępne, ale gdy teraz przypatruje się dokładnie odźwiernemu w jego futrzanym płaszczu, jego wielkiemu, spiczastemu nosowi, jego długiej, cienkiej tatarskiej brodzie, decyduje się jednak, aby raczej czekać, aż dostanie pozwolenie na wejście. Odźwierny daje mu stołeczek i pozwala mu siedzieć pod drzwiami. Tam siedzi dnie i lato. (…) Odźwierny urządza z nim nieraz małe przesłuchania, wypytuje go o jego kraj rodzinny i o wiele innych rzeczy, ale są to obojętne pytania, jakie stawiają wielcy panowie, a w końcu wciąż mu powtarza, że jeszcze nie może go wpuścić. Człowiek, który dobrze zaopatrzył się na podróż, zużywa wszystko, nawet najcenniejsze przedmioty, na przekupienie odźwiernego. Ten wprawdzie wszystko przyjmuje, ale mówi o tym: - Biorę to tylko dlatego, byś nie sądził, żeś czegoś zaniedbał. - Wciągu tych wielu lat obserwuje człowiek odźwiernego prawie nieustannie. Zapomina o innych odźwiernych i ten pierwszy wydaje mu się jedyną przeszkodą, przy wejściu do prawa. W pierwszych latach przeklina swą nieszczęsną dolę głośno, później gdy się starzeje, mruczy już tylko pod nosem. Dziecinnieje... W końcu światło jego oczu słabnie i nie wie już, czy wokoło niego staje się naprawdę ciemniej, czy tylko oczy go mylą. A jednak poznaje teraz w ciemności jakiś blask, nie gasnący, który bije z drzwi prowadzących do prawa. Odtąd nie żyje już długo. Przed śmiercią zbierają się w jego głowie wszystkie doświadczenia całego tego czasu w jedno jedyne pytanie, którego dotychczas odźwiernemu nie postawił. Kiwano na niego, ponieważ nie może już podnieść drętwiejącego ciała. Odźwierny musi się nisko nad nim pochylić, gdyż różnica wielkości zmieniła się bardzo na niekorzyść człowieka. - Cóż chcesz teraz jeszcze wiedzieć? - pyta odźwierny. - Jesteś nienasycony. - Wszyscy dążą do prawa – powiada człowiek – skąd więc to pochodzi, że w ciągu tych lat nikt prócz mnie nie żądał wpuszczenia? - Odźwierny poznaje, że człowiek jet już u swego kresu, i aby dosięgnąć jeszcze jego gasnącego słuchu, krzyczy do niego: - Tu nie mógł nikt inny otrzymać wstępu, gdyż to wejście było przeznaczone tylko dla ciebie. Odchodzę teraz i zamykam je.” Rozmawiają o sensie tej przypowieści. Ksiądz ukazuje K. dwie interpretacje roli odźwiernego. Jedna, że odźwierny wzorowo pełni swoją służbę; druga, że pełni ją źle i niekonsekwentnie. „ - nie zawsze jest osobą urzędową” Podaje również dwie wykluczające się interpretacje stosunku odźwiernego i człowieka. 1) z nich mówi, że to odźwierny jest oszukany i znajduje się w gorszym położeniu od człowieka. „odźwierny stoi (…) w swej wiedzy niżej od tego człowieka”, bo „odźwierny jest (…) plecami od wejścia...” 2) mówi, że odźwierny jest w lepszej sytuacji niż czekający: „Być związanym przez służbę choćby tylko z wejściem do prawa bez porównania więcej znaczy niż żyć na wolności w świecie.” Na uwagę K., że te interpretacje powodują, że przypowieści nie można uznawać za prawdę, ksiądz odp; „...nie można wszystkiego uważać za prawdę, trzeba to tylko uważać za konieczne”. K. mówi wtedy „Smutne zapatrywanie. Z kłamstwa robi się istotę porządku świata.” K. wychodzi z kościoła.


Rozdział dziesiąty


„W przeddzień jego trzydziestych pierwszych urodzin – było około 21, na ulicach panowała cisza – przyszło dwóch panów do mieszkania K. W żakietach, tłuści i bladzi, w mocno nasadzonych na głowę cylindrach. (…) Mimo że wizyta nie była zapowiedziana, siedział K., również czarno ubrany, na krześle w pobliżu drzwi i naciągał powoli nowe, ciasno na plecach napięte rękawiczki, w pozycji, w jakiej się czeka na gości. Natychmiast wstał i popatrzył z ciekawością na panów. - Więc panowie są ze mną umówieni? - spytał K. dobrowolnie z nimi wychodzi. Za miastem przy kamieniołomach K. rozebrany do pasa leży oparty o kamień. Jeden z mężczyzn wyjmuje nóż rzeźnicki. „K. wiedział teraz dobrze, że byłoby jego obowiązkiem chwycić nóż przechodzący nad nim z rąk do rąk i przebić się. Ale nie zrobił tego, tylko obracał wolną jeszcze szyję i rozglądał się dokoła. Nie potrafił wytrzymać próby do samego końca i wyręczyć całkowicie władzy, odpowiedzialność za ten ostatni błąd ponosił ten, który mu odmówił tej reszty potrzebnej siły. (…) Byłaż jeszcze możliwa pomoc? Istniały jeszcze wybiegi, o których się zapomniało? Na pewno istniały. Logika wprawdzie jest niewzruszona, ale człowiekowi, który chce żyć, nie może się ona oprzeć. Gdzie był wysoki sąd, do którego nigdy nie doszedł? Podniósł ręce i rozwarł wszystkie palce. (…) Ale na jego gardle spoczęły ręce jednego z panów, gdy drugi tymczasem wepchnął mu nóż w serce i dwa razy nim obrócił. Gasnącymi oczyma widział jeszcze K., jak panowie, blisko przed jego twarzą, policzek przy policzku, śledzili ostateczne rozstrzygnięcie. Jak pies. - powiedział do siebie i było tak, jak gdyby wstyd miał go przeżyć.”


Koniec.